![Obrazek](https://i.imgur.com/1bXBGU3.png)
Śnieg zaczął padać jeszcze przed Midinváerne i mimo, że do Imbaelk zostało ledwie kilka dni, biały puch wciąż płynął sennie z nieba. W Novigradzie, i wzdłuż całego wybrzeża, ciepły wiatr od morza szybko pozbywał się zalegającego śniegu. Ale z tego co mówili przyjezdni wynikało, że w głębi lądu zima nie jest tak łaskawa. Drożne były tylko główne trakty, a wiele wsi i miasteczek zostało całkowicie odciętych przez zwały śniegu. Wobec tego Lizie nie uśmiechało się opuszczanie Novigradu, miasta które dawało pracę, rozrywkę i względne bezpieczeństwo (niekoniecznie w tej kolejności). Niestety, jej (a w zasadzie Minou) ostatnia aktywność przyciągnęły uwagę stróżów prawa, na kontakt z którymi, nawet przelotny, ochoty nie miała.
Zanim strażnicy wpadli na jej trop, Luiza zdążyła przygotować się do podróży. Wszystko co było zbyteczne bądź zbyt nieporęczne, aby zabrać ze sobą, spieniężyła. Niestety ze względu na pośpiech, sprzedawała znacznie poniżej wartości, jednak jej własna skóra była jej cenniejsza niż parę dodatkowych kopperów. Ostatecznie pewnego pochmurnego, śnieżnego poranka wymknęła się z wynajmowanej izdebki i po dachach dotarła w pobliże Bramy Klasztornej, przez którą wymknęła się w grupie podrostków ruszających zbierać chrust. Zależało jej, aby ewentualni ścigający jak najpóźniej dowiedzieli się o jej ucieczce z miasta. Ruszyła na zachód, głównym, tretogorskim traktem, a prószący śnieg szybko przykrywał jej ślady.
Nie uszła nawet dwóch mil, gdy usłyszała za sobą tętent końskich kopyt. Już chciała umykać w przydrożne zarośla, ale rzut oka przez ramię uspokoił ją - pędził za nią zaprzężony w cztery konie wóz królewskiej poczty. Luiza nie zastanawiała się długo, bo też nie miała na to czasu, wóz pędził na prawdę szybko. Stanęła na skraju traktu i udając, że szuka czegoś w torbie, bacznie obserwowała pojazd. Woźnica również musiał ją zauważyć, bo lekko zwolnił i odjechał od krawędzi traktu, przy którym stała. Nie mógł oczywiście się zatrzymać żeby ją zabrać, królewskie prawo pozwalało wsiadać i wysiadać z wozów pocztowych jedynie w stacjach. Z resztą panna Tenebris nie byłaby sobą, gdyby pojechała "legalnie". Gdy pierwsza para koni zrównała się z Luizą, ta spięła się w sobie i skupiła wzrok w miejscu, gdzie za moment pojawić się miała burta wozu. Mgnienie oka później, gdy minęła ją już połowa wozu, wystrzeliła jak z procy w jego stronę. Prawą nogą trafiła na boczny stopień, z którego odbiła się w górę, a lewą ręką chwyciła się liny biegnącej wzdłuż dachu wozu, po chwili dołożyła drugą rękę i tak zwisając z pędzącego wozu przesunęła się na jego tył i siadła wygodnie na zamocowanym tam kufrze, wciskając nogi między niego, a tylną burtę pojazdu. Woźnica nie zareagował, więc albo nie spostrzegł jej akrobacji, albo zwyczajnie miał to w nosie. Tak czy inaczej, rada że swego wyczynu Luiza okutała się ciasno płaszczem i radował oczy szybko przesuwającym się krajobrazem.
Po jakimś czasie dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Wzdrygnęła się i zdała sobie sprawę, że już nie pada, a przez rzednące chmury nieśmiało przeziera słońce. Jego promienie padały jej na prawy policzek, więc musiało już być południe. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że musiała przysnąć. Na szczęście dobrze się umościła i nie spadła po drodze z kufra. Po chwili skonstatowała, że wóz zwalnia, a z oddali słychać było szczekanie psów. Zbliżali się do stacji pocztowej.
Aby nie dać się przyłapać na nielegalnej jeździe, zaczęła powoli gramolić się na kufer. Stanęła na nim i kiedy szczekania psów stały się naprawdę bliskie, a wóz jeszcze bardziej zwolnił, zeskoczyła zgrabnie na trakt. Szybko poprawiła ubranie i tobołek i jak gdyby nigdy nic ruszyła wesołym, choć nieco sztywnym krokiem w ślad za wozem. Jak się okazało, zeskoczyła w ostatniej chwili, bo zaledwie trzy staja przed sobą zobaczyła pierwsze zabudowania.
Luiza wiedziała, że wieś założona została ledwie kilka lat temu, a zwano ją Cintryjskim Siołem. Osada położona była na łagodnie opadającym i pokrytym teraz grubą śnieżną pierzyną zboczu pagórka. Jego szczy znajdował się na lewo od traktu, tam też stał wiatrak. Zarówno on, jak i wszystkie widoczne zabudowania wyglądały na solidne i dość nowe, deski i belki nie zdążyły jeszcze dobrze poszarzeć. W centrum wsi, u zbiegu pięciu dróg (z Novigradu, Tretogoru, Oxenfurtu, Rdestowej Łąki i Żurawiej Kępy), znajdował się duży, jedyny murowany tutaj budynek, do którego podjechał właśnie wóz pocztowy – stacja redańskiej poczty.
Delikatny podmuch wiatru od strony zabudowań przygnał dym z kominów, a z nim zapachy, które uzmysłowiły Luizie jak bardzo jest głodna i obolała. Z nadzieją, że we wsi jest jakaś gospoda, w której mogłaby się posilić i rozprostować kości przy piecu, ruszyła przed siebie.