Post
autor: Dziki Gon » 09 lip 2023, 18:28
— Ci pierdoleni idioci dobrze o tym wiedzą. — Głos, który podsumował wyrok Kriss nie należał do żadnego z obecnych w pomieszczeniu mężczyzn. Rozległ się u wejścia do celi krótko po tym, kiedy czarodziejka wydała swój werdykt, a opuszczone na jej polecenie łańcuchy przestały szczękać. Torturowany więzień zwalił się na kolana, a zaraz potem na bok, pochlipując cicho.
Słabe światło celi wyłuskało z mroku adresata niedawnych słów, który wszedł do prowizorycznego więzienia, spluwając przez próg i demonstracyjnie krzywiąc wargi. Miejsce kaźni cuchnęło nie gorzej niż zaszczurzony orlopdek po półrocznym rejsie.
Smagłolica twarz o ostrych rysach i orlim nosie rozejrzała się po wnętrzu, zatrzymując spojrzenie wąskich oczu na Klymie i Liamie.
— Wiedzą, ale grają na zwłokę. Tłuką tego cuchnącego padlucha, żeby kryć własne dupy. Po wszystkim umyć łapy i odmeldować, że zrobili wszystko co się dało, ale gówno z tego przyszło. Ale oni próbowali, sparciałe łby. Nadbrzeżne skurwysyny. Skrzyniotłuki zajebane.
Liam zacisnął zęby i odruchowo kułaki. Klym ograniczył do patrzenia z byka na przybysza. Obydwaj mężczyźni, chociaż twardzi i niedający sobie w kaszę dmuchać, cierpliwie znosili przytyki od obcego noszącego się z żeglarska — luźne, sznurowane spodnie i długie nasmołowane buty z klamrami. Ktoś mogący sobie pozwolić na przemawianie do nich w ten sposób z pewnością był niebezpieczny lub zajmował wysoką pozycję, a przynajmniej wyższą od nich. Lub spełniał obydwa te warunki jednocześnie.
— Szkoda twoich starań, trollskap — zwrócił się z wyspiarska do Kriss, potwierdzając tym samym, że ją kojarzy. Ona sama także zaczynała go kojarzyć im dłużej mu się przyglądała. Mężczyzna należał zwał się Brodir i swoją karierę w załodze zaczynał jako takielarz na Tivasbani, drugim w hierarchi po Nithingu drakkarze Fjallara. Chociaż jego ciemna cera i włosy zdawały się przeczyć stereotypowi Skelligijczyka, Brodir był nieodrodnym synem skalistego Faroe. Jedynymi rzeczami w jego aparycji, które potwierdzały tę proweniencję, były zaplecione na wyspiarską modłę warkoczyki opadające mu na plecy. Oraz tartan w klanowych barwach, który oplatał mu pierś i plecy pod postacią spiętej srebrną klamrą w kształcie kałamarnicy tuniki. — Z tej padliny tu nie wyciśniesz już ani kropli prawdy. Z tamtego drugiego, którego amatorsko zamęczyli dziś rano, również.
Brodir przeszedł się po celi i zatrzymał, nie zaszczycając spojrzeniem nikogo z obecnych, a obecny na drewnianej ścianie tłusty zaciek w kolorze krwawego gówna.
— Wypłynęły kolejne dowody w sprawie — powiedział po chwili, uśmiechając się na pierwsze słowo. — Wypłynęły po drugiej stronie nadbrzeża, kilkadziesiąt prętów dalej niż utonęły, a utonęły w miejscu i czasie zaginięcia szukanego ładunku. Mądrzy ludzie, mądrzejsi i skrupulatniejsi od was dowiedzieli się, że pewien poławiacz, płucząc rankiem sieci, znalazł w nich zaplątanego trupa. Trupa, którego ze strachu przed kontrolą, zaholował kawałek dalej, żeby mendy nie zaczęły go cisnąć i nie zarekwirowały narzędzia pracy w charakterze materiału dowodowego.
— Mądrzy ludzie — kontynuował przemowę do nadal milczących szefów tragarzy. — Podejrzewają, że topielec jest zamieszany w kradzież, a jego obecność w tamtym miejscu i czasie nie była przypadkowa. Niektórzy przypisują mu nawet członkostwo w konkurencji, na podstawie znalezionym na jego ciele oznakowań. Co oznacza, że w pierwszej kolejności należałoby sprawdzić wyjścia z portu, lombardy i aktywność tutejszych płotek, zamiast bawić się w osraną basztę więzienną na zapleczu Bruknera. Pojęliście?
Mający doświadczenia w kontaktach z wyższymi szarżą Liam przytaknął bez słowa. Klym próbował wytłumaczyć.
— Zrobiliśmy rozeznanie, ale chcieliśmy mieć pewność, że…
— Wypierdalać mi stąd. Czesać pobrzeże i nie wracać, aż nie dostaniecie tej skrzynki, choćby przyszło wam jebać własne matki, żeby ją znaleźć.
Nikt nie zaoponował. Obydwaj, Liam i Klym bez dalszych słów i protestów ruszyli na zewnątrz, żeby spełnić dyspozycje Brodira. Ten ostatni odwrócił się w końcu od ściany. Zwinięty u jego stóp więzień popłakiwał cicho, macając wokół rękami na ślepo. Miał pecha, że jego pokrzywione zwichnięciami palce natrafiły na czubek buta Brodira. W zamian czubek buta Brodira natrafił na nos pobitego, łamiąc w nim wszystko to, co zostało jeszcze do złamania. Były takielarz wytarł but o szmaty przesłuchiwanego.
— Ty też się na coś przydasz. Bardziej niż w tym sraczu — powiedział, gdy jego spojrzenie spoczęła na Kriss. — Chodź ze mną.
Wyszli, nie zamykając za sobą celi. Dogorywający torturowany i tak nie dałby rady wypełznąć stąd o własnych siłach, nawet gdyby bardzo chciał. A chciał bardzo. Wyspiarz i renegatka pokonywali wąskie korytarze wypełnione cuchem smołowanych pochodni.
— Ile prawdy jest w tym, że wy, wiedźmy, potraficie zmusić do mówienia nawet trupa? — zapytał ją nagle, kiedy mijali okratowaną bramę zamaskowanej w olbrzymim magazynie areny. — Prawdziwego trupa, nie półzdechlaka jak tamten.
Ilość słów: 0