Post
autor: Juno » 05 maja 2022, 12:26
— Właśnie to — niemal fuknęła, gdy Fritz przedstawił im swoje rewelacje, ale zaraz się zmitygowała. — Ktoś nadgorliwy albo zwyczajnie głupi zafundował reszcie przymusowe uczestnictwo we WSZYSTKICH atrakcjach wieczoru. Krótko mówiąc — nie można stąd wyjść. — Morgana spojrzała wymownie na sprowadzonego do parteru pieniacza bez rapiera, a potem krótko, ale intensywnie Fritzowi w oczy. — Myślałam, że to ty nas tak urządziłeś.
Podświadomie szukała kozła ofiarnego, na którego mogłaby zwalić odpowiedzialność za swoje uwięzienie, ale prawda była nieubłagana — sama była sobie winna. Sobie i wampirowi, choć temu drugiemu z każdą chwilą mniej. Miała również niejasne przeczucie, że nim wieczór dobiegnie końca, role się odwrócą i to Feretsi będzie jej dłużnikiem. Rozejrzała się ponownie, jakby każda poświęcona śledczemu myśl sprzężona była z szukaniem go wzrokiem. Gdzie się podziewał?
Morgana czuła się jak rozbujana niespokojnym morzem ledwo trzymająca się w kupie łajba. Jednocześnie pobudzone narkotykiem i przytłumione alkoholem zmysły wyczerpywały jej energię i odbierały resztki cierpliwości. Do ludzi, do otoczenia, w końcu do plotek na temat rzekomego morderstwa. Bo to były plotki. Przynajmniej w kontekście miejsca i odkrywców zbrodni. Dziwnym trafem ani Pająk, ani Wyrok nie wiedzieli nic na temat denata. Lub denatki.
— Wiadomo, kogo zaciukali? — zapytała Fritza, choć wątpiła, by wiedział. Ale nawet pogłoska mogła rzucić odrobinę światła na to, kim mogła być ofiara, a co za tym szło, również sprawca. O ile, rzecz jasna, w ogóle istniała jakaś ofiara. Nie, żeby zajmowało ją to przesadnie, ale dopytała niejako z rozpędu, przyzwyczajenia, może też trochę ze zdrożnej ciekawości i dla podtrzymania zdychającej w powolnych konwulsjach braku wspólnych tematów konwersacji. — Ktoś w ogóle widział ciało?
Morderstwo było świetnym pretekstem, by zatrzymać towarzystwo pod kluczem. Pytanie tylko — w jakim celu? Morgana przez desusy czuła, że w bynajmniej korzystnym dla niej, toteż postanowiła wydostać się z domu aukcyjnego jak najszybciej i za wszelką cenę.
Zbiegowisko stawało się coraz większe, podobnie jak wywoływany nim zamęt. Nieme diabły zajęte były przy drzwiach, a napływający z piętra goście podlani winem i sosem sensacji rozchodzącej się jak zaraza plotki o morderstwie z pewnością nie zamierzali ułatwiać im zadania ani pozwolić na skupienie uwagi gdzie indziej. Morgana uznała zatem, że dokładanie do pieca — w przenośni i dosłownie, bo chodziło jej po głowie, by na cudzej zasymulować mały pożar — to zbytek ostrożności. Wyczekawszy odpowiedniego momentu, gdy wszystkie spojrzenia skierowane były na zagęszczającą się awanturę przy wyjściu, zebrała suknię i wymawiając się koniecznością udania na stronę, ruszyła w kierunku przeciwnym do wrzawy. Któreś ze znajdujących się tam drzwi musiały wieść na tyły, zaplecze czy przynajmniej miejsce, z którego łatwiej było dać nogę niż obecnie z holu głównego.
Wydobyty spomiędzy gorzkich żalów i narkotyczno-alkoholowej mgły zalążek sprawczości dał jej kopa potrzebnego do wykrzesania z siebie jeszcze odrobiny tupetu i nonszalancji, nieodzownych do pokonania przeszkód, które mogłyby zastąpić jej drogę ku wolności. Wyprostowana i najzupełniej pewna, że wie, dokąd zmierza, podeszła do pierwszych lepszych drzwi znajdujących się w zachodniej części foyer. Ku jej autentycznemu zaskoczeniu, podwoje były otwarte, a wewnątrz cicho, półmrocznie i pusto, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Przekroczywszy próg znalazła się w obszernym, choć dosyć niskim względem standardów na piętrze, pomieszczeniu. Zastawione sofami, fotelami i stolikami wyglądało na antykamerę albo miejsce poobiednich rozmów i rozrywek. Część mebli okrywały płachty, na ścianach tu i ówdzie brakowało obrazów czy innych elementów dekoracyjnych, po których zostały jedynie blade ślady na brokatowych tapetach. Mdłe światło sączyło się z izby obok, przez przeszkloną ścianę działową, a kiedy ruszyła naprzód, odbiło się błyskiem w czymś po prawej. Po bliższych oględzinach to, co początkowo wzięła za zapomnianą tacę, okazało się być zapomnianym orężem. Owinięta pstrokatą skórą rękojeść wieńczyła dziwnie zakrzywione ostrze, które mimo warstwy spoczywającego nań kurzu, błyszczało, jakby zalotnie puszczając oko do Morgany. Niewiele myśląc, ujęła broń i zważyła w dłoni. Może nie był to najwygodniejszy argument w ewentualnej wymianie zdań co do jej samowolnego opuszczenia budynku, ale z pewnością najostrzejszy.
Zrobiła na próbę kilka zamachów i rozpruła dwie poduszki, wzbijając w powietrze chmurę pierza i kurzu, po czym zadowolona ruszyła w głąb pokoju, starając się wypatrzyć w słabym świetle potencjalne zejście do „sekretnego przejścia prowadzącego przez skarbiec” albo chociaż kolejnego pomieszczenia. Najlepiej takiego z oknami lub drzwiami wychodzącymi na podwórze, choć niespecjalnie wierzyła w podobnie łaskawy obrót spraw.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.