Biuro Prywatnej Inwigilacji
Biuro Prywatnej Inwigilacji
W przytulonym do Passiflory ciągu kamienic – zepchniętym nieco w głąb zapuszczonego podwórca, jakby kurtuazyjnie puszczał burdel przodem – mieści się Biuro Prywatnej Inwigilacji. A przynajmniej tak głosił wiszący do niedawna przy odrapanych z niebieskiej farby drzwiach szyld. Teraz wisi tam latarnia. Wbrew pozorom i na przekór bliskiemu sąsiedztwu – wcale nie czerwona. Wąska fasada skrywa dwupiętrowe wnętrze, którego okna wychodzą na rzeczony podwórzec oraz na tyły kamienic i zamtuza, odgrodzone od równoległej do nich ulicy kamiennym murem. Ów mur jest jednocześnie częstą sceną kociej miłości, której muzyka nie pozwala lokatorom spać, kusząc ich i mamiąc, by skorzystali z nocy w należyty sposób. Złośliwi mówią, że kurtyzany celowo przywabiają bezdomne koty, lecz najprawdopodobniej robią to na pohybel okolicznej populacji szczurów sami mieszkańcy. Cóż, coś za coś.
Przekraczając próg rzekomego Biura, wchodzi się do pomieszczenia, które wyglądem przypomina sklep, bo i pewnie niegdyś nim było. Zaraz po lewej, pod oknami stoi stół z kagankiem i przyborami do pisania oraz kilka krzeseł; na przeciwległej ścianie zaś mieści się kontuar, któremu bliżej obecnie do miana zwykłego pierdolnika. Za nim piętrzą się tylko w części zagospodarowane regały, jakby zabrakło towaru do ekspozycji. Za regałami i drewnianym przepierzeniem, gdzie kiedyś znajdował się składzik, teraz jest kąt kuchenny. Na prawo od drzwi wejściowych stoi przy ścianie niski stolik, a tuż obok sofka, z której podziwiać można pnące się ku górze wąskie schody, prowadzące na pokoje prywatne. A właściwie jeden – duży. Wciąż jednak prywatny.
Izba na piętrze zajmuje cały, analogiczny do parteru metraż, mieszczący między innymi: ogromne łóżko, szafę, komodę z przyborami toaletowymi, balię osłonięta parawanem, sekretarzyk, kilka półek i zydli oraz wyświechtany, wielki fotel, przy którym pełni straż okrągły stolik z kagankiem. Ścianę szczytową od strony wychodzącej na tyły wieńczy sporych rozmiarów rozetowe okno; od frontu zaś zwykłe, prostokątne, podobne do tych, które wstawiono na parterze. Sypialnia tonie w miękkich tkaninach, bibelotach oraz typowo kobiecych akcesoriach, porozrzucanych po całym pomieszczeniu, jakby nikt prócz właścicielki tam nie bywał. I prawdopodobnie tak jest w istocie, albowiem drzwi do pokoju na piętrze są zawsze zamknięte na klucz.
Przekraczając próg rzekomego Biura, wchodzi się do pomieszczenia, które wyglądem przypomina sklep, bo i pewnie niegdyś nim było. Zaraz po lewej, pod oknami stoi stół z kagankiem i przyborami do pisania oraz kilka krzeseł; na przeciwległej ścianie zaś mieści się kontuar, któremu bliżej obecnie do miana zwykłego pierdolnika. Za nim piętrzą się tylko w części zagospodarowane regały, jakby zabrakło towaru do ekspozycji. Za regałami i drewnianym przepierzeniem, gdzie kiedyś znajdował się składzik, teraz jest kąt kuchenny. Na prawo od drzwi wejściowych stoi przy ścianie niski stolik, a tuż obok sofka, z której podziwiać można pnące się ku górze wąskie schody, prowadzące na pokoje prywatne. A właściwie jeden – duży. Wciąż jednak prywatny.
Izba na piętrze zajmuje cały, analogiczny do parteru metraż, mieszczący między innymi: ogromne łóżko, szafę, komodę z przyborami toaletowymi, balię osłonięta parawanem, sekretarzyk, kilka półek i zydli oraz wyświechtany, wielki fotel, przy którym pełni straż okrągły stolik z kagankiem. Ścianę szczytową od strony wychodzącej na tyły wieńczy sporych rozmiarów rozetowe okno; od frontu zaś zwykłe, prostokątne, podobne do tych, które wstawiono na parterze. Sypialnia tonie w miękkich tkaninach, bibelotach oraz typowo kobiecych akcesoriach, porozrzucanych po całym pomieszczeniu, jakby nikt prócz właścicielki tam nie bywał. I prawdopodobnie tak jest w istocie, albowiem drzwi do pokoju na piętrze są zawsze zamknięte na klucz.
Ostatnio zmieniony 23 sty 2020, 8:51 przez Juno, łącznie zmieniany 3 razy. Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Zapadający z wolna wieczór otulił aksamitem anonimowości postać, spieszącą uliczkami Starego Miasta. Stukot drobiących po bruku obcasów mieszał się z odwieczną melodyką budzącego się – dla nocy i jej uciech – Novigradu. Postać przecięła teren Giełdy, mijając prędko gmach katedry Wiecznego Ognia i kierując się na północny wschód, weszła w ulicę, którą znają wszyscy amatorzy płatnej miłości. Jednak nie Passiflora była celem wędrowca, a niewielki, przylepiony do fasady burdelu wycinek ciągu kamienic o odrapanych z niebieskiej farby drzwiach.
— „List z pogróżkami szczególnie okrutnemi”... — mruknęła do siebie Morgana, parskając z uznaniem. Kobieta zatrzasnęła za sobą drzwi, które jęknęły żałośnie na ten akt gwałtu i braku względów dla ich wieku, po czym podeszła do stołu zasłanego papierami. Zapaliła kaganek, umaczała pióro w inkauście i jęła kreślić coś szybkimi ruchami, jakby bała się, że zapomni. — Lotta... Ysayee... Pod Knurem... — mamrotała pod nosem, pisząc w kajecie wyciągniętym naprędce z kaletki przy pasie. — Może się przydać. — Na te słowa uśmiechnęła się znowu, jakby przypomniała sobie dobry żart i zamknęła notatnik. Z westchnieniem ulgi opadła na krzesło przy ścianie. Trochę zmęczył ją ten spacer wieczorową porą. Jakby na potwierdzenie odczuć i myśli, kobietą wstrząsnął duszący kaszel.
— Szlag... — mruknęła, gdy epizod minął. Podeszła do kontuaru, by nalać sobie wina, lecz opleciony wikliną, zdradziecki gąsior był pusty jak bębenek. Warknąwszy pod nosem niewyraźne, lecz ponad wszelką wątpliwość nieprzystojne słowo, Morgana dała spokój flaszce i na powrót zajęła miejsce przy stole. Była zmęczona. Dobrze, że przynajmniej przybiła wreszcie swoją ofertę do tablicy ogłoszeń. Może wśród kupców, oblegających Pełny Trzos, albo bywalców Giełdy, trafi się jakiś bardziej interesujący klient. Mogła przysiąc na wszystkich bogów, jakich ta ziemia nosiła, że powyżej uszu miała już szukania zaginionych kotów, dzieci i niewiernych kochanków. Na początku się sprawdzało, ale – na litość – ile można? Być może oferowanie swoich usług tak otwarcie było błędem, ale Morgana przysięgła sobie solennie, oddając dziś pięćdziesiątego trzeciego, szczęśliwie odnalezionego Puszka, że był ostatnim, za którym uganiała się w swej novigradzkiej karierze. Łaknęła dreszczyku emocji, wyzwania... Cóż, dawne czasy wypaliły piętno na jej duszy. Chyba zawsze już będzie rozdarta pomiędzy wygodą mieszczańskiego życia a głodem wrażeń.
Słabe światło kaganka rzucało leniwe, mamiące cienie na przedmioty wokół. Oparła obute nogi na stole i odchyliła się w krześle, opierając głowę o ścianę. Za oknem rozdarł się jakiś nocny ptak, ktoś klął, ktoś szlochał, ruch i gwar w zamtuzie przybierały na sile. Jednak żadne z tych zjawisk nie było w stanie powstrzymać powiek Morgany od poddania się wszechmocnej sile grawitacji.
To był długi dzień.
— „List z pogróżkami szczególnie okrutnemi”... — mruknęła do siebie Morgana, parskając z uznaniem. Kobieta zatrzasnęła za sobą drzwi, które jęknęły żałośnie na ten akt gwałtu i braku względów dla ich wieku, po czym podeszła do stołu zasłanego papierami. Zapaliła kaganek, umaczała pióro w inkauście i jęła kreślić coś szybkimi ruchami, jakby bała się, że zapomni. — Lotta... Ysayee... Pod Knurem... — mamrotała pod nosem, pisząc w kajecie wyciągniętym naprędce z kaletki przy pasie. — Może się przydać. — Na te słowa uśmiechnęła się znowu, jakby przypomniała sobie dobry żart i zamknęła notatnik. Z westchnieniem ulgi opadła na krzesło przy ścianie. Trochę zmęczył ją ten spacer wieczorową porą. Jakby na potwierdzenie odczuć i myśli, kobietą wstrząsnął duszący kaszel.
— Szlag... — mruknęła, gdy epizod minął. Podeszła do kontuaru, by nalać sobie wina, lecz opleciony wikliną, zdradziecki gąsior był pusty jak bębenek. Warknąwszy pod nosem niewyraźne, lecz ponad wszelką wątpliwość nieprzystojne słowo, Morgana dała spokój flaszce i na powrót zajęła miejsce przy stole. Była zmęczona. Dobrze, że przynajmniej przybiła wreszcie swoją ofertę do tablicy ogłoszeń. Może wśród kupców, oblegających Pełny Trzos, albo bywalców Giełdy, trafi się jakiś bardziej interesujący klient. Mogła przysiąc na wszystkich bogów, jakich ta ziemia nosiła, że powyżej uszu miała już szukania zaginionych kotów, dzieci i niewiernych kochanków. Na początku się sprawdzało, ale – na litość – ile można? Być może oferowanie swoich usług tak otwarcie było błędem, ale Morgana przysięgła sobie solennie, oddając dziś pięćdziesiątego trzeciego, szczęśliwie odnalezionego Puszka, że był ostatnim, za którym uganiała się w swej novigradzkiej karierze. Łaknęła dreszczyku emocji, wyzwania... Cóż, dawne czasy wypaliły piętno na jej duszy. Chyba zawsze już będzie rozdarta pomiędzy wygodą mieszczańskiego życia a głodem wrażeń.
Słabe światło kaganka rzucało leniwe, mamiące cienie na przedmioty wokół. Oparła obute nogi na stole i odchyliła się w krześle, opierając głowę o ścianę. Za oknem rozdarł się jakiś nocny ptak, ktoś klął, ktoś szlochał, ruch i gwar w zamtuzie przybierały na sile. Jednak żadne z tych zjawisk nie było w stanie powstrzymać powiek Morgany od poddania się wszechmocnej sile grawitacji.
To był długi dzień.
Ostatnio zmieniony 02 sty 2019, 15:49 przez Juno, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Nie zasłużyła na światłość. Było na nią za późno w momencie, gdy zmierzch zaskoczył ją w drodze i odprowadził do domu, spływając z dachów Novigradu powitalną czerwienią, zapowiedzią rychłego nastania królestwa ciem i kotów. Zasłużyła na spokój. Po całym dniu pracy należał się jej bezapelacyjnie, do samego końca. I tylko bogowie i najzdolniejsi prekognici wiedzieli, że nie miała go zaznać.
Sen, w przeciwieństwie do dnia, nie trwał długo, zakładając że w ogóle nadszedł, a patrząc po otoczeniu nie była w stanie powiedzieć ile czasu minęło odkąd przymknęła oczy. Nie obudziły ją wrzaski ptactwa i pijactwa za oknem, nie docucił płynący z zamtuza gwar, coraz bardziej przybierający na sile. Obudziła się pod wpływem przeczucia. Krótkiego jak mgnienie, lecz wyraźnego jak gwałtowne trzaśnięcie drzwiami jej gabinetu. Przeczucie zawisło nad nią niby nocna zmora, przysiadło na piersi jak dusiołek. A potem krzyknęło prosto w twarz:
„Czy zamknęłam okno przed wyjściem?” I tyle je widziała.
Gdzieś w górze jakiś kocur rozmiauczał się pod księżyc, lecz nie na świadectwo dla swojej miłości. Inaczej, wściekle i przeciągle. Tak wyraźnie, jak gdyby wtarabanił się do pokoiku na piętrze i przymierzał do narobienia łoskotu, jak to kot.
Sen, w przeciwieństwie do dnia, nie trwał długo, zakładając że w ogóle nadszedł, a patrząc po otoczeniu nie była w stanie powiedzieć ile czasu minęło odkąd przymknęła oczy. Nie obudziły ją wrzaski ptactwa i pijactwa za oknem, nie docucił płynący z zamtuza gwar, coraz bardziej przybierający na sile. Obudziła się pod wpływem przeczucia. Krótkiego jak mgnienie, lecz wyraźnego jak gwałtowne trzaśnięcie drzwiami jej gabinetu. Przeczucie zawisło nad nią niby nocna zmora, przysiadło na piersi jak dusiołek. A potem krzyknęło prosto w twarz:
„Czy zamknęłam okno przed wyjściem?” I tyle je widziała.
Gdzieś w górze jakiś kocur rozmiauczał się pod księżyc, lecz nie na świadectwo dla swojej miłości. Inaczej, wściekle i przeciągle. Tak wyraźnie, jak gdyby wtarabanił się do pokoiku na piętrze i przymierzał do narobienia łoskotu, jak to kot.
Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Drgnęła, momentalnie otwierając oczy. Wszystko wyglądało tak samo, a jednak pewna była, że coś uległo zmianie. Ta pewność tkwiła w Morganie głęboko niczym rzucona na samo dno jej duszy kotwica. Czy ten cholerny dzień się kiedyś skończy?
Poczuła znużenie i irytację. Mimo to szybko opuściła nogi na podłogę i wstała od stołu. Potoczyła wzrokiem po skąpanej w falujących cieniach izbie, wypatrując ruchu, który zaburzyłby ten hipnotyczny taniec kropli światła z kaganka i morza napierającej nań ciemności. I wtedy usłyszała pełne pretensji miauczenie na górze. Zdecydowanie zbyt głośne jak na lokalne standardy i odległość budynku od muru. Jak to możliwe? Przecież zawsze pilnowała, by zamykać okna.
No dobrze, drzwi. Pilnowała, by zawsze zamykać drzwi. Niech to szlag.
Mieszkała tu przeszło dwa lata. Nauczyła się topografii wnętrza przyciasnej kamieniczki niczym niewidomy, który znać musi każdy kąt i zakamarek swego terytorium, by przemieszczać się po nim bez omyłki. Ruszyła więc w kierunku schodów prowadzących na piętro, nie zważając na brak oświetlenia. W kilku spiesznych krokach pokonała dystans dzielący ją od ściany, przy której pięły się ku górze stopnie niknące w ciemności. Starając się nie obudzić jęku w starym drewnie, stąpała ostrożnie i powoli, aż dotarła do ich szczytu. Zerknęła na drzwi, nasłuchując przez moment, po czym wyjęła z kaletki klucz, a z pochwy na biodrze sztylet.
Może to tylko niezadowolony obrotem nocnych spraw kot. A może nie. Wsunęła w namacaną palcami dziurkę klucz, przekręciła go i pchnęła drzwi. Szczęściem zawsze dbała, by zawiasy były dobrze naoliwione.
Poczuła znużenie i irytację. Mimo to szybko opuściła nogi na podłogę i wstała od stołu. Potoczyła wzrokiem po skąpanej w falujących cieniach izbie, wypatrując ruchu, który zaburzyłby ten hipnotyczny taniec kropli światła z kaganka i morza napierającej nań ciemności. I wtedy usłyszała pełne pretensji miauczenie na górze. Zdecydowanie zbyt głośne jak na lokalne standardy i odległość budynku od muru. Jak to możliwe? Przecież zawsze pilnowała, by zamykać okna.
No dobrze, drzwi. Pilnowała, by zawsze zamykać drzwi. Niech to szlag.
Mieszkała tu przeszło dwa lata. Nauczyła się topografii wnętrza przyciasnej kamieniczki niczym niewidomy, który znać musi każdy kąt i zakamarek swego terytorium, by przemieszczać się po nim bez omyłki. Ruszyła więc w kierunku schodów prowadzących na piętro, nie zważając na brak oświetlenia. W kilku spiesznych krokach pokonała dystans dzielący ją od ściany, przy której pięły się ku górze stopnie niknące w ciemności. Starając się nie obudzić jęku w starym drewnie, stąpała ostrożnie i powoli, aż dotarła do ich szczytu. Zerknęła na drzwi, nasłuchując przez moment, po czym wyjęła z kaletki klucz, a z pochwy na biodrze sztylet.
Może to tylko niezadowolony obrotem nocnych spraw kot. A może nie. Wsunęła w namacaną palcami dziurkę klucz, przekręciła go i pchnęła drzwi. Szczęściem zawsze dbała, by zawiasy były dobrze naoliwione.
Ostatnio zmieniony 03 sty 2019, 23:23 przez Juno, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Lokata w postaci dwóch lat późnych powrotów do domu procentowała. Gdy przywabiona hałasem ruszyła w kierunku schodów, pokonała dzielącą ją od nich odległość i ciemność w czasie krótszym niż zajmuje wypowiedzenie zdania „Psiakrew, miałam tu gdzieś kaganek”.
Stopień po stopniu, wspinała się w stronę sypialni cicho i ostrożnie jak to, co usłyszała z parteru. Równie cicho, lecz gwałtownie otworzyły się pchnięte przez nią drzwi, zaskakując czającego się pod nimi włamywacza.
Odskoczył w ostatniej chwili, omal nie trafiony rozbujanym skrzydłem, unikając zderzenia o cal, z wyrazem zaskoczenia i gniewu malującym się na wąsatej twarzy. Ubrany cały na czarno, był ledwie dostrzegalny w panującej w pokoju pomroce. Kiedy wycofał się pod ścianę, widziała tylko jego niewyraźny zarys i oczy, zielonkawe z pionową źrenicą. „Nie zbliżaj się!” powiedział jej z przeciągłym sykiem, wyginając grzbiet, by przydać sobie dodatkowych gabarytów i kołysząc ciałem na boki. Zdezorientowany nagłym pojawieniem się właścicielki, daleko poza znanym sobie terytorium, nadrabiał dobrą miną do złej gry, nie spuszczając z niej wzroku i samemu wysuwając własne sztylety, które miał na podorędziu. Kiedy, w jego mniemaniu, ograniczono mu możliwość ucieczki, był gotów rozważyć drugą zwyczajową alternatywę. To raczej owa gotowość, nie przeciąg zjeżyła mu tak wszystkie włosy na ciele. Okno było uchylone zbyt mało, by był on odczuwalny w tym pomieszczeniu.
Stopień po stopniu, wspinała się w stronę sypialni cicho i ostrożnie jak to, co usłyszała z parteru. Równie cicho, lecz gwałtownie otworzyły się pchnięte przez nią drzwi, zaskakując czającego się pod nimi włamywacza.
Odskoczył w ostatniej chwili, omal nie trafiony rozbujanym skrzydłem, unikając zderzenia o cal, z wyrazem zaskoczenia i gniewu malującym się na wąsatej twarzy. Ubrany cały na czarno, był ledwie dostrzegalny w panującej w pokoju pomroce. Kiedy wycofał się pod ścianę, widziała tylko jego niewyraźny zarys i oczy, zielonkawe z pionową źrenicą. „Nie zbliżaj się!” powiedział jej z przeciągłym sykiem, wyginając grzbiet, by przydać sobie dodatkowych gabarytów i kołysząc ciałem na boki. Zdezorientowany nagłym pojawieniem się właścicielki, daleko poza znanym sobie terytorium, nadrabiał dobrą miną do złej gry, nie spuszczając z niej wzroku i samemu wysuwając własne sztylety, które miał na podorędziu. Kiedy, w jego mniemaniu, ograniczono mu możliwość ucieczki, był gotów rozważyć drugą zwyczajową alternatywę. To raczej owa gotowość, nie przeciąg zjeżyła mu tak wszystkie włosy na ciele. Okno było uchylone zbyt mało, by był on odczuwalny w tym pomieszczeniu.
Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Widząc wygiętego w łuk, zjeżonego jegomościa Morgana odetchnęła i rozluźniła napięte mięśnie. Schowała sztylet i pokręciła głową sama do siebie. Miała ochotę puknąć się w czoło. Jeszcze chwila bez snu i tylko patrzeć jak wokół niej zaczną tańcować białe myszki.
— A ty co tutaj robisz, co? — zwróciła się do nieproszonego gościa. — Chyba pomyliłeś okna, kolego. No, już. Nie sroż się tak.
Miała nadzieję, że stojący pod ścianą egzemplarz felis catus tylko pozuje na twardziela i nie zechce przypuścić na nią ataku.
— Złość piękności szkodzi — wymamrotała jeszcze, jakby do siebie. Minęła napuszone zwierzę i podeszła do okna, by je domknąć. Dałaby sobie rękę uciąć, że nie zostawiła go otwartego, gdy wychodziła dziś rano. I pewnie nie miałaby teraz ręki. Cóż, jako się rzekło – to był długi dzień.
Morgana w nosie miała kota i jego problemy ewakuacyjne, ale nie chciała, by sierściuch napaskudził jej w sypialni. Nie wyglądał zresztą na kanapowca i raczej wątpliwym było, by chciał spędzić tę noc w miękkiej pościeli. Podeszła więc do małego stolika przy fotelu i zapaliła kaganek, a z mebla zgarnęła narzutę. Drobinki kurzu zawirowały w bladym świetle księżyca wpadającym przez rozetowe okno, gdy naruszyła monolit swego miejsca kontemplacji.
Uzbrojona w kawał solidnej, pięknie wyszywanej w złote chryzantemy materii zawróciła ku schodom, by pogonić bojowego rycerza nocy na dół i tam otworzyć mu drzwi, by poszedł sobie w cholerę.
— A ty co tutaj robisz, co? — zwróciła się do nieproszonego gościa. — Chyba pomyliłeś okna, kolego. No, już. Nie sroż się tak.
Miała nadzieję, że stojący pod ścianą egzemplarz felis catus tylko pozuje na twardziela i nie zechce przypuścić na nią ataku.
— Złość piękności szkodzi — wymamrotała jeszcze, jakby do siebie. Minęła napuszone zwierzę i podeszła do okna, by je domknąć. Dałaby sobie rękę uciąć, że nie zostawiła go otwartego, gdy wychodziła dziś rano. I pewnie nie miałaby teraz ręki. Cóż, jako się rzekło – to był długi dzień.
Morgana w nosie miała kota i jego problemy ewakuacyjne, ale nie chciała, by sierściuch napaskudził jej w sypialni. Nie wyglądał zresztą na kanapowca i raczej wątpliwym było, by chciał spędzić tę noc w miękkiej pościeli. Podeszła więc do małego stolika przy fotelu i zapaliła kaganek, a z mebla zgarnęła narzutę. Drobinki kurzu zawirowały w bladym świetle księżyca wpadającym przez rozetowe okno, gdy naruszyła monolit swego miejsca kontemplacji.
Uzbrojona w kawał solidnej, pięknie wyszywanej w złote chryzantemy materii zawróciła ku schodom, by pogonić bojowego rycerza nocy na dół i tam otworzyć mu drzwi, by poszedł sobie w cholerę.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Egzemplarz nie był pozerem ani kanapowcem. Postrzępione prawe ucho i blizna nad okiem niechybnie wskazywały sławę weterana licznych kocich wojen. Gdybyśmy byli na moim, już miałabyś pazury w tętnicy, gamratko — powiedział jej nisko i przeciągle, płaszcząc się ku podłodze i machając zaczepnie ogonem.
Na przekór groźbie, widząc nadchodzącą z narzutą kobietę, wydłużył się jak cień o zmierzchu i smyknął w dół schodów, przesadzając po dwa-trzy stopnie naraz. Był to jeden z nielicznych zanotowanych w historii przypadków triumfu materii nad kotem. Gdy inwigilatorka dołączyła do niego na parterze, czekał u drzwi wejściowych, wielkodusznie pozwalając wypuścić się na zewnątrz. Sycząc i parskając jej na buty w charakterze pożegnania, czmychnął za odemknięty próg i zlał z nocą.
Morgana po raz kolejny została sama. Sama, jeśli nie liczyć kolejnej nawiedzającej ją myśli-przeczucia, tym razem jednak innej niż za pierwszym razem. Zmęczony, zaaferowany kotem umysł nie powiedział jej tego od razu, choć niewątpliwie zarejestrował kątem oka i zachował do teraz, by ciągnąć ją właśnie za rękaw. Myśli, że otwarte okno samo też otwierało listę rzeczy, które zmieniły pierwotny stan swojego położenia od czasu opuszczenia przez nią sypialni dzisiejszego poranka
Przeczucia, że gdzieś, w przedsionku sypialni, niedaleko drzwi i miejsca kontemplacji coś uległo zmianie. Nie wiedziała jednak jeszcze, czy była to jedna z tych zmian, które zwykło witać się z radością, czy niespodzianka w rodzaju kociego gówna na dywanie.
Na przekór groźbie, widząc nadchodzącą z narzutą kobietę, wydłużył się jak cień o zmierzchu i smyknął w dół schodów, przesadzając po dwa-trzy stopnie naraz. Był to jeden z nielicznych zanotowanych w historii przypadków triumfu materii nad kotem. Gdy inwigilatorka dołączyła do niego na parterze, czekał u drzwi wejściowych, wielkodusznie pozwalając wypuścić się na zewnątrz. Sycząc i parskając jej na buty w charakterze pożegnania, czmychnął za odemknięty próg i zlał z nocą.
Morgana po raz kolejny została sama. Sama, jeśli nie liczyć kolejnej nawiedzającej ją myśli-przeczucia, tym razem jednak innej niż za pierwszym razem. Zmęczony, zaaferowany kotem umysł nie powiedział jej tego od razu, choć niewątpliwie zarejestrował kątem oka i zachował do teraz, by ciągnąć ją właśnie za rękaw. Myśli, że otwarte okno samo też otwierało listę rzeczy, które zmieniły pierwotny stan swojego położenia od czasu opuszczenia przez nią sypialni dzisiejszego poranka
Przeczucia, że gdzieś, w przedsionku sypialni, niedaleko drzwi i miejsca kontemplacji coś uległo zmianie. Nie wiedziała jednak jeszcze, czy była to jedna z tych zmian, które zwykło witać się z radością, czy niespodzianka w rodzaju kociego gówna na dywanie.
Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
— Sio! — rzuciła w stronę bezczelnego wizytatora. O dziwo, nie musiała go specjalnie zachęcać do czmychnięcia schodami w dół. Zadowolona bezkrwawym i łaskawym dla jej ulubionej narzuty obrotem spraw ruszyła za kotem.
— Niewdzięcznik... — burknęła, patrząc na zwierzę, które w podziękowaniu za jej dobre serce i odprowadzenie do drzwi obsobaczało ją na jedyny w swoim rodzaju, koci sposób – sycząc i fukając.
— Nie ma za co — rzekła z przekąsem, zamykając za impertynentem.
Okręciła się na pięcie i oparła z westchnieniem o szorstkie drewno, przymykając na moment oczy tylko po to, by uderzyło ją kolejne przeczucie. Ty mały pchlarzu... — Myśl zabłysła w ciemności znużonego umysłu niczym spadająca gwiazda i równie szybko zgasła, pozostawiając po sobie powidok kociego gówna na dywanie.
Morgana odepchnęła się od drzwi i czym prędzej ruszyła na górę, układając w głowie plan zemsty na wypadek okoliczności, potwierdzających jej przypuszczenia. Miała już nigdy więcej nie uganiać się za novigradzkimi kotami, prawda. Nikt jednak nie będzie bezkarnie obsrywał jej dywanów.
— Niewdzięcznik... — burknęła, patrząc na zwierzę, które w podziękowaniu za jej dobre serce i odprowadzenie do drzwi obsobaczało ją na jedyny w swoim rodzaju, koci sposób – sycząc i fukając.
— Nie ma za co — rzekła z przekąsem, zamykając za impertynentem.
Okręciła się na pięcie i oparła z westchnieniem o szorstkie drewno, przymykając na moment oczy tylko po to, by uderzyło ją kolejne przeczucie. Ty mały pchlarzu... — Myśl zabłysła w ciemności znużonego umysłu niczym spadająca gwiazda i równie szybko zgasła, pozostawiając po sobie powidok kociego gówna na dywanie.
Morgana odepchnęła się od drzwi i czym prędzej ruszyła na górę, układając w głowie plan zemsty na wypadek okoliczności, potwierdzających jej przypuszczenia. Miała już nigdy więcej nie uganiać się za novigradzkimi kotami, prawda. Nikt jednak nie będzie bezkarnie obsrywał jej dywanów.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Wróciła na górę. Panująca tam ciemność, jak przystało na odwieczną sojuszniczkę porządku, zacierała przed niepożądanym wzrokiem ewentualne ślady panującego w pomieszczeniu bałaganu. Nieco gorzej przed wzrokiem Morgany, który nawet jeśli nie był w stanie w pełni przeniknąć zalegającej w sypialni ćmy, podpierał się pamięcią. Szczotka do włosów, dla przykładu, leżała na ziemi, lecz włosiem do dołu, a jedno z lusterek z jakiegoś powodu znalazło się na dywanie, choć szczęśliwie, w jednym kawałku, bo odbijało refleks dopalającej się na sekretarzyku świecy.
Właśnie, świecy.
Właśnie, świecy.
Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Stanęła w przedsionku sypialni, wytężając wzrok w poszukiwaniu plugawych śladów profanacji jej puszystych kobierców. Omiotła uważnym spojrzeniem podłogę od miejsca, w którym zastała futrzanego włamywacza, przez wolną przestrzeń pod oknem, aż po kąt z fotelem. Nic.
— Masz szczęś... — zaczęła, lecz wychwycony kątem oka blask pośród miękkości dywanu zdusił nagle końcówkę szeptanej wypowiedzi.
Lusterko? Zaraz obok szczotka... Niewykluczone, że pan kot nabałaganił nim po niego przyszła, lecz pełgający w odbiciu zwierciadła płomyk świecy jasno wskazywał, że zwierzę nie mogło być jedynym nieproszonym dzisiaj gościem. Ona przecież nie zapalała żadnej chędożonej świecy tylko kaganek...
Odruchowo sięgnęła po sztylet, jakby był amuletem zdolnym odpędzić złe moce, a trzymaną w drugim ręku narzutę upuściła na podłogę. Zmrużyła podejrzliwie oczy, wypatrując ruchu pośród ciemności zalegających dalszą część izby. Załom ścienny i stojący przy nim parawan z pewnością nie pomagały w tej sytuacji, podobnie jak ciężkie, zasłaniające okna kotary, otulające okolice łoża. Urządzając to pomieszczenie nie brała pod uwagę amatorów nocnego zwiedzania cudzych domów.
I właśnie pluła sobie z tej okazji w brodę.
Ruszyła z wolna ku sekretarzykowi, by przekonać się czy coś zginęło, czy też wręcz przeciwnie – pojawiło się, choć nie powinno.
— Masz szczęś... — zaczęła, lecz wychwycony kątem oka blask pośród miękkości dywanu zdusił nagle końcówkę szeptanej wypowiedzi.
Lusterko? Zaraz obok szczotka... Niewykluczone, że pan kot nabałaganił nim po niego przyszła, lecz pełgający w odbiciu zwierciadła płomyk świecy jasno wskazywał, że zwierzę nie mogło być jedynym nieproszonym dzisiaj gościem. Ona przecież nie zapalała żadnej chędożonej świecy tylko kaganek...
Odruchowo sięgnęła po sztylet, jakby był amuletem zdolnym odpędzić złe moce, a trzymaną w drugim ręku narzutę upuściła na podłogę. Zmrużyła podejrzliwie oczy, wypatrując ruchu pośród ciemności zalegających dalszą część izby. Załom ścienny i stojący przy nim parawan z pewnością nie pomagały w tej sytuacji, podobnie jak ciężkie, zasłaniające okna kotary, otulające okolice łoża. Urządzając to pomieszczenie nie brała pod uwagę amatorów nocnego zwiedzania cudzych domów.
I właśnie pluła sobie z tej okazji w brodę.
Ruszyła z wolna ku sekretarzykowi, by przekonać się czy coś zginęło, czy też wręcz przeciwnie – pojawiło się, choć nie powinno.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Omiotła spojrzeniem podłogę w poszukiwaniu śladów bytności kota, lecz nie znalazła nic wartego literalnego omiatania. Żadnych bobków, śladów po pazurach, nawet pół funta kłaków.
Dobyty sztylet ponownie błysnął w jej dłoni. Ciemność, której się przyglądała nie odpowiedziała błyskiem szponów ni kłów. Nic nie załomotało pośród niej, ani nie rzuciło się niespodzianie na inwigilatorkę. Może dlatego, że przegapiło okazję. A może dlatego, że niczego tam nie było.
Zbliżyła się do sekretarzyka, na którym znajdowały się rzeczy, które na nim zostawiła oraz tlący się ogarek. A także coś, czego być nie powinno.
Gruby, pożółkły arkusz papieru wydzielającą nikłą woń pleśni z domieszką kwaskowej nuty, charakterystyczną dla starych ksiąg przechowywanych w piwnicach. Sztywny jak wykrochmalony, a zapisany wyraźnym, odręcznym pismem mogącym należeć wyłącznie do zawodowego pisarczyka:
Rozporządzenie Rady Miejskiej z dnia 14 kwietnia 1263 roku w sprawie rozbudowy kanalizacji ściekowej.
(Na podstawie art. 43 z dnia 5 sierpnia 1248 dnia o modernizacji infrastruktury wodno-podziemnej Wolnego Miasta Novigradu)
Realizując inwestycję w ramach projektu utworzenia powszechnego systemu kanalizacji Novigradu, przyjętego przez Radę Miejską w porozumieniu z Jego Świątobliwością, pragniemy poinformować obywateli o przejściu do etapu wdrażania IV punktu przewidzianego w zakresie rzeczowym zadań inwestycyjnych zgodnie z postanowieniami Dyrektywy 42/301/PDW. Niniejszy punkt ujmuje w swem zakresie rozbudowę korytarzy kanalizacji ściekowej o łączną długość sześćdziesięciu prętów novigradzkich na odcinkach:
Tekst opisujący trzy pierwsze oraz ostatni odcinek był rozmazany i nieczytelny.
• Opodal miejskiego zwierzyńca, który zostanie poprowadzony uliczą cienietniczą, w kierunku Wyspy Spirzchów, aż do brzegu miejskiego kanału.
Realizacja przedsięwzięcia umożliwi podłączenie do sieci kanalizacyjnej 294 domostw i zakładów. Finisz prac przewidziany na wiosnę przyszłego roku. W związku z obciążeniami finansowymi wynikającymi z konieczności opłacenia środków trwałych, przewiduje się wprowadzenie na ten czas stosownego podatku...
Tekst urywał się w tym miejscu, po to być kontynuowanym po drugiej stronie arkusza. Cały rewers pokrywały szczegółowe wyliczenia na temat tego, ile przyjdzie zapłacić, komu przyjdzie zapłacić, kiedy to nastąpi, oraz dlaczego to tak ważne. I jeszcze, że przyczynia się do polepszenia dobrobytu Wolnego Miasta i jego obywateli wszech ras oraz klas, a także służy chwale Wiecznego Ognia, oby jego światło zawsze oświetlało nam drogę do wychodka, gdy przypili nas w środku nocy.
Dobyty sztylet ponownie błysnął w jej dłoni. Ciemność, której się przyglądała nie odpowiedziała błyskiem szponów ni kłów. Nic nie załomotało pośród niej, ani nie rzuciło się niespodzianie na inwigilatorkę. Może dlatego, że przegapiło okazję. A może dlatego, że niczego tam nie było.
Zbliżyła się do sekretarzyka, na którym znajdowały się rzeczy, które na nim zostawiła oraz tlący się ogarek. A także coś, czego być nie powinno.
Gruby, pożółkły arkusz papieru wydzielającą nikłą woń pleśni z domieszką kwaskowej nuty, charakterystyczną dla starych ksiąg przechowywanych w piwnicach. Sztywny jak wykrochmalony, a zapisany wyraźnym, odręcznym pismem mogącym należeć wyłącznie do zawodowego pisarczyka:
Rozporządzenie Rady Miejskiej z dnia 14 kwietnia 1263 roku w sprawie rozbudowy kanalizacji ściekowej.
(Na podstawie art. 43 z dnia 5 sierpnia 1248 dnia o modernizacji infrastruktury wodno-podziemnej Wolnego Miasta Novigradu)
Realizując inwestycję w ramach projektu utworzenia powszechnego systemu kanalizacji Novigradu, przyjętego przez Radę Miejską w porozumieniu z Jego Świątobliwością, pragniemy poinformować obywateli o przejściu do etapu wdrażania IV punktu przewidzianego w zakresie rzeczowym zadań inwestycyjnych zgodnie z postanowieniami Dyrektywy 42/301/PDW. Niniejszy punkt ujmuje w swem zakresie rozbudowę korytarzy kanalizacji ściekowej o łączną długość sześćdziesięciu prętów novigradzkich na odcinkach:
Tekst opisujący trzy pierwsze oraz ostatni odcinek był rozmazany i nieczytelny.
• Opodal miejskiego zwierzyńca, który zostanie poprowadzony uliczą cienietniczą, w kierunku Wyspy Spirzchów, aż do brzegu miejskiego kanału.
Realizacja przedsięwzięcia umożliwi podłączenie do sieci kanalizacyjnej 294 domostw i zakładów. Finisz prac przewidziany na wiosnę przyszłego roku. W związku z obciążeniami finansowymi wynikającymi z konieczności opłacenia środków trwałych, przewiduje się wprowadzenie na ten czas stosownego podatku...
Tekst urywał się w tym miejscu, po to być kontynuowanym po drugiej stronie arkusza. Cały rewers pokrywały szczegółowe wyliczenia na temat tego, ile przyjdzie zapłacić, komu przyjdzie zapłacić, kiedy to nastąpi, oraz dlaczego to tak ważne. I jeszcze, że przyczynia się do polepszenia dobrobytu Wolnego Miasta i jego obywateli wszech ras oraz klas, a także służy chwale Wiecznego Ognia, oby jego światło zawsze oświetlało nam drogę do wychodka, gdy przypili nas w środku nocy.
Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
— Diabli nadali — mruknęła, widząc zapisany arkusz leżący pośród czystych, znajdujących się na blacie już wcześniej. Podobnie jak gęsie pióro wetknięte w pustą buteleczkę po perfumach, kałamarz, kryształowa karafka, na której dnie w świetle świecy migotała resztka szkarłatu wina i jedyny w tym domu kieliszek. Również z rżniętego kryształu. Gdzieś obok walało się jeszcze kilka szpilek do włosów. Wszystko było na swoim miejscu. No, prawie wszystko.
Morgana wzięła do ręki kartkę i przeleciała wzrokiem po tekście. Nonsens. Co to ma być? Łajno – jak na ironię – obchodziła ją rozbudowa kanalizacji. Tym bardziej, że miała miejsce parę lat wstecz. I co to, do cholery, jest "ulicza cienietnicza"? Albo ktoś miał kiepskie poczucie humoru, albo...
Tknięta impulsem zbliżyła arkusz do nosa i wciągnęła w nozdrza odór kwaśnej pleśni. Pomijając jakość tego bukietu zapachowego oraz wątpliwą przyjemność z jego wdychania, nie był to dobry pomysł również ze względu na dręczącą kobietę przypadłość. Rozkaszlała się, aż łzy pociekły jej po policzkach. Przysiadła na brzegu krzesła, próbując uspokoić oddech i myśli. Pociągnęła z butelki resztkę czającego się na dnie trunku i otarła usta grzbietem dłoni. Czyżby...
— ... cytryna? — Morgana wydawała się być zupełnie pochłonięta trzymanym w ręku pismem. Zapomniała nawet bluznąć pod nosem na epizod duszności, jak miała to w zwyczaju. Zamyśliła się pochylona nad obwieszczeniem o modernizacji infrastruktury wodno-podziemnej Wolnego Miasta Novigradu.
Kiedyś, w innym życiu, posługiwała się widmowym inkaustem, by zostawiać zaszyfrowane wiadomości. Wystarczyło użyć soku z cytryny lub jabłka, zwykłym atramentem zaś skreślić jakieś brednie dla niepoznaki, a niewidzialna wiadomość stawała się czytelna dla adresata dopiero po podgrzaniu papieru nad ogniem. Może tutaj zastosowano tę samą metodę?
Zerknęła na dokument pod światło – ot, dla pewności, że wszystko sprawdziła, choć wyglądał na gruby i sztywny, a więc niespecjalnie prześwitujący – po czym ostrożnie, by nie dopuścić do spalenia arkusza jęła podgrzewać go nad świecą.
Zmęczenie zniknęło jak ręką odjął. Była zaintrygowana.
Morgana wzięła do ręki kartkę i przeleciała wzrokiem po tekście. Nonsens. Co to ma być? Łajno – jak na ironię – obchodziła ją rozbudowa kanalizacji. Tym bardziej, że miała miejsce parę lat wstecz. I co to, do cholery, jest "ulicza cienietnicza"? Albo ktoś miał kiepskie poczucie humoru, albo...
Tknięta impulsem zbliżyła arkusz do nosa i wciągnęła w nozdrza odór kwaśnej pleśni. Pomijając jakość tego bukietu zapachowego oraz wątpliwą przyjemność z jego wdychania, nie był to dobry pomysł również ze względu na dręczącą kobietę przypadłość. Rozkaszlała się, aż łzy pociekły jej po policzkach. Przysiadła na brzegu krzesła, próbując uspokoić oddech i myśli. Pociągnęła z butelki resztkę czającego się na dnie trunku i otarła usta grzbietem dłoni. Czyżby...
— ... cytryna? — Morgana wydawała się być zupełnie pochłonięta trzymanym w ręku pismem. Zapomniała nawet bluznąć pod nosem na epizod duszności, jak miała to w zwyczaju. Zamyśliła się pochylona nad obwieszczeniem o modernizacji infrastruktury wodno-podziemnej Wolnego Miasta Novigradu.
Kiedyś, w innym życiu, posługiwała się widmowym inkaustem, by zostawiać zaszyfrowane wiadomości. Wystarczyło użyć soku z cytryny lub jabłka, zwykłym atramentem zaś skreślić jakieś brednie dla niepoznaki, a niewidzialna wiadomość stawała się czytelna dla adresata dopiero po podgrzaniu papieru nad ogniem. Może tutaj zastosowano tę samą metodę?
Zerknęła na dokument pod światło – ot, dla pewności, że wszystko sprawdziła, choć wyglądał na gruby i sztywny, a więc niespecjalnie prześwitujący – po czym ostrożnie, by nie dopuścić do spalenia arkusza jęła podgrzewać go nad świecą.
Zmęczenie zniknęło jak ręką odjął. Była zaintrygowana.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Wygłoszone na głos przypuszczenie co do tożsamości nadawców miało na ten moment pozostać niezweryfikowane, z braku adresu zwrotnego na arkuszu. Jedyny adres jaki widniał to ten, nad którego jestestwem zastanawiała się właśnie inwigilatorka. Czym była „ulica cienietnicza”? Kilkuletnie doświadczenie w zawodzie oraz niezaprzeczalna inteligencja podpowiadały jej, że drogą na terenie zabudowanym, która wzięła swoją nazwę od cechu rzemiosła jakim było cienietnictwo, zwane potocznie sieciarstwem.
Ostrożnie, nie dopuszczając do spalenia, podstawiła arkusz pod płomyk kończącej się świecy. Dogasający, lecz nadal na tyle silny, by rozwiać ewentualne wątpliwości.
I faktycznie, rozwiał je. Na arkuszu, nieważne w którą stronę go nie obrócić, nie było śladów zastosowania atramentu sympatycznego. Z lekka ogrzany papier wydzielił tylko zgoła niesympatyczny zapach, pozwalający z całą pewnością wykluczyć również i to, że przesiąkająca go kwaśna nuta była cytryną lub jabłkiem. Papier musiał nabrać jej jeszcze w trakcie produkcji i niewykluczone, że pozostawała bez większego znaczenia dla jego treści.
Ostrożnie, nie dopuszczając do spalenia, podstawiła arkusz pod płomyk kończącej się świecy. Dogasający, lecz nadal na tyle silny, by rozwiać ewentualne wątpliwości.
I faktycznie, rozwiał je. Na arkuszu, nieważne w którą stronę go nie obrócić, nie było śladów zastosowania atramentu sympatycznego. Z lekka ogrzany papier wydzielił tylko zgoła niesympatyczny zapach, pozwalający z całą pewnością wykluczyć również i to, że przesiąkająca go kwaśna nuta była cytryną lub jabłkiem. Papier musiał nabrać jej jeszcze w trakcie produkcji i niewykluczone, że pozostawała bez większego znaczenia dla jego treści.
Ilość słów: 0
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Nevan zawsze powtarzał im, że głowa bez pamięci to twierdza bez garnizonu. Pewnie dlatego trzymał Morganę przy sobie. Jej pamięć była jak szafka biblioteczna o niezliczonej ilości szufladek. I właśnie jedna z nich, ta z etykietą „ANOMALIE SŁOWNE”, wysunęła się z lekkim oporem, by ukazać kobiecie wygodnie spoczywający na jej dnie wyraz cienietnictwo.
Wyglądał jakby z niej kpił.
Przypomniała sobie, że spotkała się z tym słowem trzy razy w życiu: pierwszy, jedyny i ostatni, a było to przy okazji wizyty w jednej z nadmorskich osad, nieopodal Gors Velen. Tamtejsi mieszkańcy trudnili się przede wszystkim wyrobem sieci, traktując to rzemiosło niemal jak swoje raison d'être. Gdy więc odwiedził ich razu pewnego wielki uczony, który miast nazywać rzecz po imieniu – sieciarstwem, jął pieprzyć coś o cienietnictwie, sołtysowi i całej reszcie tak to do gustu przypadło, że od tamtej pory wszyscy jak jeden mąż zostali cienietnikami. Choć zupełnie nie rozumieli – podobnie jak Morgana – etymologii tego słowa, uznali, że brzmi tajemniczo, prestiżowo i o wiele lepiej niż sieciarz.
Wyglądało na to, że ów wielki uczony musiał podczas swych wędrówek zawitać również do Novigradu, skoro gdzieś wśród wielu normalnie nazwanych ulic dzielnicy Nowego Miasta znalazła się i Cienietnicza.
Morgana przygryzła wargę i odchyliła się w krześle, hipnotyzując wzrokiem podśmierdujący dokument. Teraz żałowała, że tak łacno pozbyła się kota. Bo jeśli nie on podrzucił jej ten arkusz, to kto? Może był jednym z tych potężnych czarodziejów, o których wspominała jej kiedyś Irvette? Tych, którzy władają mocą tak ogromną, że w mgnieniu oka potrafią zamienić się na przykład w sowę? Tylko czego mógł od niej chcieć ktoś taki?
Bez sensu.
Najbardziej prawdopodobna wydawała się zasadzka, lecz pobudzone zmysły Morgany dźgały ją w tyłek niewidzialnymi szpilkami, prowokując do działania i spychając potencjalne niebezpieczeństwo na dalszy plan. Musiała to sprawdzić. Najlepiej zaraz, póki ciemność zalega na ulicach i może użyczyć kobiecie swego błogosławieństwa, skrywając jej tożsamość za woalem mroku.
Schowała sztylet do pochwy, zdmuchnęła dogorywający ogarek i oba kaganki, po czym otuliła się płaszczem i żwawo ruszyła w noc, kierując swe kroki ku pełnemu dziwów Zwierzyńcowi. Przed wyjściem zabrała jeszcze notatnik i pochodnię z izby na parterze, a do kieszeni płaszcza wrzuciła hubkę i krzesiwo. Tak na wszelki wypadek.
Wyglądał jakby z niej kpił.
Przypomniała sobie, że spotkała się z tym słowem trzy razy w życiu: pierwszy, jedyny i ostatni, a było to przy okazji wizyty w jednej z nadmorskich osad, nieopodal Gors Velen. Tamtejsi mieszkańcy trudnili się przede wszystkim wyrobem sieci, traktując to rzemiosło niemal jak swoje raison d'être. Gdy więc odwiedził ich razu pewnego wielki uczony, który miast nazywać rzecz po imieniu – sieciarstwem, jął pieprzyć coś o cienietnictwie, sołtysowi i całej reszcie tak to do gustu przypadło, że od tamtej pory wszyscy jak jeden mąż zostali cienietnikami. Choć zupełnie nie rozumieli – podobnie jak Morgana – etymologii tego słowa, uznali, że brzmi tajemniczo, prestiżowo i o wiele lepiej niż sieciarz.
Wyglądało na to, że ów wielki uczony musiał podczas swych wędrówek zawitać również do Novigradu, skoro gdzieś wśród wielu normalnie nazwanych ulic dzielnicy Nowego Miasta znalazła się i Cienietnicza.
Morgana przygryzła wargę i odchyliła się w krześle, hipnotyzując wzrokiem podśmierdujący dokument. Teraz żałowała, że tak łacno pozbyła się kota. Bo jeśli nie on podrzucił jej ten arkusz, to kto? Może był jednym z tych potężnych czarodziejów, o których wspominała jej kiedyś Irvette? Tych, którzy władają mocą tak ogromną, że w mgnieniu oka potrafią zamienić się na przykład w sowę? Tylko czego mógł od niej chcieć ktoś taki?
Bez sensu.
Najbardziej prawdopodobna wydawała się zasadzka, lecz pobudzone zmysły Morgany dźgały ją w tyłek niewidzialnymi szpilkami, prowokując do działania i spychając potencjalne niebezpieczeństwo na dalszy plan. Musiała to sprawdzić. Najlepiej zaraz, póki ciemność zalega na ulicach i może użyczyć kobiecie swego błogosławieństwa, skrywając jej tożsamość za woalem mroku.
Schowała sztylet do pochwy, zdmuchnęła dogorywający ogarek i oba kaganki, po czym otuliła się płaszczem i żwawo ruszyła w noc, kierując swe kroki ku pełnemu dziwów Zwierzyńcowi. Przed wyjściem zabrała jeszcze notatnik i pochodnię z izby na parterze, a do kieszeni płaszcza wrzuciła hubkę i krzesiwo. Tak na wszelki wypadek.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
- Juno
- Posty: 491
- Rejestracja: 23 gru 2018, 17:44
- Miano: Morgana Mavelle
- Zdrowie: Suchotnica
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Biuro Prywatnej Inwigilacji
Incydent przy straganie zakończył się równie nagle i nieoczekiwanie, co zaczął. Mężczyzna odpuścił natychmiast, zadziwiając tym samym Morganę, która spodziewała się po nim wszystkiego, tylko nie przeprosin i zejścia z drogi.
Miłe rozczarowanie miało w sobie jednak kropelkę dziegciu i nie chodziło bynajmniej o fakt, że książę z bajki tak łacno stracił zainteresowanie jej osobą, w dodatku na rzecz znacznie młodszej ekspedientki, lecz o to, że i on kupił rekwizyt o raczej znikomej przydatności w życiu codziennym, o ile nie praktykowało się wymyślnej gry wstępnej w pożyciu małżeńskim. Mavelle nie była na bieżąco z wydarzeniami kulturalno-towarzyskimi w Novigradzie (ani żadnym innym mieście, a nawet na prowincji), toteż nie mogła wykluczyć, że nie tylko jutro i nie tylko u Borsodych odbędzie się jakiś bal maskowy, jednak koincydencja taka wydała się jej mało prawdopodobna. Zanim więc opuściła kramik Lucindy Kreft, przyjrzała się bacznie wybranej przez młodzieńca masce, zapamiętując detale najlepiej, jak potrafiła. Następnie ruszyła na południe, w kierunku Starego Miasta, unikając głównych i co ruchliwszych arterii, a nade wszystko — świątyń.
Nie spieszyła się. Mając już to, co niezbędne na jutrzejsze przyjęcie, pozwoliła sobie na spacerowe tempo i myślenie o niebieskich migdałach. Klucząc uliczkami mijała banki, urzędy, lombardy, karczmy, gospody, tawerny i mordownie, powciskane w ciasną zabudowę kamienic punkty usług wszelakich oraz sklepiki. W tych ostatnich Morgana zaopatrzyła się w butelkę wina, ćwiartkę sera i pół bochenka chleba, bo zaserwowane jej przez Feretsiego śniadanie zdążyło już odejść w zapomnienie, o czym dobitnie świadczyło pełne pretensji burczenie w brzuchu.
Powietrze, jak to w Novigradzie, było niezbyt świeże, lecz urokliwa, późnowiosenna aura nadawała mu odrobinę słodyczy rozsiewanej przez kwitnące tu i ówdzie kwiaty oraz krzewy. Morgana nie pamiętała już kiedy ostatnio przechadzała się tymi zapyziałymi uliczkami z równie wielką przyjemnością. Chyba nigdy, pomyślała. Odkąd tutaj wylądowałam, zachowuję się jak szczur. A przecież dawno już by mnie kto zdybał, gdyby szukał. Może nikt nie szukał? Może nadaremno te całe podchody, łażenie zaułkami, siedzenie po nocach w fotelu albo na zapleczu u dziewczyn...
Rozmyślania przerwało jej dotarcie do celu.
Stanęła przed krzywymi, pomalowanymi na niebiesko drzwiami, w które ktoś znowu kopał, o czym świadczyły łupiny odpadłej farby, zaściełające krzywe schodki niby pierwszy śnieg. Klnąc pod nosem, Morgana przestąpiła próg swego mieszkania po niemal dwóch dobach nieobecności, obiecując sobie solennie zakup jakiegoś magicznego ustrojstwa, które odgryzałoby kończyny nadpobudliwych wizytatorów.
Miłe rozczarowanie miało w sobie jednak kropelkę dziegciu i nie chodziło bynajmniej o fakt, że książę z bajki tak łacno stracił zainteresowanie jej osobą, w dodatku na rzecz znacznie młodszej ekspedientki, lecz o to, że i on kupił rekwizyt o raczej znikomej przydatności w życiu codziennym, o ile nie praktykowało się wymyślnej gry wstępnej w pożyciu małżeńskim. Mavelle nie była na bieżąco z wydarzeniami kulturalno-towarzyskimi w Novigradzie (ani żadnym innym mieście, a nawet na prowincji), toteż nie mogła wykluczyć, że nie tylko jutro i nie tylko u Borsodych odbędzie się jakiś bal maskowy, jednak koincydencja taka wydała się jej mało prawdopodobna. Zanim więc opuściła kramik Lucindy Kreft, przyjrzała się bacznie wybranej przez młodzieńca masce, zapamiętując detale najlepiej, jak potrafiła. Następnie ruszyła na południe, w kierunku Starego Miasta, unikając głównych i co ruchliwszych arterii, a nade wszystko — świątyń.
Nie spieszyła się. Mając już to, co niezbędne na jutrzejsze przyjęcie, pozwoliła sobie na spacerowe tempo i myślenie o niebieskich migdałach. Klucząc uliczkami mijała banki, urzędy, lombardy, karczmy, gospody, tawerny i mordownie, powciskane w ciasną zabudowę kamienic punkty usług wszelakich oraz sklepiki. W tych ostatnich Morgana zaopatrzyła się w butelkę wina, ćwiartkę sera i pół bochenka chleba, bo zaserwowane jej przez Feretsiego śniadanie zdążyło już odejść w zapomnienie, o czym dobitnie świadczyło pełne pretensji burczenie w brzuchu.
Powietrze, jak to w Novigradzie, było niezbyt świeże, lecz urokliwa, późnowiosenna aura nadawała mu odrobinę słodyczy rozsiewanej przez kwitnące tu i ówdzie kwiaty oraz krzewy. Morgana nie pamiętała już kiedy ostatnio przechadzała się tymi zapyziałymi uliczkami z równie wielką przyjemnością. Chyba nigdy, pomyślała. Odkąd tutaj wylądowałam, zachowuję się jak szczur. A przecież dawno już by mnie kto zdybał, gdyby szukał. Może nikt nie szukał? Może nadaremno te całe podchody, łażenie zaułkami, siedzenie po nocach w fotelu albo na zapleczu u dziewczyn...
Rozmyślania przerwało jej dotarcie do celu.
Stanęła przed krzywymi, pomalowanymi na niebiesko drzwiami, w które ktoś znowu kopał, o czym świadczyły łupiny odpadłej farby, zaściełające krzywe schodki niby pierwszy śnieg. Klnąc pod nosem, Morgana przestąpiła próg swego mieszkania po niemal dwóch dobach nieobecności, obiecując sobie solennie zakup jakiegoś magicznego ustrojstwa, które odgryzałoby kończyny nadpobudliwych wizytatorów.
Ilość słów: 0
To, co widzisz, co się zdajak sen we śnie jeno trwa.
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław