Wieża pod miastem
Wieża pod miastem
Kawałek na północny wschód od miasta, gdzie rozciągają się żywiące je pola uprawne wraz z gospodarstwami, spoglądając na horyzont, można dopatrzyć się widoku w obecnych czasach zgoła niecodziennego. Oto na porośniętym niewielkimi klonami pagórku rzut kamieniem od sadyb i obsianych gruntów, stoi samotna wieżyca, górująca nad całą nieprzystającym doń rolniczym krajobrazem. Budowla, wzniesiona na ośmiobocznej podstawie, ma na oko szesnaście sążni wysokości oraz zadartodache lukarny otaczające szczyt rogatą koroną, wespół z wierzchołkiem nadającej jej zwieńczeniu charakterystyczny gwiaździsty kształt. Konstrukcja zdaje się nową, a podróżni bywający w Aldersbergu twierdzą, że nie było jej tu jeszcze przed ostatnią wojną z Nilfgaardem. Okolica budowli zdaje się być opustoszała, rzadko uczęszczana, wręcz celowo unikana nawet przez mieszkańców najbliżej położonych gospodarstw, lecz światła zapalające się co noc na szczycie wieży, a czasem towarzyszące im hałasy nieomylnie zdradzają, że daleko jej do bycia niezamieszkałą.
Ilość słów: 0
Re: Wieża pod miastem
— Na nich to nie patrzcie, nie wylezą. Młode to i głupie. Płoche — skomentował bojaźliwość swoich młodszych kolegów niewiele starszy od nich młodzik, z właściwą dla wyrostków butą wobec „smarkaczy”, którymi sami niedawno byli. — Ale bardziej niż was, to bojają się chyba tego szkaradziejstwa, co to je ze sobą taszczycie.
Chłopak wskazał palcem na wykrzywiony w pośmiertnym grymasie ślepy łeb stwora.
— Wiedźminem? Mój stary mówił, że już was nie ma. A jednak. To prawda, że roznosicie parcha? I porywacie dzieciaki? — Chłopak walił pytaniami prosto z mostu, przezornie odsuwając się od kobiety przy tym pierwszym, a uśmiechając się na pisk przestrachu, który dobiegł go z krzaków po tym ostatnim.
— Ano nie przepadamy. Drzewiej trochę ludziskom pomagał, ale dziwak z niego okrutny. I kawał buca. Ostatnimi czasy zaszył się w tej swojej wieży, nosa nie wyściubiał. A ludziom strach tam chodzić, po tym, co on tam wcześniej wyczyniał na tych swoich polach. — Młodzik wydawał się dosyć roztropny. I wcale dobrze poinformowany. Opowiadał chętnie, nie spuszczając oczu z trofeum wiedźminki, aż nie wytrzymał i zapytał. — Naszliście to u czarownika? Co to jest?
Wyrostek wysłuchał też, jak wiedźminka reklamuje swoje usługi. Pokiwał głową i podrapał się w nią w zamyśleniu.
— Nie, chyba nie trzeba nam waszych usług. Z zaginięć to tylko kulawemu Jóźwie zniknęły gdzieś kalesony, które wywiesił był na płocie zeszłej niedzieli. A jedyną zmorą, jaką tu mamy to Luswigowa, stara prukwa. No i wychodzi, że te cudactwa od walniętego czarodzieja. No, ale mniemam, że te są już niebyłe. Nie wiem, gadajcie z Głuchem. To nasz starszy, może będzie wiedział coś o robocie dla was. A najlepiej to rozpytajcie w mieście. Ale w tym to już sami żeście się zmiarkowali, nie?
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Łeb potwora stanowił piękne dopełnienie sylwetki. Szczęśliwie nie wypuszczał tak tragicznych walorów zapachowych co wzrokowych. Wszystko w swoim czasie. Kaatarine i tak wsio ryba było. Ile to razy grzebali w truchłach w ramach śledztwa czy sekcji "naukowej". W ostateczności również w oprawianiu trofeum. Zresztą, zawsze można trafić na Zeugla. Wtedy to przebacz nie ma. Nawet wiedźmini nie tolerują tego okrutnego smrodu.
— Słusznie — skwitowała, wzruszając przy tym ramionami. Bycie nieufnym dobrze robiło. Zdecydowanie lepiej niż w drugą stronę. Kto nie zawiódł się choć raz na ludzkiej uczciwości. Ba, na ludzkim czym? Gdyby za każde oszukaństwo przy zarobku otrzymywałaby podwójną stawkę od losu to dziś nie musiałaby latać po świecie z dwoma mieczami na plecach.
— Coś tam się uchowało. Mniej niż więcej, to i daleko od prawdy nie był — przyznała szczerze, biorąc się naraz za boki.
— Parchów może i nie, bo i żeśmy nie chorujemy. A dzieci...— uśmiechnęła się niby do siebie. Prawo niespodzianki różnie odbierane było. Sama nazbyt często korzystała za dawnych czasów. Z porwaniami i to pewnikiem różnie bywało. Szczególnie z Kotami. Tych to lepiej unikać, nie przyznawać się. Nie winno się generalizować, toteż u Karri zawsze mieli "drugą szansę". Szczególnie taki jeden, co od lat nie wyszczubił swego łba.
— Nie mówże tego tak otwarcie przy co niektórych mnie podobnych, wkurwić mogą się co nie miara. Znaczy to, zmierzwić okrutnie. A wtedy to i wódeczka czysta pomóc nie pomoże. Choć kto wie — poradziła, nie spodziewając się, żeby młodziaszek miał okazję spotkać w najbliższych latach swego życia kolejnego wiedźmina. W swych delikatnych, odrobinkę moralizatorskich mowach czasem zapominała, że czasy się zmieniły. Niby szła z duchem czasu, za dziecioka klnęła i szalała po swojemu. Tylko serce zawodziło na stare lata.
— Ah, to? — mimowolnie zaciągnęła, odsłaniając całość pokracznego łba.
— Ano owszem. Kretołak to. Stwór, co żem sama na własne oczy pierwszy raz widzę. A żyję jakieś... Ze sto sześćdziesiąt lat będzie. Kuroliszki, wywerny, wilkołaki czy utopce...Ale to? Cholerstwo jedno. Miarkujcie, że elfkę prawie zżarło— na wspomnienie samo, jakby ożywiła się, energicznie gestykulując i przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. — Gdyby nie to, że akurat do Mistrza zmierzałam, to i po niej, i po koniu by było. Podchodzę, patrzę, a jak tu spod ziemi nie wystrzeli! Cielsko spore, ni to ludzkie, ni to zwierzęce. Przygarbione takie, łysawe. To i oręż, nie czekając, wyciągam — ręką zamarkowała ruch zza pleców — i jak go nie sieknęłam, i jak nie zawył...Szans żadnych nie miał. Oczywistym to, bo i jakże mógłby mieć. Ryzyko zawsze istnieje, ale czego nie robi się w obronie tych, co sami nie mogą się obronić.
Im dłużej mówiła i im bardziej ruchami podkreślała słowa, tym bliżej było jej do chlapnięcia niepotrzebnie o zajawce Ristearda do sprowadzenia tego dziadostwa z jego własnej, nieprzymuszonej woli. Rozgadana Breith potrafiła zapomnieć się w tym co robi, jak już ktoś zwróci jej uwagę. Szczególnie przy zaistnieniu możliwości do połechtania własnego ego. Ba! Kos zadecydowała się nawet na pokazanie miecza, którym to ubiła stwora na polu, z dumą wypinając klatę, tłumiąc ból żeber. Oczywiście zachowawczy dystans na tyle, by przypadkiem który to nie próbował chwycić się ostrza sprawdzając właściwości tnące. Zapewne gdyby młody zechciał, opowiedziałaby też więcej. Właściwie, gdyby nie tykająca z tyłu głowy myśl o oczekiwaniu swych dwóch towarzyszy na zgubę.
Zlecenie na kalesony wcale takim niegłupim było, jak wydawać by się mogło. Śmiejąc się więc serdecznie podziękowała podrostkowi, miecz chowając na swe miejsce, a Osta prowadząc u swego boku, trzymając za ogłowie i pilnując, by tym razem nie pocwałował w dal. Dosiadać nie miała zamiaru. Po raz nie jej własność, a dwa, szkoda trochę jej bidulki. Stresu na dziś wystarczy. Ostatecznie zebrała się, by dołączyć w niedługim czasie do Istki i Asterala.
— Słusznie — skwitowała, wzruszając przy tym ramionami. Bycie nieufnym dobrze robiło. Zdecydowanie lepiej niż w drugą stronę. Kto nie zawiódł się choć raz na ludzkiej uczciwości. Ba, na ludzkim czym? Gdyby za każde oszukaństwo przy zarobku otrzymywałaby podwójną stawkę od losu to dziś nie musiałaby latać po świecie z dwoma mieczami na plecach.
— Coś tam się uchowało. Mniej niż więcej, to i daleko od prawdy nie był — przyznała szczerze, biorąc się naraz za boki.
— Parchów może i nie, bo i żeśmy nie chorujemy. A dzieci...— uśmiechnęła się niby do siebie. Prawo niespodzianki różnie odbierane było. Sama nazbyt często korzystała za dawnych czasów. Z porwaniami i to pewnikiem różnie bywało. Szczególnie z Kotami. Tych to lepiej unikać, nie przyznawać się. Nie winno się generalizować, toteż u Karri zawsze mieli "drugą szansę". Szczególnie taki jeden, co od lat nie wyszczubił swego łba.
— Nie mówże tego tak otwarcie przy co niektórych mnie podobnych, wkurwić mogą się co nie miara. Znaczy to, zmierzwić okrutnie. A wtedy to i wódeczka czysta pomóc nie pomoże. Choć kto wie — poradziła, nie spodziewając się, żeby młodziaszek miał okazję spotkać w najbliższych latach swego życia kolejnego wiedźmina. W swych delikatnych, odrobinkę moralizatorskich mowach czasem zapominała, że czasy się zmieniły. Niby szła z duchem czasu, za dziecioka klnęła i szalała po swojemu. Tylko serce zawodziło na stare lata.
— Ah, to? — mimowolnie zaciągnęła, odsłaniając całość pokracznego łba.
— Ano owszem. Kretołak to. Stwór, co żem sama na własne oczy pierwszy raz widzę. A żyję jakieś... Ze sto sześćdziesiąt lat będzie. Kuroliszki, wywerny, wilkołaki czy utopce...Ale to? Cholerstwo jedno. Miarkujcie, że elfkę prawie zżarło— na wspomnienie samo, jakby ożywiła się, energicznie gestykulując i przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. — Gdyby nie to, że akurat do Mistrza zmierzałam, to i po niej, i po koniu by było. Podchodzę, patrzę, a jak tu spod ziemi nie wystrzeli! Cielsko spore, ni to ludzkie, ni to zwierzęce. Przygarbione takie, łysawe. To i oręż, nie czekając, wyciągam — ręką zamarkowała ruch zza pleców — i jak go nie sieknęłam, i jak nie zawył...Szans żadnych nie miał. Oczywistym to, bo i jakże mógłby mieć. Ryzyko zawsze istnieje, ale czego nie robi się w obronie tych, co sami nie mogą się obronić.
Im dłużej mówiła i im bardziej ruchami podkreślała słowa, tym bliżej było jej do chlapnięcia niepotrzebnie o zajawce Ristearda do sprowadzenia tego dziadostwa z jego własnej, nieprzymuszonej woli. Rozgadana Breith potrafiła zapomnieć się w tym co robi, jak już ktoś zwróci jej uwagę. Szczególnie przy zaistnieniu możliwości do połechtania własnego ego. Ba! Kos zadecydowała się nawet na pokazanie miecza, którym to ubiła stwora na polu, z dumą wypinając klatę, tłumiąc ból żeber. Oczywiście zachowawczy dystans na tyle, by przypadkiem który to nie próbował chwycić się ostrza sprawdzając właściwości tnące. Zapewne gdyby młody zechciał, opowiedziałaby też więcej. Właściwie, gdyby nie tykająca z tyłu głowy myśl o oczekiwaniu swych dwóch towarzyszy na zgubę.
Zlecenie na kalesony wcale takim niegłupim było, jak wydawać by się mogło. Śmiejąc się więc serdecznie podziękowała podrostkowi, miecz chowając na swe miejsce, a Osta prowadząc u swego boku, trzymając za ogłowie i pilnując, by tym razem nie pocwałował w dal. Dosiadać nie miała zamiaru. Po raz nie jej własność, a dwa, szkoda trochę jej bidulki. Stresu na dziś wystarczy. Ostatecznie zebrała się, by dołączyć w niedługim czasie do Istki i Asterala.
Ostatnio zmieniony 31 sty 2023, 22:24 przez Breith, łącznie zmieniany 1 raz. Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Dziewczyna, choć była miłą towarzyszką podróży i stanowiła dobrą kandydatkę na asystentkę w jego zakładzie, a przy tym posiadała dużą ciekawość świata, bardzo dużo gadała, a przy tym bywała lekkomyślna. Nie potrzebowała napitku, aby język jej rozwiązał. Prawdopodobnie nie tylko w tej kwestii bywała rozwiązła. Niekiedy opowiadała za dużo, nie potrafiąc miarkować z tym co winno się powiedzieć, a co przemilczeć. Nie potrzebnie wspomniała o klątwie ciążącej na dworku Mistrzowi Ristaeardowi, teraz zaś niepotrzebnie zdradzała fakt, że natrafili na ich trop za pomocą magicznego zaklęcia. Zaniepokoiła mężczyznę. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. – Pomyślał Asteral. Będzie musiał jej zwrócić uwagę na te paplanie od rzeczy.
– Wybaczcie, że posłużyliśmy się magią w poszukiwaniu potomka Rozendala, ale był to jedyny sposób, aby was odnaleźć. Nie jest to jednak magia szkodząca, ten rodzaj magii nie ingeruje w świat w istotnym stopniu, nie wprowadza anomalii, nie zaburza energii w niej płynącej. Nie musicie się obawiać. Pozwala widzieć z dużej odległości różne miejsca. Wróżbiarstwo, bo tak potocznie mówi się o sztuce dywinacji, jest bardzo starą praktyką, która pozwala spojrzeć w przeszłość, widzieć teraźniejszość i przewidzieć przyszłość. Jeżeli będzie wam potrzebna kiedyś pomoc w tych sprawach lub innych związanych z wiedzą bardziej tajemną — służymy pomocą.
Przemowa czarodzieja z pewnością była zbędna, nużąca i zawiła dla zwykłego prostego umysłu. Nie mógł się jednak powstrzymać, aby wyjaśnić istotę magii. Ot zwykłe przyzwyczajenie z prowadzenia wykładów podczas czasów uniwersyteckich. Asteral przeważnie był lubiany przez swoich studentów, bo od zwykłej nudnej teorii wolał praktykę. Doświadczenie jest jedną z najlepszych nauczycielek, zaraz po ciężkiej pracy.
Właśnie Piołun zamierzał wyjąć naszyjnik z rubinem, aby odpowiedzieć na kolejne pytania gospodarza, gdy wydarzyło się zupełnie coś niespodziewanego i obrzydliwego. Wpierw dotarł do niego okropny odór, a gdy zobaczył, że koszulina dziewczyny nabrała brązowej barwy łajna, tego samego które zmaterializowało się w jej kieszeni, na jego twarzy pojawił się grymas. Ciężko było powiedzieć co wyraża twarz rudowłosego – może obrzydzenie, może zażenowanie, a może zwykłe niezadowolenie z biegu zdarzeń.
Czarodziej był przekonany, że Istka stała się właśnie ofiarą jakiegoś niesmacznego żartu. Nie spodziewał się po magu-rezydencie spod Aldersberg takiego nietaktownego dowcipkowania, ale nikt inny nie wpadł mu do głowy. Skąd miał wiedzieć o nieudanej próbie zemsty przez przyszłego specjaliście od teleportacji i teleprojekcji. Bardziej oczywista koncepcja zakładała, że niezadowolony z wydarzeń agromanta musiał odreagować na elfce zupełnie jak młodzi adepci z akademii w Ban Ard Pamiętał te drobne żarty i psikusy, które robili na sobie przyszli czarodzieje. Podpalenie rąbka szaty, przeteleportowanie kolegi razem z łóżkiem na środek polany, podkradanie przedmiotów za pomocą telekinezy, czy wywoływanie nieprzyjemnych wrażeń z ciała. Jednakże nigdy nie wpadł, ani żaden z jego kolegów, na zmaterializowanie łajna w czyjeś kieszeni. Pomysłowe, musiał przyznać.
– Proszę się nie przejmować tymi końskimi zalotami. – Kontynuował rozmowę z wdowcem, chcąc jak najprędzej odwrócić uwagę od magicznego incydentu, wyjął zza pazuchy wartościowy naszyjnik. – Oto ten przedmiot należy się w spadku waszej córce, aby zadośćuczynić temu co się wydarzyło. Kojarzycie może go? Moglibyście poprosić tutaj córkę?
– Wybaczcie, że posłużyliśmy się magią w poszukiwaniu potomka Rozendala, ale był to jedyny sposób, aby was odnaleźć. Nie jest to jednak magia szkodząca, ten rodzaj magii nie ingeruje w świat w istotnym stopniu, nie wprowadza anomalii, nie zaburza energii w niej płynącej. Nie musicie się obawiać. Pozwala widzieć z dużej odległości różne miejsca. Wróżbiarstwo, bo tak potocznie mówi się o sztuce dywinacji, jest bardzo starą praktyką, która pozwala spojrzeć w przeszłość, widzieć teraźniejszość i przewidzieć przyszłość. Jeżeli będzie wam potrzebna kiedyś pomoc w tych sprawach lub innych związanych z wiedzą bardziej tajemną — służymy pomocą.
Przemowa czarodzieja z pewnością była zbędna, nużąca i zawiła dla zwykłego prostego umysłu. Nie mógł się jednak powstrzymać, aby wyjaśnić istotę magii. Ot zwykłe przyzwyczajenie z prowadzenia wykładów podczas czasów uniwersyteckich. Asteral przeważnie był lubiany przez swoich studentów, bo od zwykłej nudnej teorii wolał praktykę. Doświadczenie jest jedną z najlepszych nauczycielek, zaraz po ciężkiej pracy.
Właśnie Piołun zamierzał wyjąć naszyjnik z rubinem, aby odpowiedzieć na kolejne pytania gospodarza, gdy wydarzyło się zupełnie coś niespodziewanego i obrzydliwego. Wpierw dotarł do niego okropny odór, a gdy zobaczył, że koszulina dziewczyny nabrała brązowej barwy łajna, tego samego które zmaterializowało się w jej kieszeni, na jego twarzy pojawił się grymas. Ciężko było powiedzieć co wyraża twarz rudowłosego – może obrzydzenie, może zażenowanie, a może zwykłe niezadowolenie z biegu zdarzeń.
Czarodziej był przekonany, że Istka stała się właśnie ofiarą jakiegoś niesmacznego żartu. Nie spodziewał się po magu-rezydencie spod Aldersberg takiego nietaktownego dowcipkowania, ale nikt inny nie wpadł mu do głowy. Skąd miał wiedzieć o nieudanej próbie zemsty przez przyszłego specjaliście od teleportacji i teleprojekcji. Bardziej oczywista koncepcja zakładała, że niezadowolony z wydarzeń agromanta musiał odreagować na elfce zupełnie jak młodzi adepci z akademii w Ban Ard Pamiętał te drobne żarty i psikusy, które robili na sobie przyszli czarodzieje. Podpalenie rąbka szaty, przeteleportowanie kolegi razem z łóżkiem na środek polany, podkradanie przedmiotów za pomocą telekinezy, czy wywoływanie nieprzyjemnych wrażeń z ciała. Jednakże nigdy nie wpadł, ani żaden z jego kolegów, na zmaterializowanie łajna w czyjeś kieszeni. Pomysłowe, musiał przyznać.
– Proszę się nie przejmować tymi końskimi zalotami. – Kontynuował rozmowę z wdowcem, chcąc jak najprędzej odwrócić uwagę od magicznego incydentu, wyjął zza pazuchy wartościowy naszyjnik. – Oto ten przedmiot należy się w spadku waszej córce, aby zadośćuczynić temu co się wydarzyło. Kojarzycie może go? Moglibyście poprosić tutaj córkę?
Ilość słów: 0
Re: Wieża pod miastem
Będący mimowolnym świadkiem nadnaturalnego incydentu kałowego gospodarz kazał elfce natychmiast opuścić swoje podwórze w słowach co prawda niewulgarnych, ale wciąż dalekich od uprzejmości. Ostatnią grzecznością, jaką jej wyświadczył, było wskazanie jej drogi do pobliskiej studni, razem z sugestią, by oddaliła się tam jak najszybciej. Z której to porady mogła skorzystać natychmiast, zaś Aust po chwili namysłu i kiedy przestał się boczyć, o przypisanie mu autorstwa feralnego zjawiska.
Z twarzą skrzywioną w grymasie obrzydzenia i gniewu, a z sękatymi rękoma skrzyżowanymi na piersi obserwował, jak dwójka cudaków opuszcza jego posesję, zostawiając po sobie ślady cuchnącej mazi na trawie porastającej jego podwórze. Spojrzenie Lukasa, zdające się ciskać pioruny spoczęło na trzecim intruzie, który ostał się na jego posesji, ryżym cudaku. Wzrok gospodarza przesunął się ku warsztatowi i przerwanej robocie, której mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie podjął w ich obecności. Patrzył na gruby jak zbójecka pała ciosany kołek pozostawiony na blacie do dalszego ostrugania. Patrzył, a Asteral wcale nie potrzebował znać się na telepatii, aby odczytać nieładne myśli kłębiące się w jego głowie. Nieładnych myśli na temat tego, jak spożytkować wystrugany elementu niezgodnie z przeznaczeniem.
Lukas nie wcielił jednak w życie żadnego z pomysłów, które przyszły mu właśnie do głowy. Powody były dwa. Pierwszym była wzmianka o nowym posiadaczu dworku uczyniona wcześniej przez Istkę. Drugim zaś widok błyszczącego w świetle przywołanego przez Asterala słońca medalionu z rubinem. Mężczyzna zapomniał się i zareagował na ten widok głębszym wdechem, momentalnie tego żałując z powodu wciąż unoszącego się w powietrzu fetoru.
— Ja… Cholera, tak, kojarzę — odpowiedział, cofając się o kilka kroków w kierunku domostwa i odwracając głowę, by zakasłać w kułak. — Monika opowiadała mi o nim, raz pokazała. To było… jest w jej rodzinie od pokoleń.
Mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku skrzącego się klejnotu, lecz zaraz cofnął ją, zawstydziwszy się pochopnej reakcji. Jej powodem nie była jednak chciwość — medalion był dla Lukasa wartościowy z innego powodu niż złoto i zatopiony w nim rubin.
— Zadaliście sobie trud, żeby tu dotrzeć — przerwał milczenie gospodarz, po tym, jak dał sobie chwilę do namysłu. — Wspomnieliście też o zadośćuczynieniu. Co mieliście na myśli?
*** — Zastanawiające — powtórzył oparty o ceglaną cembrowinę Aust, pogryzając gwizdniętą po drodze gruszkę. Wskazaną im przez Lukasa studnię znaleźli przy najbliższym skrzyżowaniu podmiejskich dróg, na prawo od jego obejścia na jakieś dwa strzelenia z łuku. Tutejsza, młoda dziewczyna, napełniwszy przyniesione wiadro odeszła, posyłając Istce kose i pełne niechęci spojrzenie. Elfce udało się pozbyć większości cuchnącego padliną łajna, ale widoczne w pełnym słońcu ślady na odzieży zdradzały ją niechybnie. Podobnie jak wiatr, przywołujący reminiscencje niedawnego fetoru, ilekroć zdarzyło mu się powiać.
— Dotarliśmy na miejsce, ale aura klejnotu wygasła krótko po wizycie u mistrza Ristearda. — Młodzieniec cisnął niedojedzony i niesłodki owoc w pobliski krzak bzu, budząc grubego trzmiela, który z niskim bzyczeniem poderwał się do niezgrabnego lotu. — I to zupełnie. Nie tak, jak gdyby po prostu zerwało połączenie. Jesteś gotowa? Zostaw, bardziej tego nie dopierzesz. Chyba że wskoczysz do jeziora.
Uczeń czarodzieja oderwał się od studni, przespacerował w te i wewte piaszczystą drogą, wdychając w nozdrza ciężkie, letnie powietrze, mając baczenie, by zaciągać się nim w stosownej odległości od felczerki.
— Powinniśmy już iść — oznajmił, ustawiając się w kierunku, z którego przyszli. — Zostawiliśmy wiedźminkę samą, żeby szukała naszego wierzchowca…
Młody von Molauch zająknął się i zakaszlał, po czym spojrzał koso na elfkę.
— Słuchaj, a z tym… no. To naprawdę nie ja, możesz mi wierzyć. Za to wydawało mi się, że wyczułem krótki skok aury. Sądziłem, że to może kolejna anomalia związana z medalionem, ale nie. Tak sobie myślę… Brałaś coś z wieży? Poza pieniędzmi i lekarstwami? Istnieją takie wredne zaklęcia zabezpieczające…
Chwilę później Aust skierował swoje kroki w stronę wieży i gościńca, nie przestając rozważać różnych możliwości wyjaśnienia niedawnego fekalnego fenomenu. Jeżeli Istka zdecydowała mu się towarzyszyć, usłyszała od niego o kilku przypadkach niewyszukanych magicznych dowcipów o podobnym finiszu. Biegły w sztuce transformacji mag, dowodził z pełną naukową powagą i nie mając na myśli nikogo konkretnego, byłby zdolny przemienić w gówno nawet materię nieorganiczną. Zazwyczaj w ramach zemsty, kawału lub zabezpieczenia. Obłąkanie również wydawało się prawdopodobnym motywem.
Nim się obejrzeli, a znów byli na głównej drodze, wypatrzywszy z daleka Breith w towarzystwie odnalezionego Osta i kolejnej postaci, chyba chudej i wysokiej.
— A ino. Wódeczka nie pomoże, może za to zaognić — oznajmił chłopak z pełną świadomością i znawstwem, pokiwawszy mądrze głową. — Przynajmniej tak robi z moim starym.
Chłopak wytrzeszczył oczy na ukazany mu przez łowczynię potworów łeb. Na krótko rozdziawił nawet gębę z ciekawości, ale był już na tyle duży, żeby pamiętać o jej domknięciu. Wiedźminka usłyszała jak stłoczone w krzakach bojaźliwe maluchy, szeleszczą liśćmi i drepczą w miejscu, chcąc zobaczyć jak najwięcej bez opuszczania swojej kryjówki.
— Kreto-co? — Chłopak nadziwił się nad abominacją na tyle mocno, by zapomnieć o byciu bezbrzeżnie zaskoczonym z powodu podanego mu przez kobietę wieku. — Dyć to ni do kreta, ni do rzyci niepodobne!
— Co wy powiadacie — dodał, zasłuchany w opowieść wiedźminki, skądinąd barwną w detale. — Że elfkę zżarło to dobrze, mór im, bo to takie same potwory jak to tutaj. I co? Nie było tam tego więcej? Nie przylezie tego więcej po nocy i nas nie zeżre?
Pytanie skontrapunktował dobiegający z pobliskich krzaków przerażony, dziecinny pisk.
Widząc obnażoną przed nim srebrną klingę, wyrostek zapomniał o pytaniu, jak i całym świecie wokół. Nie miarkując się już wcale, nie powstrzymywał niewypadającej mu już dziecinnej ekscytacji ani opadającej z wrażenia szczęki.
— O mamo! A co to za gusła na nim wypisane? Jest zaczarowany? — Ciekawość starła się w chłopaku z bojaźliwością. Nie przestawał patrzeć na okazane mu zjawisko, ale przezornie cofnął się o krok.
Kiedy podziękowała podrostkowi, okazja do dołączenia do Istki i asteralowego ucznia znalazła ją sama. Spojrzawszy w kierunku miasta, dostrzegła dwie znajome sylwetki zmierzające w jej kierunku.
Kiedy sama zechciała wyjść im na spotkanie, zza pleców dobiegło ją wołanie.
— Pani wiedźminowa! — zakrzyknął wyrostek, jej niedawny rozmówca. — A ucznia do terminu nie szukacie?
Z twarzą skrzywioną w grymasie obrzydzenia i gniewu, a z sękatymi rękoma skrzyżowanymi na piersi obserwował, jak dwójka cudaków opuszcza jego posesję, zostawiając po sobie ślady cuchnącej mazi na trawie porastającej jego podwórze. Spojrzenie Lukasa, zdające się ciskać pioruny spoczęło na trzecim intruzie, który ostał się na jego posesji, ryżym cudaku. Wzrok gospodarza przesunął się ku warsztatowi i przerwanej robocie, której mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie podjął w ich obecności. Patrzył na gruby jak zbójecka pała ciosany kołek pozostawiony na blacie do dalszego ostrugania. Patrzył, a Asteral wcale nie potrzebował znać się na telepatii, aby odczytać nieładne myśli kłębiące się w jego głowie. Nieładnych myśli na temat tego, jak spożytkować wystrugany elementu niezgodnie z przeznaczeniem.
Lukas nie wcielił jednak w życie żadnego z pomysłów, które przyszły mu właśnie do głowy. Powody były dwa. Pierwszym była wzmianka o nowym posiadaczu dworku uczyniona wcześniej przez Istkę. Drugim zaś widok błyszczącego w świetle przywołanego przez Asterala słońca medalionu z rubinem. Mężczyzna zapomniał się i zareagował na ten widok głębszym wdechem, momentalnie tego żałując z powodu wciąż unoszącego się w powietrzu fetoru.
— Ja… Cholera, tak, kojarzę — odpowiedział, cofając się o kilka kroków w kierunku domostwa i odwracając głowę, by zakasłać w kułak. — Monika opowiadała mi o nim, raz pokazała. To było… jest w jej rodzinie od pokoleń.
Mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku skrzącego się klejnotu, lecz zaraz cofnął ją, zawstydziwszy się pochopnej reakcji. Jej powodem nie była jednak chciwość — medalion był dla Lukasa wartościowy z innego powodu niż złoto i zatopiony w nim rubin.
— Zadaliście sobie trud, żeby tu dotrzeć — przerwał milczenie gospodarz, po tym, jak dał sobie chwilę do namysłu. — Wspomnieliście też o zadośćuczynieniu. Co mieliście na myśli?
*** — Zastanawiające — powtórzył oparty o ceglaną cembrowinę Aust, pogryzając gwizdniętą po drodze gruszkę. Wskazaną im przez Lukasa studnię znaleźli przy najbliższym skrzyżowaniu podmiejskich dróg, na prawo od jego obejścia na jakieś dwa strzelenia z łuku. Tutejsza, młoda dziewczyna, napełniwszy przyniesione wiadro odeszła, posyłając Istce kose i pełne niechęci spojrzenie. Elfce udało się pozbyć większości cuchnącego padliną łajna, ale widoczne w pełnym słońcu ślady na odzieży zdradzały ją niechybnie. Podobnie jak wiatr, przywołujący reminiscencje niedawnego fetoru, ilekroć zdarzyło mu się powiać.
— Dotarliśmy na miejsce, ale aura klejnotu wygasła krótko po wizycie u mistrza Ristearda. — Młodzieniec cisnął niedojedzony i niesłodki owoc w pobliski krzak bzu, budząc grubego trzmiela, który z niskim bzyczeniem poderwał się do niezgrabnego lotu. — I to zupełnie. Nie tak, jak gdyby po prostu zerwało połączenie. Jesteś gotowa? Zostaw, bardziej tego nie dopierzesz. Chyba że wskoczysz do jeziora.
Uczeń czarodzieja oderwał się od studni, przespacerował w te i wewte piaszczystą drogą, wdychając w nozdrza ciężkie, letnie powietrze, mając baczenie, by zaciągać się nim w stosownej odległości od felczerki.
— Powinniśmy już iść — oznajmił, ustawiając się w kierunku, z którego przyszli. — Zostawiliśmy wiedźminkę samą, żeby szukała naszego wierzchowca…
Młody von Molauch zająknął się i zakaszlał, po czym spojrzał koso na elfkę.
— Słuchaj, a z tym… no. To naprawdę nie ja, możesz mi wierzyć. Za to wydawało mi się, że wyczułem krótki skok aury. Sądziłem, że to może kolejna anomalia związana z medalionem, ale nie. Tak sobie myślę… Brałaś coś z wieży? Poza pieniędzmi i lekarstwami? Istnieją takie wredne zaklęcia zabezpieczające…
Chwilę później Aust skierował swoje kroki w stronę wieży i gościńca, nie przestając rozważać różnych możliwości wyjaśnienia niedawnego fekalnego fenomenu. Jeżeli Istka zdecydowała mu się towarzyszyć, usłyszała od niego o kilku przypadkach niewyszukanych magicznych dowcipów o podobnym finiszu. Biegły w sztuce transformacji mag, dowodził z pełną naukową powagą i nie mając na myśli nikogo konkretnego, byłby zdolny przemienić w gówno nawet materię nieorganiczną. Zazwyczaj w ramach zemsty, kawału lub zabezpieczenia. Obłąkanie również wydawało się prawdopodobnym motywem.
Nim się obejrzeli, a znów byli na głównej drodze, wypatrzywszy z daleka Breith w towarzystwie odnalezionego Osta i kolejnej postaci, chyba chudej i wysokiej.
— A ino. Wódeczka nie pomoże, może za to zaognić — oznajmił chłopak z pełną świadomością i znawstwem, pokiwawszy mądrze głową. — Przynajmniej tak robi z moim starym.
Chłopak wytrzeszczył oczy na ukazany mu przez łowczynię potworów łeb. Na krótko rozdziawił nawet gębę z ciekawości, ale był już na tyle duży, żeby pamiętać o jej domknięciu. Wiedźminka usłyszała jak stłoczone w krzakach bojaźliwe maluchy, szeleszczą liśćmi i drepczą w miejscu, chcąc zobaczyć jak najwięcej bez opuszczania swojej kryjówki.
— Kreto-co? — Chłopak nadziwił się nad abominacją na tyle mocno, by zapomnieć o byciu bezbrzeżnie zaskoczonym z powodu podanego mu przez kobietę wieku. — Dyć to ni do kreta, ni do rzyci niepodobne!
— Co wy powiadacie — dodał, zasłuchany w opowieść wiedźminki, skądinąd barwną w detale. — Że elfkę zżarło to dobrze, mór im, bo to takie same potwory jak to tutaj. I co? Nie było tam tego więcej? Nie przylezie tego więcej po nocy i nas nie zeżre?
Pytanie skontrapunktował dobiegający z pobliskich krzaków przerażony, dziecinny pisk.
Widząc obnażoną przed nim srebrną klingę, wyrostek zapomniał o pytaniu, jak i całym świecie wokół. Nie miarkując się już wcale, nie powstrzymywał niewypadającej mu już dziecinnej ekscytacji ani opadającej z wrażenia szczęki.
— O mamo! A co to za gusła na nim wypisane? Jest zaczarowany? — Ciekawość starła się w chłopaku z bojaźliwością. Nie przestawał patrzeć na okazane mu zjawisko, ale przezornie cofnął się o krok.
Kiedy podziękowała podrostkowi, okazja do dołączenia do Istki i asteralowego ucznia znalazła ją sama. Spojrzawszy w kierunku miasta, dostrzegła dwie znajome sylwetki zmierzające w jej kierunku.
Kiedy sama zechciała wyjść im na spotkanie, zza pleców dobiegło ją wołanie.
— Pani wiedźminowa! — zakrzyknął wyrostek, jej niedawny rozmówca. — A ucznia do terminu nie szukacie?
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Elfią pannę z lekka zmroziło na nagłą reakcję gospodarza obejścia. To był nie pierwszy, nie dziesiąty, może nawet nie setny raz gdy ktoś kazał jej w trybie natychmiastowym opuścić swoje najbliższe otoczenie, ale zmiana usposobienia rozmówcy — z cokolwiek tolerancyjnej i nawet skorej do rozmowy — spowodowała, że felczerka wybąkała tylko jakieś nieskładne pożegnanie, obróciła się na pięcie i bez protestów wyszła poza obręb posesji Lukasa, z zamiarem udania się do wspomnianej już przezeń studni, nie przewidując by Asteral ryzykował dalsze rozsierdzenie mężczyzny i wstawienie się za nią, skoro nie zrobił tego chwilę wcześniej. Myślała, że za jedynych towarzyszy mieć będzie rozgoryczenie, przygnębienie i wstyd, wespół z ciągnącym się za nią smrodem. Zdziwiła się, tedy, gdy Aust wybiegł zaraz za nią. Spodziewała się, że młody czarodziej nade wszystko będzie chciał być obecnym przy wiekopomnym momencie odczyniania klątwy, jeśli miało do tego dojść. Ten, jednak, miał inne plany. Trochę podreperowało to jej paskudne samopoczucie.
— Hm? Co powiedziałeś? — dopytała z lekka rozkojarzona, wypłukując wodą ze studni swoją spódnicę i koszulę, brudne od woniącej dookoła, sraczkowatej brei. Na tyle na ile była w stanie, czyli wystarczająco by nic dalej nie ciekło, jednak nie dość dobrze, by pozostałe na ubraniu plamy przestały capić, gdy tylko mocniej zawieje.
— Co to dokładnie oznacza? — zaryzykowała dopytanie się o poruszoną przez towarzysza kwestię błyskotki, która ciągle znajdowała się w rękach starszego maga, jeśli jeszcze nie zmieniła posiadacza.
— Że jak oddamy naszyjnik córce cieśli, to klątwa może nie zniknąć? Czy, że przestała działać już teraz...? I tak, chyba... chyba skończyłam. Szczerze mówiąc to bardzo chętnie wskoczę do tego jeziora, jak jakieś znajdziesz — odpowiedziała mu nader poważnie na coś, co w założeniu miało być najpewniej krotochwilą. — Wolałabym jednak balię w karczmie. Tym bardziej, że z tego wszystkiego zrobiłam się tylko głodna... Od rana nic nie jadłam. A jak natenczas znajdziesz jakieś miejsce, gdzie mogę się przebrać bez świecenia cyckami przed połową podgrodzia, to też mi powiedz.
Istka, jak najbardziej, zdecydowała się towarzyszyć chłopakowi, jako że ten miał całkowitą słuszność — ciągle trzeba było znaleźć Breith, a jeśli się poszczęści — będzie z nią także wierna, pociągowa szkapa należąca do Asterala. Ruszyła więc za nim, a w międzyczasie Aust starał się ją przekonać co do swojej niewinności. Raczej niepotrzebnie, bo jego zachowanie wskazywało, że naprawdę nie ponosi winy za incydent. Czego by o nim nie powiedzieć — nie wyśmiał jej, tak jak zrobiła to ona, zaraz po wyjściu z vengerberskiej łaźni.
— Ja... wiem. Wierzę ci. Po prostu nie wiedziałam kto inny mógłby to zrobić. Asteral... Asteral ma lancę w rzyci, więc trudno by mi było w to uwierzyć. A Risteard...? Nic więcej od niego nie zabierałam. Poza tym jakby się na mnie obraził, to by mi zwyczajnie nie zapłacił, więc jakoś nie widzę powodu. Chociaż... — elfka zatrzymała się nagle, zdjęła z pleców tobołki i zaczęła w nich szperać. Czy Risteard mógł jej coś podrzucić? Zakląć któryś z posiadanych przez nią przedmiotów? W końcu to nie tak, że jakoś specjalnie ich strzegła w czasie pobytu w wieży — gdyby tylko chciał, to mógłby zerknąć co elfka trzyma w worku, czy sakwie i nie musiałby się nawet specjalnie przy tym spieszyć. Ostatecznie, wyciągnęła właśnie wspomnianą zapłatę — mieszek z monetami. Oczywiście ostrożnie i starając się go nie pokazywać nikomu poza samą osobą Austa. Wyrzuciła z niego na dłoń dwie złote monety z wizerunkiem Jego Wysokości Demawenda.
— Tak sobie myślę... Risteard potrafi tworzyć iluzje. Czy jest jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy te są prawdziwe? Teraz sobie przypominam, że nawet się nie targował. To o niczym nie świadczy, w końcu biedy to on nie klepie, ale... może chciał przyoszczędzić, jak wiedział, że ma do czynienia z elfką, której skarg nikt nie potraktuje poważnie. Chcesz zerknąć? — jeśli się na to zgodził, podała chłopakowi bilony, żeby je sobie obejrzał.
— Możesz... możesz je zatrzymać, jeśli chcesz. Chyba jestem ci winna za tamten ostatni mieszek... no, w łaźni, wiesz który — opisała ogólnikowo, nie chcąc zanadto wracać do starego sporu. Jeśli to co mówił przed kilkoma dniami było prawdą, to on też nie chciał.
Po załatwieniu tej sprawy, udało im się dostrzec w końcu wiedźminkę, gdy tylko przeszli jeszcze kawałek do głównej drogi. Sztuka to była żadna, bo elfka wzrok miała przyzwoity, a niezbyt gęsta zabudowa podgrodzia nie miała zbytnio jak przysłaniać im widoku na okolicę. Istka machnęła doń z oddali i zaczęła iść w jej kierunku.
— Od razu mówię — miałam wypadek. Dlatego może śmierdzieć — ostrzegła ją zawczasu, gdy całą trójką byli już na tyle blisko, żeby nie musiała krzyczeć. Karri zauważyć mogła, ponadto, że poza walorami zapachowymi, dziewczyna nie miała najlepszego humoru, chociaż wcale nie na jej widok. — Marzę o kąpieli. Ale widzę, że Osta znalazłaś. Radzi jesteśmy. Przydałoby się go odprowadzić do wozu, a potem zgarnąć Asterala. Co wy na to?
— Hm? Co powiedziałeś? — dopytała z lekka rozkojarzona, wypłukując wodą ze studni swoją spódnicę i koszulę, brudne od woniącej dookoła, sraczkowatej brei. Na tyle na ile była w stanie, czyli wystarczająco by nic dalej nie ciekło, jednak nie dość dobrze, by pozostałe na ubraniu plamy przestały capić, gdy tylko mocniej zawieje.
— Co to dokładnie oznacza? — zaryzykowała dopytanie się o poruszoną przez towarzysza kwestię błyskotki, która ciągle znajdowała się w rękach starszego maga, jeśli jeszcze nie zmieniła posiadacza.
— Że jak oddamy naszyjnik córce cieśli, to klątwa może nie zniknąć? Czy, że przestała działać już teraz...? I tak, chyba... chyba skończyłam. Szczerze mówiąc to bardzo chętnie wskoczę do tego jeziora, jak jakieś znajdziesz — odpowiedziała mu nader poważnie na coś, co w założeniu miało być najpewniej krotochwilą. — Wolałabym jednak balię w karczmie. Tym bardziej, że z tego wszystkiego zrobiłam się tylko głodna... Od rana nic nie jadłam. A jak natenczas znajdziesz jakieś miejsce, gdzie mogę się przebrać bez świecenia cyckami przed połową podgrodzia, to też mi powiedz.
Istka, jak najbardziej, zdecydowała się towarzyszyć chłopakowi, jako że ten miał całkowitą słuszność — ciągle trzeba było znaleźć Breith, a jeśli się poszczęści — będzie z nią także wierna, pociągowa szkapa należąca do Asterala. Ruszyła więc za nim, a w międzyczasie Aust starał się ją przekonać co do swojej niewinności. Raczej niepotrzebnie, bo jego zachowanie wskazywało, że naprawdę nie ponosi winy za incydent. Czego by o nim nie powiedzieć — nie wyśmiał jej, tak jak zrobiła to ona, zaraz po wyjściu z vengerberskiej łaźni.
— Ja... wiem. Wierzę ci. Po prostu nie wiedziałam kto inny mógłby to zrobić. Asteral... Asteral ma lancę w rzyci, więc trudno by mi było w to uwierzyć. A Risteard...? Nic więcej od niego nie zabierałam. Poza tym jakby się na mnie obraził, to by mi zwyczajnie nie zapłacił, więc jakoś nie widzę powodu. Chociaż... — elfka zatrzymała się nagle, zdjęła z pleców tobołki i zaczęła w nich szperać. Czy Risteard mógł jej coś podrzucić? Zakląć któryś z posiadanych przez nią przedmiotów? W końcu to nie tak, że jakoś specjalnie ich strzegła w czasie pobytu w wieży — gdyby tylko chciał, to mógłby zerknąć co elfka trzyma w worku, czy sakwie i nie musiałby się nawet specjalnie przy tym spieszyć. Ostatecznie, wyciągnęła właśnie wspomnianą zapłatę — mieszek z monetami. Oczywiście ostrożnie i starając się go nie pokazywać nikomu poza samą osobą Austa. Wyrzuciła z niego na dłoń dwie złote monety z wizerunkiem Jego Wysokości Demawenda.
— Tak sobie myślę... Risteard potrafi tworzyć iluzje. Czy jest jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy te są prawdziwe? Teraz sobie przypominam, że nawet się nie targował. To o niczym nie świadczy, w końcu biedy to on nie klepie, ale... może chciał przyoszczędzić, jak wiedział, że ma do czynienia z elfką, której skarg nikt nie potraktuje poważnie. Chcesz zerknąć? — jeśli się na to zgodził, podała chłopakowi bilony, żeby je sobie obejrzał.
— Możesz... możesz je zatrzymać, jeśli chcesz. Chyba jestem ci winna za tamten ostatni mieszek... no, w łaźni, wiesz który — opisała ogólnikowo, nie chcąc zanadto wracać do starego sporu. Jeśli to co mówił przed kilkoma dniami było prawdą, to on też nie chciał.
Po załatwieniu tej sprawy, udało im się dostrzec w końcu wiedźminkę, gdy tylko przeszli jeszcze kawałek do głównej drogi. Sztuka to była żadna, bo elfka wzrok miała przyzwoity, a niezbyt gęsta zabudowa podgrodzia nie miała zbytnio jak przysłaniać im widoku na okolicę. Istka machnęła doń z oddali i zaczęła iść w jej kierunku.
— Od razu mówię — miałam wypadek. Dlatego może śmierdzieć — ostrzegła ją zawczasu, gdy całą trójką byli już na tyle blisko, żeby nie musiała krzyczeć. Karri zauważyć mogła, ponadto, że poza walorami zapachowymi, dziewczyna nie miała najlepszego humoru, chociaż wcale nie na jej widok. — Marzę o kąpieli. Ale widzę, że Osta znalazłaś. Radzi jesteśmy. Przydałoby się go odprowadzić do wozu, a potem zgarnąć Asterala. Co wy na to?
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Patrząc na młodzieńca, to na własny medalion, zastanawiała się nad wieloma kwestiami. Ekscytacja taka jak ta, nawet przeszywana popiskiwaniem w tle, w pewien niewinny sposób łagodziła krzątającą się po łbie uporczywą myśl. Bycie wiedźminem nie należało do prostych profesji ani przyjemnych. Gdyby inaczej było, zapewne odpuściłaby pomysł osiedlenia się gdzieś z dala od kłopotów natury potwornej i wszelkiego dobra, kojarzonego z tym rzemiosłem. Potem przypominawszy sobie o ludziach potrzebujących pomocy, ruszała w dalszą drogę na szlaku. Tak w kółko. Od zlecenia do zlecenia, czasem przerywanymi krótkotrwałymi romansami i złudnym poczuciem zrozumienia. Więc gdy to dopadało ją, z całych sił usiłowała sprawić, by chwila trwała jak najdłużej.
Po odpowiedzeniu chłopcu na nurtujące go pytania, w sposób zupełnie szczery, może miejscowo umyślnie przerysowany, zmierzyła pierwsze kroki ku drodze powrotnej. Widok znajomych twarzy w oddali ucieszył ją równie mocno, co zainteresowanie poprzedniego rozmówcy. Nie dlatego, że chciała pozbyć się dzieciaka. Absolutnie. Bardziej fakt, że nie musiała krzątać się w poszukiwaniu gdzie ci wybili, gdy zajęta była prośbą Asterala.
Wten usłyszała głos, na który mimowolnie przystała, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Uczeń...Czasy szkolenia nowych wiedźminów przeminęły. Szkoły popadły w ruiny, pozostali przy życiu mistrzowie skrętnie chowali swą wiedzę i przepisy, a też nie wszyscy czarodzieje godni byli zaufania, by powierzyć im swoje tajemnice. Westchnęła. Choćby chciała ze swoją wiedzą działać, było za późno. Nie podjęłaby ryzyka pewnej utraty życia podrostka. I nie skazałaby go własny los. Mógł wydawać się wspaniały, żywy i okraszony wieloma cudownymi przygodami. Rzeczywistość okazywała się znacznie czerniejsza. Żadna z tego zabawa ni przygoda. To odór śmierci, krew na rękach i odizolowanie od społeczeństwa.
— Jeśli chcecie — mruknęła, nie odwróciwszy głowy — znajdźcie mnie w czasie wolnym. Jutro.
Zdolności które sama posiadała mogły przydać się w życiu codziennym. Trzeba widzieć jak bronić się przed przeciwnikiem, jak przetrwać poza miastem...Żeby nauczyć młodzieńca rzemiosła, wcale nie musiała poddawać go Próbie Traw. Ani robić z niego wiedźmaka. Wpierw jednak chciała go poznać. Sama wzmianka o ojcu pijaczynie nie świadczyła o szczególnej przyjemnym życiu. Karri może i zmienić tego nie mogła, ale miała możliwości dać mu narzędzia, by to uczynić.
Bez dalszego zwlekania, ruszyła śmiało naprzeciw swym towarzyszom. Zbliżając się do zmysłów zaczął dochodzić nieszczególnie przyjemny zapach, na który Kaatarine zareagowała chwilowym grymasem zniekształconego uśmiechu.
— Wypadek...Rozumiem — spojrzała na Austa, nie zadając otwarcie cisnącego się na usta pytania.
— Mówiłam, słowo dane to świętość. Biedak wystraszył się, acz w całości jest. Gdzie byliście? Myślałam, że chcecie zaczekać w Wieży aż do mojego powrotu — zagadnęła, trzymając wciąż Osta.
— Ah, czyżby chodziło o klątwę? — zapytała zaraz potem. Pamiętała mowę Istki o sprawie naglącej, którą musieli zająć się wraz z czarodziejami. Tej samej, w której teoretycznie miała pomóc, jeśli zaszłaby taka konieczności. Właściwie nie miała pewności co do tego w jakim celu ci wybili od Mistrza Ristearda, za to wiedziała, że ich kroki i tak skierują się w tamtym kierunku z powrotem. Więc, nie czekając, z uśmiechem poczęła prowadzić ich w tamtym kierunku.
— Kąpiel to nie taka zła propozycja. Rozumiem, że chcecie ruszyć do miasta? Jeśli tak, mogę z wami udać się po Asterala. Po zapłatę mus mi się udać.
Po odpowiedzeniu chłopcu na nurtujące go pytania, w sposób zupełnie szczery, może miejscowo umyślnie przerysowany, zmierzyła pierwsze kroki ku drodze powrotnej. Widok znajomych twarzy w oddali ucieszył ją równie mocno, co zainteresowanie poprzedniego rozmówcy. Nie dlatego, że chciała pozbyć się dzieciaka. Absolutnie. Bardziej fakt, że nie musiała krzątać się w poszukiwaniu gdzie ci wybili, gdy zajęta była prośbą Asterala.
Wten usłyszała głos, na który mimowolnie przystała, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Uczeń...Czasy szkolenia nowych wiedźminów przeminęły. Szkoły popadły w ruiny, pozostali przy życiu mistrzowie skrętnie chowali swą wiedzę i przepisy, a też nie wszyscy czarodzieje godni byli zaufania, by powierzyć im swoje tajemnice. Westchnęła. Choćby chciała ze swoją wiedzą działać, było za późno. Nie podjęłaby ryzyka pewnej utraty życia podrostka. I nie skazałaby go własny los. Mógł wydawać się wspaniały, żywy i okraszony wieloma cudownymi przygodami. Rzeczywistość okazywała się znacznie czerniejsza. Żadna z tego zabawa ni przygoda. To odór śmierci, krew na rękach i odizolowanie od społeczeństwa.
— Jeśli chcecie — mruknęła, nie odwróciwszy głowy — znajdźcie mnie w czasie wolnym. Jutro.
Zdolności które sama posiadała mogły przydać się w życiu codziennym. Trzeba widzieć jak bronić się przed przeciwnikiem, jak przetrwać poza miastem...Żeby nauczyć młodzieńca rzemiosła, wcale nie musiała poddawać go Próbie Traw. Ani robić z niego wiedźmaka. Wpierw jednak chciała go poznać. Sama wzmianka o ojcu pijaczynie nie świadczyła o szczególnej przyjemnym życiu. Karri może i zmienić tego nie mogła, ale miała możliwości dać mu narzędzia, by to uczynić.
Bez dalszego zwlekania, ruszyła śmiało naprzeciw swym towarzyszom. Zbliżając się do zmysłów zaczął dochodzić nieszczególnie przyjemny zapach, na który Kaatarine zareagowała chwilowym grymasem zniekształconego uśmiechu.
— Wypadek...Rozumiem — spojrzała na Austa, nie zadając otwarcie cisnącego się na usta pytania.
— Mówiłam, słowo dane to świętość. Biedak wystraszył się, acz w całości jest. Gdzie byliście? Myślałam, że chcecie zaczekać w Wieży aż do mojego powrotu — zagadnęła, trzymając wciąż Osta.
— Ah, czyżby chodziło o klątwę? — zapytała zaraz potem. Pamiętała mowę Istki o sprawie naglącej, którą musieli zająć się wraz z czarodziejami. Tej samej, w której teoretycznie miała pomóc, jeśli zaszłaby taka konieczności. Właściwie nie miała pewności co do tego w jakim celu ci wybili od Mistrza Ristearda, za to wiedziała, że ich kroki i tak skierują się w tamtym kierunku z powrotem. Więc, nie czekając, z uśmiechem poczęła prowadzić ich w tamtym kierunku.
— Kąpiel to nie taka zła propozycja. Rozumiem, że chcecie ruszyć do miasta? Jeśli tak, mogę z wami udać się po Asterala. Po zapłatę mus mi się udać.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Nie komentując zaistniałej niezbyt przyjemnej dla Istki sytuacji, ani nie reagując na tak wiele zdradzający wyraz twarzy gospodarza, przeszedł do rzeczy. Nie był tutaj wyjaśniać istoty magii, dyskutować na tematy błahe, spierać się z prostymi chłopami ani stawać w obronie uciśnionych elfów. Odczynienie klątwy wymagało przekazania medalionu z rubinem potomkowi. Nic mniej i nic więcej nie zamierzało go tutaj zatrzymywać.
– Lukasie opowiesz jego historię? Twoja reakcja wskazuje, że jesteś zaintrygowany widokiem wisiora. Dlaczego córka dość zamożnego właściciela dworku młynarskiego zamieszkała w niewielkim gospodarstwie pod Aldesberg mogę się tylko domyślać. — Trzymając w dłoniach klejnot nie zamierzał go darować wdowcowi. Pozwolił mu się jednak nacieszyć się czerwienią błyszczącą w promieniach słońca, kusząc.
– Jak już zostało wspomniane, jestem obecnym właścicielem posiadłości pod Vengerberg. Podczas poznawania jej historii, dowiedziałem się, że Jonas został zabity przez człowieka, który wykradł jego drogocenności. Ten przedmiot, jak sam już wspomniałeś, był szczególnie ważny dla rodziny Rozendalów. By dusza tego zbrodniarza mogła zaznać spokoju, właściwym było zwrócenie tego, co odebrał. Zawołasz więc swoją córkę, abym mógł jej przekazać medalion?
– Lukasie opowiesz jego historię? Twoja reakcja wskazuje, że jesteś zaintrygowany widokiem wisiora. Dlaczego córka dość zamożnego właściciela dworku młynarskiego zamieszkała w niewielkim gospodarstwie pod Aldesberg mogę się tylko domyślać. — Trzymając w dłoniach klejnot nie zamierzał go darować wdowcowi. Pozwolił mu się jednak nacieszyć się czerwienią błyszczącą w promieniach słońca, kusząc.
– Jak już zostało wspomniane, jestem obecnym właścicielem posiadłości pod Vengerberg. Podczas poznawania jej historii, dowiedziałem się, że Jonas został zabity przez człowieka, który wykradł jego drogocenności. Ten przedmiot, jak sam już wspomniałeś, był szczególnie ważny dla rodziny Rozendalów. By dusza tego zbrodniarza mogła zaznać spokoju, właściwym było zwrócenie tego, co odebrał. Zawołasz więc swoją córkę, abym mógł jej przekazać medalion?
Ilość słów: 0
Re: Wieża pod miastem
Kiedy Istka zatrzymała się, by sprawdzić swój bagaż, nie dostrzegła wśród swoich rzeczy niczego nowego ani podejrzanego. Odsznurowawszy mieszek, wysypała jego zawartość na rękę. Monety z wybitym profilem władcy były przyjemnie ciężkie, a sprawdzając woreczek dokładniej, doliczyła się umówionych dziesięciu sztuk. Nie było w nich nic osobliwego, chyba że za osobliwość uznać fakt, że marki były nieoberżnięte, niby świeżo wykute w królewskiej mennicy. Mistrz Risteard, przy wszystkich swoich wadach i dziwactwach okazał się uczciwym pracodawcą. Lubo samemu wyczulony, by jego transakcje odbywały się niezepsutą monetą.
Aust, na prośbę elfki wziął od Istki jedną markę. Mrużąc oczy, oglądał pieniądz pod słońce, na przemian awers i rewers, po czym odwrócił w palcach i ważąc na dłoni, lecz nie dlatego, by ocenić jej ciężar.
— Wyglądają na prawdziwe — zawyrokował, nie odkrywając przy tym Koviru. — I nie, nie ma w nich uncji magii. A przynajmniej nie takiej, którą wyczuwałoby się przy kontakcie. Istnieją czary, które potrafią zakamuflować podobne emanacje tak, że tylko zaklęcia identyfikacyjne podziałają, ale strasznie dużo zachodu z takim zaklinaniem. Zwłaszcza przy metalach, które mają dobrą pamięć aury...
Dygresja chłopaka przeszła w głęboki namysł, z którego ocknął się po kilku sekundach milczenia, mitygując się, by oddać monetę właścicielce.
— Nie jesteś mi winna niczego — odparł jej krótko, nie dopuszczając możliwości zatrzymania jej zapłaty.
Wkrótce dołączyli do Breith i Osta, którym Aust zajął się z miejsca, zauważając przytomnie, że najpierw musi zaprzęgnąć go z powrotem do wozu. Zgodziwszy się potaknięciem na plan Istki, ruszył w stronę wieży, gdzie zostawili wehikuł.
Kawałek dalej wiedźminka widziała, jak wyrostek pogwizdując, odchodzi w stronę gospodarskich zabudowań majaczących w oddali. Nie trzeba było długo czekać, by pochowane po krzakach maluchy dołączyły do niego, jedno po drugim wybiegając zza krzaków, w których siedziały pochowane jeszcze do niedawna.
Uczeń czarodzieja kazał na siebie czekać. Choć cała operacja winna była mu zająć kilka minut, na horyzoncie ujrzały go po bitym kwadransie. Terkocząc na wzniesieniu wozem, jechał ku nim, cmokając na szkapę, która żwawa jak nigdy, zdawała się wielce rada opuszczać okolice włości agromanty.
— Ale ten jego golem… — zaczął rozmarzony Aust, zatrzymując się wozem przed dwoma kobietami i mimowolnie zdradzając prawdopodobny powód swojej zwłoki. — Wspaniała rzecz, szkoda tylko, że nieaktywny. Chętnie zobaczyłbym…
Nie dowiedzieli się, co Aust zobaczyłby chętnie, bo w tym samym momencie, ciąg dalszy wypowiedzi zastąpiło zmielone w zębach przekleństwo spowodowane najechaniem na wybój i podskoczeniem całego wozu. Jechali gościńcem prowadzącym wprost do miasta i skrzyżowania, przy którym mogli szybko zabrać ze sobą Asterala.
— Psiamać. Kiedyś pójdzie nam ojko. Będę musiał nauczyć się tworzyć portale. Jak znajdę wolną dekadę… Czy wiedźmini miewają do czynienia z konstruktami?
Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane wyraźniej, bez odwracania się jego nadawcy na koźle i rzucone w powietrze, choć z uwagi na obecność Karri, jego adresatka nasuwała się sama.
*** — Nie znam jej zbyt dokładnie — odpowiedział czarodziejowi Lukas, pauzując na moment, by wytężyć pamięć. — Toć tyle, że był u nich w rodzinie od pokoleń. Matka Moniki miała go po swojej starszej siostrze, a tamta po ich matce. Rodzinna tradycja.
Słysząc słowa na temat mezaliansu, jaki popełniła córka Rozendala, osiedlając się w Aldersbergu, Lukas zmrużył oczy, krzyżując ręce na piersiach. Nie patrzył już na medalion, ale prosto w oczy gościa. Niemal hardo, wyzywająco.
— Wasz dość zamożny właściciel dworku też się nad tym zastanawiał — oświadczył głosem, w którym poza urazą dało się jednak wyczuć pewną dumą. Na ponowną prośbę o przyprowadzenie córki zwlekał wyraźnie, nie przestając taksować — na przemian czarodzieja, na przemian medalionu spojrzeniem swoich uważnych oczu. Zwłoka była zrozumiała. Zarówno jego gość, jak i sytuacja, którą raczył mu właśnie opisać, nie należała do codziennych. — Zaczekajcie chwilę. Pójdę po nią.
Odwróciwszy się, ruszył w kierunku domostwa, po kilku sekundach docierając za jego próg i znikając na chwilę we wnętrzu. Kiedy pojawił się ponownie, był w towarzystwie. Na rękach niósł jasnowłose dziecko mające nie więcej niż trzy, a na pewno nie cztery lata. Trzymając w buzi koniec chyba niedawno zaplecionego jej warkoczyka, dziewczynka przyglądała się ciekawie nowej postaci w ich obejściu. Pomimo dziecinnych rysów twarzy jej podobieństwo do ojca było zauważalne na pierwszy rzut oka — zarówno dziecko, jak i Lukas mieli identyczne błękitne wejrzenia. Obserwując zmierzających ku nim ojca i córkę, Asteral dostrzegł poruszenie w oknie — kolejną, drobną raczej i bardziej dziewczęcą niż kobiecą figurkę, która mignęła na chwilę w wyłożonej błoną framudze.
— To jest Nela, moja córka. — Lukas z dzieckiem na ręku przybliżył się w stronę czarodzieja, jednak tym razem zdecydował się zachować większy dystans niż ostatnio. Dziewczynka, zmieszana obecnością nowej osoby, wtuliła się w tacie w szyję, odwracając spojrzenie, a razem z nim płową główkę od rudowłosego. Lukas zakołysał lekko dzieckiem, obrócił się, by widzieć Asterala. — Jest trochę nieśmiała. I jeszcze za mała, żeby powierzyć jej biżuterię. Ale zanim oddacie go jej, samemu chciałbym się mu przyjrzeć.
Aust, na prośbę elfki wziął od Istki jedną markę. Mrużąc oczy, oglądał pieniądz pod słońce, na przemian awers i rewers, po czym odwrócił w palcach i ważąc na dłoni, lecz nie dlatego, by ocenić jej ciężar.
— Wyglądają na prawdziwe — zawyrokował, nie odkrywając przy tym Koviru. — I nie, nie ma w nich uncji magii. A przynajmniej nie takiej, którą wyczuwałoby się przy kontakcie. Istnieją czary, które potrafią zakamuflować podobne emanacje tak, że tylko zaklęcia identyfikacyjne podziałają, ale strasznie dużo zachodu z takim zaklinaniem. Zwłaszcza przy metalach, które mają dobrą pamięć aury...
Dygresja chłopaka przeszła w głęboki namysł, z którego ocknął się po kilku sekundach milczenia, mitygując się, by oddać monetę właścicielce.
— Nie jesteś mi winna niczego — odparł jej krótko, nie dopuszczając możliwości zatrzymania jej zapłaty.
Wkrótce dołączyli do Breith i Osta, którym Aust zajął się z miejsca, zauważając przytomnie, że najpierw musi zaprzęgnąć go z powrotem do wozu. Zgodziwszy się potaknięciem na plan Istki, ruszył w stronę wieży, gdzie zostawili wehikuł.
Kawałek dalej wiedźminka widziała, jak wyrostek pogwizdując, odchodzi w stronę gospodarskich zabudowań majaczących w oddali. Nie trzeba było długo czekać, by pochowane po krzakach maluchy dołączyły do niego, jedno po drugim wybiegając zza krzaków, w których siedziały pochowane jeszcze do niedawna.
Uczeń czarodzieja kazał na siebie czekać. Choć cała operacja winna była mu zająć kilka minut, na horyzoncie ujrzały go po bitym kwadransie. Terkocząc na wzniesieniu wozem, jechał ku nim, cmokając na szkapę, która żwawa jak nigdy, zdawała się wielce rada opuszczać okolice włości agromanty.
— Ale ten jego golem… — zaczął rozmarzony Aust, zatrzymując się wozem przed dwoma kobietami i mimowolnie zdradzając prawdopodobny powód swojej zwłoki. — Wspaniała rzecz, szkoda tylko, że nieaktywny. Chętnie zobaczyłbym…
Nie dowiedzieli się, co Aust zobaczyłby chętnie, bo w tym samym momencie, ciąg dalszy wypowiedzi zastąpiło zmielone w zębach przekleństwo spowodowane najechaniem na wybój i podskoczeniem całego wozu. Jechali gościńcem prowadzącym wprost do miasta i skrzyżowania, przy którym mogli szybko zabrać ze sobą Asterala.
— Psiamać. Kiedyś pójdzie nam ojko. Będę musiał nauczyć się tworzyć portale. Jak znajdę wolną dekadę… Czy wiedźmini miewają do czynienia z konstruktami?
Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane wyraźniej, bez odwracania się jego nadawcy na koźle i rzucone w powietrze, choć z uwagi na obecność Karri, jego adresatka nasuwała się sama.
*** — Nie znam jej zbyt dokładnie — odpowiedział czarodziejowi Lukas, pauzując na moment, by wytężyć pamięć. — Toć tyle, że był u nich w rodzinie od pokoleń. Matka Moniki miała go po swojej starszej siostrze, a tamta po ich matce. Rodzinna tradycja.
Słysząc słowa na temat mezaliansu, jaki popełniła córka Rozendala, osiedlając się w Aldersbergu, Lukas zmrużył oczy, krzyżując ręce na piersiach. Nie patrzył już na medalion, ale prosto w oczy gościa. Niemal hardo, wyzywająco.
— Wasz dość zamożny właściciel dworku też się nad tym zastanawiał — oświadczył głosem, w którym poza urazą dało się jednak wyczuć pewną dumą. Na ponowną prośbę o przyprowadzenie córki zwlekał wyraźnie, nie przestając taksować — na przemian czarodzieja, na przemian medalionu spojrzeniem swoich uważnych oczu. Zwłoka była zrozumiała. Zarówno jego gość, jak i sytuacja, którą raczył mu właśnie opisać, nie należała do codziennych. — Zaczekajcie chwilę. Pójdę po nią.
Odwróciwszy się, ruszył w kierunku domostwa, po kilku sekundach docierając za jego próg i znikając na chwilę we wnętrzu. Kiedy pojawił się ponownie, był w towarzystwie. Na rękach niósł jasnowłose dziecko mające nie więcej niż trzy, a na pewno nie cztery lata. Trzymając w buzi koniec chyba niedawno zaplecionego jej warkoczyka, dziewczynka przyglądała się ciekawie nowej postaci w ich obejściu. Pomimo dziecinnych rysów twarzy jej podobieństwo do ojca było zauważalne na pierwszy rzut oka — zarówno dziecko, jak i Lukas mieli identyczne błękitne wejrzenia. Obserwując zmierzających ku nim ojca i córkę, Asteral dostrzegł poruszenie w oknie — kolejną, drobną raczej i bardziej dziewczęcą niż kobiecą figurkę, która mignęła na chwilę w wyłożonej błoną framudze.
— To jest Nela, moja córka. — Lukas z dzieckiem na ręku przybliżył się w stronę czarodzieja, jednak tym razem zdecydował się zachować większy dystans niż ostatnio. Dziewczynka, zmieszana obecnością nowej osoby, wtuliła się w tacie w szyję, odwracając spojrzenie, a razem z nim płową główkę od rudowłosego. Lukas zakołysał lekko dzieckiem, obrócił się, by widzieć Asterala. — Jest trochę nieśmiała. I jeszcze za mała, żeby powierzyć jej biżuterię. Ale zanim oddacie go jej, samemu chciałbym się mu przyjrzeć.
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Mimo mieszanych uczuć względem mieszkającego w wieży magika, Istka faktycznie nie mogła powiedzieć, że podłożył jej świnię. Że czyniło to cały „gówniany incydent” jeszcze bardziej tajemniczym — to już inna sprawa. Ale nic to — nie ma takich rzeczy, których wizyta w oberży i porządna kąpiel nie naprawią.
— Cóż, dobrze poradzić się eksperta. Teraz przynajmniej mam pewność — odpowiedziała młodszemu czarodziejowi, wcale bez sarkazmu, bo była w stanie zaufać jego osądowi. Tym bardziej, że nie miała w tym momencie nikogo innego, kto potwierdził albo zaprzeczyłby jego słowom. Monety musiały być w porządku.
— Jak uważasz. Mam ochotę na kurczaka, a za dwie marki można kupić całkiem sporo kurczaka... — nie zamierzając mu wcale nic wciskać na siłę, podzieliła się w zamian tym, co aktualnie jej na myśli siedziało. Siedziało krótko, bo zwyczajowy powiew wiatru i poniesiony przezeń zapach łajna, niewywabionego do końca z jej spódnicy, skutecznie odebrał apetyt na kolejne kilka chwil. Skrzywiła się wyraźnie. Nie chcąc sprawić tej samej nieprzyjemności wiedźmince, starała się nie podchodzić do niej od zawietrznej.
— Ja też tak myślałam, ale Asteral się chyba trochę... podekscytował możliwością szybkiego zdjęcia klątwy. Dostaliśmy trop — gospodarstwo niedaleko stąd. Stamtąd go odbierzemy.
Kwadrans mógłby się dłużyć, gdyby zgodnie zdecydowały się czekać w milczeniu, ale Istka — po raz pierwszy od kilku dni pozostawiona sam na sam z inną kobietą — nie potrafiła nie wykorzystać okazji do babskich plot, jeśli tylko Karri nie oponowała. Elfce gęba się nie zamykała, gdy przybliżyła jej szczegóły przykrego incydentu sprzed lukasowego obejścia, otwarcie licząc na odrobinę współczucia przynajmniej ze strony aktualnej rozmówczyni. Rykoszetem dostało się też towarzyszącym im czarodziejom, bo — jak to zwykle z felczerką bywało — temat zszedł w końcu na ich męskie towarzystwo.
— Przystojni są, nie? Szkoda tylko, że trochę z nich buce. Ciężko jest z tymi magami, mówię ci. Z Austem próbowałam, ale mi nie wyszło. Trochę się poróżniliśmy, rozumiesz... Ale Asteral też jest niczego sobie. Coś w końcu mi się należy z tej wyprawy, nie uważasz? — i w śmiech. Szybko jej się humor poprawił. Tak mogła spędzać czas aż do momentu, gdy chłopak pojawił się z powrotem, ze szkapą ponownie ciągnącą wóz.
— Nie wiem jakie są plany, Asteral jakoś niechętnie się nimi dzieli, ale idzie wieczór, więc do jutra pewnikiem zostajemy w Aldersbergu. Może dłużej, kto wie... Ja... powinnam rozpytać trochę o matkę. Może było jej tu po drodze? A może do dziś tu mieszka... Nie robię sobie nadziei, ale muszę sprawdzić. I w Vengerbergu, jak wrócimy... — odparła jeszcze Breith na przerwaną przed odejściem Austa kwestię, jednocześnie korzystając z chwili, by przykryć się znajdującym się na skrzyni sianem i w tych mało komfortowych warunkach jednak zmienić prędko odzienie. Jeśli nie na czyste, to przynajmniej mniej brudne.
— Mówisz o tym samym golemie, który mógłby urwać mi łeb, jak korek od butelki? — uśmiechnęła się kwaśno, choć ton utrzymywała żartobliwy. — Niedoczekanie twoje. Poza tym — nie bałbyś się trzymać takie coś na podwórku? Mógłby kogoś zdeptać przez przypadek, jeśli naprawdę zacząłby się ruszać.
A potem zamknęła się w końcu, by móc posłuchać opinii Breith na ten temat, bo ją samą zżerała z lekka ciekawość.
— Cóż, dobrze poradzić się eksperta. Teraz przynajmniej mam pewność — odpowiedziała młodszemu czarodziejowi, wcale bez sarkazmu, bo była w stanie zaufać jego osądowi. Tym bardziej, że nie miała w tym momencie nikogo innego, kto potwierdził albo zaprzeczyłby jego słowom. Monety musiały być w porządku.
— Jak uważasz. Mam ochotę na kurczaka, a za dwie marki można kupić całkiem sporo kurczaka... — nie zamierzając mu wcale nic wciskać na siłę, podzieliła się w zamian tym, co aktualnie jej na myśli siedziało. Siedziało krótko, bo zwyczajowy powiew wiatru i poniesiony przezeń zapach łajna, niewywabionego do końca z jej spódnicy, skutecznie odebrał apetyt na kolejne kilka chwil. Skrzywiła się wyraźnie. Nie chcąc sprawić tej samej nieprzyjemności wiedźmince, starała się nie podchodzić do niej od zawietrznej.
— Ja też tak myślałam, ale Asteral się chyba trochę... podekscytował możliwością szybkiego zdjęcia klątwy. Dostaliśmy trop — gospodarstwo niedaleko stąd. Stamtąd go odbierzemy.
Kwadrans mógłby się dłużyć, gdyby zgodnie zdecydowały się czekać w milczeniu, ale Istka — po raz pierwszy od kilku dni pozostawiona sam na sam z inną kobietą — nie potrafiła nie wykorzystać okazji do babskich plot, jeśli tylko Karri nie oponowała. Elfce gęba się nie zamykała, gdy przybliżyła jej szczegóły przykrego incydentu sprzed lukasowego obejścia, otwarcie licząc na odrobinę współczucia przynajmniej ze strony aktualnej rozmówczyni. Rykoszetem dostało się też towarzyszącym im czarodziejom, bo — jak to zwykle z felczerką bywało — temat zszedł w końcu na ich męskie towarzystwo.
— Przystojni są, nie? Szkoda tylko, że trochę z nich buce. Ciężko jest z tymi magami, mówię ci. Z Austem próbowałam, ale mi nie wyszło. Trochę się poróżniliśmy, rozumiesz... Ale Asteral też jest niczego sobie. Coś w końcu mi się należy z tej wyprawy, nie uważasz? — i w śmiech. Szybko jej się humor poprawił. Tak mogła spędzać czas aż do momentu, gdy chłopak pojawił się z powrotem, ze szkapą ponownie ciągnącą wóz.
— Nie wiem jakie są plany, Asteral jakoś niechętnie się nimi dzieli, ale idzie wieczór, więc do jutra pewnikiem zostajemy w Aldersbergu. Może dłużej, kto wie... Ja... powinnam rozpytać trochę o matkę. Może było jej tu po drodze? A może do dziś tu mieszka... Nie robię sobie nadziei, ale muszę sprawdzić. I w Vengerbergu, jak wrócimy... — odparła jeszcze Breith na przerwaną przed odejściem Austa kwestię, jednocześnie korzystając z chwili, by przykryć się znajdującym się na skrzyni sianem i w tych mało komfortowych warunkach jednak zmienić prędko odzienie. Jeśli nie na czyste, to przynajmniej mniej brudne.
— Mówisz o tym samym golemie, który mógłby urwać mi łeb, jak korek od butelki? — uśmiechnęła się kwaśno, choć ton utrzymywała żartobliwy. — Niedoczekanie twoje. Poza tym — nie bałbyś się trzymać takie coś na podwórku? Mógłby kogoś zdeptać przez przypadek, jeśli naprawdę zacząłby się ruszać.
A potem zamknęła się w końcu, by móc posłuchać opinii Breith na ten temat, bo ją samą zżerała z lekka ciekawość.
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Nie niosąc się z zamiarem urażenia gospodarza, nie dopytywał już o rodzinne perypetie Rozendalów. Czuł jednak niezaspokojoną ciekawość – co połączyło Lukasa i Monikę; jakie jest pochodzenie gospodarza; w jakich okolicznościach został wdowcem; czy jego zainteresowanie medalionem była kierowana naturalną chciwością. Niestety miał ważniejsze sprawy, niż roztrząsać mało istotne sprawy, przynajmniej pozornie mało istotne.
Pozostawiony samemu na obejściu, przyjrzał się miejscu pracy Lukasa. Mężczyzna miał zacząć pracę podczas ich rozmowy, ale opowiedziana przez Asterala historia za bardzo go zabsorbowała, a może to po prostu czerwony błysk rubinu, mieniącego się w świetle słonecznym, odwrócił jego uwagę od obowiązków. Rzeczywiście domostwo wydawało się bardziej zadbane i solidne od tych mijanych po drodze.
Na widok dziewczynki jego lico rozpromieniło się, bowiem był życzliwym i dobrodusznym czarodziejem, a przynajmniej w stosunku do dzieci. Uważał, że te małe bezbronne istotki, które przychodzą na ten potworny świat z ich przyczyny, kierowani egoistyczną potrzebą miłości i lękiem przed samotnością lub po prostu dziką niekontrolowaną chucią, należało chronić. Widząc małą Nelę przytulaną przez poczciwego ojca, poczuł jak mięknie mu serce.
– Witaj. Jestem Asteral, czarodziej. Tatko opowiadał Ci kiedyś do snu opowieści o czarodziejach? – wyciągnął otwartą dłoń, na którym swobodnie spoczywał zdobny wisior ze szlachetnym kamieniem – Czarodzieje przychodzą niekiedy przynosząc zagubione przedmioty, odczyniają klątwy, leczą chromych, wznoszą potężne budowle, widzą rzeczy, które już minęły i które nastaną, po prostu czynią cuda. Proszę Lukasie, przyjrzyjcie się mu z bliska. On nigdy nie należał do mnie. Jest wasz. Jest twój Nelo.
Pozostawiony samemu na obejściu, przyjrzał się miejscu pracy Lukasa. Mężczyzna miał zacząć pracę podczas ich rozmowy, ale opowiedziana przez Asterala historia za bardzo go zabsorbowała, a może to po prostu czerwony błysk rubinu, mieniącego się w świetle słonecznym, odwrócił jego uwagę od obowiązków. Rzeczywiście domostwo wydawało się bardziej zadbane i solidne od tych mijanych po drodze.
Na widok dziewczynki jego lico rozpromieniło się, bowiem był życzliwym i dobrodusznym czarodziejem, a przynajmniej w stosunku do dzieci. Uważał, że te małe bezbronne istotki, które przychodzą na ten potworny świat z ich przyczyny, kierowani egoistyczną potrzebą miłości i lękiem przed samotnością lub po prostu dziką niekontrolowaną chucią, należało chronić. Widząc małą Nelę przytulaną przez poczciwego ojca, poczuł jak mięknie mu serce.
– Witaj. Jestem Asteral, czarodziej. Tatko opowiadał Ci kiedyś do snu opowieści o czarodziejach? – wyciągnął otwartą dłoń, na którym swobodnie spoczywał zdobny wisior ze szlachetnym kamieniem – Czarodzieje przychodzą niekiedy przynosząc zagubione przedmioty, odczyniają klątwy, leczą chromych, wznoszą potężne budowle, widzą rzeczy, które już minęły i które nastaną, po prostu czynią cuda. Proszę Lukasie, przyjrzyjcie się mu z bliska. On nigdy nie należał do mnie. Jest wasz. Jest twój Nelo.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Plany, czy też ich brak, Asterala nie zdziwiły aż w takim stopniu. Czarodzieje. Wszystko sprowadzało się do tego prostego słowa. Gdy już taki coś sobie zapatrzy, ciężko odciągnąć. Pozostawało jedynie westchnąć z wzruszeniem ramionami, gdy młodszy z nich wyruszył w drogę po wóz.
Oczekiwanie zabiła rozmową. Niezwykle chętnie, ochoczo odpowiadając na zadane pytania i dzieląc się własnymi pierdołami z życia na szlaku. Ostatni z tematów również podłapała, w rozbawieniu kręcąc łbem. Chwilę myśląc nad odpowiedzią w końcu parsknęła, unosząc do twarzy dłoń, jakby w obawie, że ktoś usłyszy.
— Ależ oczywiście, rację masz i to ogromną. Strudzoną kobietą w podróży należy zająć się odpowiednio, a najwyraźniej twoi towarzysze nie potrafią załapać pewnych umownych zasad — wyszczerzyła się, lekko pochylając ku Istce. — Bo widzisz, nas to wiele na szlaku spotyka. Kiedyś znałam takiego jednego, niczego sobie. Z facjaty nieco starszy od Austa. Młody, figlarny. A jaki żywy...Zainteresowanie duże kładł na poprawę, ekhem, relacji. Problem w tym, że im zawsze o coś chodzi. Sami z siebie...Oj, ciężko moja droga. Zobacz tylko jak zaopatrzeni są w te swoje magiczne bajania. Założę się, że nawet gdybyś stanęła w negliżu, żaden nie spojrzałby tak samo, jak prosty człowiek ze wsi. A zaręczam, spracowane męskie dłonie potrafią zdziałać cuda.
Rozmowa z elfką zabiła czas. W pewnym stopniu. Karri zaczynało łapać poirytowanie i tylko Istka trzymała ją na miejscu, by zostać i jeszcze chwilę porozmawiać o rzeczach przyjemnych, czasem przyjemniejszych...Wiedźminka już pytać miała czy nie lepiej ruszyć w ślad za nim, bo długo na horyzoncie nie pojawia się, a czas tyka. Może potwór pożarł cielsko Austa, a może niestabilny Mistrz przytrzymał młodego, by coś uczynić w jego sprawie. Cholera go jedna wie. Sprawy błyskawicznie rozwiązały się, gdy po chwili ujrzeli wóz. Breith kontynuowała rozmowę, do momentu podjechania na blisko obgadywanego mężczyzny. Słysząc o golemie, uniosła brew w stronę dotychczasowej rozmówczyni. Spojrzenie zdradzało wszystkie odpowiedzi. A nie mówiłam?
Breith rozsiadła się na tyle, na ile mogła. Ot. Nie żeby problem miała w podróży na swych nogach. W gruncie rzeczy często z nich korzystała. Tu pobiegać dla rozrywki, tu skopać kilka tyłków, a tam w pogoni za zwierzyną. Korzystając z chwili odpoczynku, bawiła się medalionem, słuchając towarzystwa.
— Wiele. Wiele do czynienia mamy — odparła początkowo. — Najczęściej takowy musząc rozbroić i dezaktywować. To znaczy, na nasze, roznieść w drobny mak. Cholerstwa potrafią ciężkimi być przeciwnikami. Czasem zwracającymi się przeciwko tym, którym mieli służyć. Z rzędu całkowitego przypadku i zgubnego losu. Wielu, oj wielu podobnych wam, Auście, korzysta z ich pomocy. Przynajmniej licząc przez pryzmat moich lat, to tak. Chroniły bibliotek z białymi krukami, lochów, ukrytych przed światem pracowni...Zależy co właściwie chcielibyście usłyszeć.
Karri mruknęła coś pod nosem, przeciągając się wpierw. Podróż mijała spokojnie. Teraz, odwróciwszy łeb i wlepiając kocie oczy w sylwetkę powożącego, uśmiechnęła się. Tak, Istka miała rację. Byli całkiem przyzwoici. Szkoda tylko, że niezbyt łapiący...
— Więc z dworkiem to zamknięta sprawa, jak się rozumie. Dobrze. Przynajmniej jedno z głowy. Zastanawiałam się już co was tam prześladuje. Strzyga, a może upiór. Kto wie? A wtedy mogłoby być ciekawie. I ciężko.
Oczekiwanie zabiła rozmową. Niezwykle chętnie, ochoczo odpowiadając na zadane pytania i dzieląc się własnymi pierdołami z życia na szlaku. Ostatni z tematów również podłapała, w rozbawieniu kręcąc łbem. Chwilę myśląc nad odpowiedzią w końcu parsknęła, unosząc do twarzy dłoń, jakby w obawie, że ktoś usłyszy.
— Ależ oczywiście, rację masz i to ogromną. Strudzoną kobietą w podróży należy zająć się odpowiednio, a najwyraźniej twoi towarzysze nie potrafią załapać pewnych umownych zasad — wyszczerzyła się, lekko pochylając ku Istce. — Bo widzisz, nas to wiele na szlaku spotyka. Kiedyś znałam takiego jednego, niczego sobie. Z facjaty nieco starszy od Austa. Młody, figlarny. A jaki żywy...Zainteresowanie duże kładł na poprawę, ekhem, relacji. Problem w tym, że im zawsze o coś chodzi. Sami z siebie...Oj, ciężko moja droga. Zobacz tylko jak zaopatrzeni są w te swoje magiczne bajania. Założę się, że nawet gdybyś stanęła w negliżu, żaden nie spojrzałby tak samo, jak prosty człowiek ze wsi. A zaręczam, spracowane męskie dłonie potrafią zdziałać cuda.
Rozmowa z elfką zabiła czas. W pewnym stopniu. Karri zaczynało łapać poirytowanie i tylko Istka trzymała ją na miejscu, by zostać i jeszcze chwilę porozmawiać o rzeczach przyjemnych, czasem przyjemniejszych...Wiedźminka już pytać miała czy nie lepiej ruszyć w ślad za nim, bo długo na horyzoncie nie pojawia się, a czas tyka. Może potwór pożarł cielsko Austa, a może niestabilny Mistrz przytrzymał młodego, by coś uczynić w jego sprawie. Cholera go jedna wie. Sprawy błyskawicznie rozwiązały się, gdy po chwili ujrzeli wóz. Breith kontynuowała rozmowę, do momentu podjechania na blisko obgadywanego mężczyzny. Słysząc o golemie, uniosła brew w stronę dotychczasowej rozmówczyni. Spojrzenie zdradzało wszystkie odpowiedzi. A nie mówiłam?
Breith rozsiadła się na tyle, na ile mogła. Ot. Nie żeby problem miała w podróży na swych nogach. W gruncie rzeczy często z nich korzystała. Tu pobiegać dla rozrywki, tu skopać kilka tyłków, a tam w pogoni za zwierzyną. Korzystając z chwili odpoczynku, bawiła się medalionem, słuchając towarzystwa.
— Wiele. Wiele do czynienia mamy — odparła początkowo. — Najczęściej takowy musząc rozbroić i dezaktywować. To znaczy, na nasze, roznieść w drobny mak. Cholerstwa potrafią ciężkimi być przeciwnikami. Czasem zwracającymi się przeciwko tym, którym mieli służyć. Z rzędu całkowitego przypadku i zgubnego losu. Wielu, oj wielu podobnych wam, Auście, korzysta z ich pomocy. Przynajmniej licząc przez pryzmat moich lat, to tak. Chroniły bibliotek z białymi krukami, lochów, ukrytych przed światem pracowni...Zależy co właściwie chcielibyście usłyszeć.
Karri mruknęła coś pod nosem, przeciągając się wpierw. Podróż mijała spokojnie. Teraz, odwróciwszy łeb i wlepiając kocie oczy w sylwetkę powożącego, uśmiechnęła się. Tak, Istka miała rację. Byli całkiem przyzwoici. Szkoda tylko, że niezbyt łapiący...
— Więc z dworkiem to zamknięta sprawa, jak się rozumie. Dobrze. Przynajmniej jedno z głowy. Zastanawiałam się już co was tam prześladuje. Strzyga, a może upiór. Kto wie? A wtedy mogłoby być ciekawie. I ciężko.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
Re: Wieża pod miastem
Zachęcone kołysaniem i łagodnymi namowami ojca, dziecko odwróciło się w kierunku Asterala, obserwując go swoimi zdziwionymi, błękitnymi jak u ojca oczami.
— Dzieńdobly — powiedziała niewyraźnie, ciągle z końcem warkoczyka trzymanym w buzi.
— Opowiadałem ci dużo bajek — ojciec zwrócił się do córki, starając się nią nieco ośmielić. — Jedna była o kwiatku i czarodzieju, co nosił góry. Pamiętasz?
Asteral pamiętał. Nie tyle samą bajkę, ile Herberta Stammelforda, mistrza żywiołu ziemi, którego to wyczyn, skądinąd prawdziwy, przeszedł do historii, dając inspirację wielu późniejszym bajędom.
— A-haaa — potwierdziła w końcu dziewczynka, kiwając płową głową. Zaraz potem spojrzała się upewniająco na rodziciela.— Nie polwie zadnej księżnicki?
— Nie — zaprzeczył Lukas z łagodnym uśmiechem. — A na pewno nie dam mu porwać ciebie, księżniczko.
Zachęcony zaproszeniem Asterala, Lukas przyjął od niego wisior. Podnosząc go do oczu, obejrzał dokładniej w promieniach słońca i pozwolił mu powisieć na swojej dłoni, być może oceniając jego ciężar.
— Należał… Miał należeć do twojej mamy — powiedział z wysiłkiem gospodarz, zakładając dziecku złoty łańcuszek na szyję. Asteral przyglądał się uważnie scenie. Jeśli w tym momencie wyczulał wszystkie swoje zmysły na magię, licząc, że uda mu się zarejestrować moment zdjęcia ciążącej na dworku klątwy, nie udało mu się. Dziewczynka czująca nagły ciężar klejnotu na szyi spojrzała w dół, unosząc oprawiony kamień na łańcuszku i oglądając go ciekawie. Nie było w tej scenie absolutnie nic magicznego. Niczego poza ulgą i wdzięcznością, która odmalowała się na twarzy Lukasa.
— Co się mówi? — zapytał córkę ojciec zmienionym głosem.
— Dzię-ku-ję — wysylabizowała dziewczynka, na powrót zajmując się swoim warkoczykiem. — Mogę do Jadwini?
Ojciec przytaknął, stawiając dziewczynkę na ziemi i pozwalając jej się samodzielnie oddalić w stronę domostwa. Przestrzegając ją uprzednio, by nie zgubiła darowanej jej pamiątki, dopóki nie przyjdzie.
— I ja wam dziękuję, mości Asteralu — odezwał się, gdy dziecko zniknęło za uchylonymi drzwiami chaty. Lukas wyszedł zza roboczego blatu, wyciągając prawice w kierunku Asterala. — Za waszą pamięć i fatygę. Jeżeli mogę wam za nią jakoś odpłacić… Rzeknijcie jak.
***
— O tym samym — Aust, przystojny buc, rozmarzył się na przywołanego przez Istkę golema. Elfka, po zmianie ubrań na bardziej czyste, choć wygniecione, woniała zdecydowanie mniej. Przynajmniej na tyle, by nikt nie pomyślał o wyrzuceniu jej z wozu. — Na podwórku, też coś. To cenny i skomplikowany konstrukt. Ich normalnie nie trzyma się na podwórku, tylko…
Nie zdążył dodać, że w bibliotekach z białymi krukami, lochach i ukrytych przed światem pracowniami. Chwilę później wyręczyła go w tym Breith, którego wykładu nie chciał przerywać i wysłuchał z wyraźnym zainteresowaniem.
— Żal trochę — stwierdził, kiedy wiedźminka skończyła swój wywód. — Że roznieść w drobny mak. Taki golem potrafi niekiedy kosztować tyle, co dom. A i to tylko za samą powłokę i matrycę, bez programowania…
Uczeń czarodzieja pogonił szkapę, wzdychając do swoich myśli wypełnionych cennymi i skomplikowanymi konstruktami kosztującymi niekiedy tyle, co dom. Z marzeń wyrwały go spekulacje Breith na temat tego, co grasowało w dworku.
— Upiór — odpowiedział z przekonaniem młodzieniec. I zaraz po tym popierając owo przekonanie rzetelną wiedzą na temat rzeczonego zjawiska. — A dokładniej spektralna emanacja, manifestująca się spontanicznie pod wpływem okoliczności zapewne towarzyszących śmierci lub magii intencjonalnej. Przez pewien czas utrzymująca się w stanie częściowego uśpienia, wpływająca na otoczenie przez aurę.
Chłopak nie pomylił się ani nie przeinaczył faktów. Obecna wśród nich wiedźminka mogła to potwierdzić, a być może nawet być nieco zaskoczona. Niewielu czarodziejów, zwłaszcza początkujących, decydowała się na przyswajanie podobnej wiedzy, jeżeli nie była powiązana z przedmiotem ich specjalizacji.
— Dał się nam we znaki — zakończył swoją definicję młody von Molauch bardziej personalnym akcentem. Zbliżali się do odnogi z wiejską drogą, tą samą, na której odłączyli się od Asterala. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, a przynajmniej zmrużone spojrzenie wypatrującego w dal Austa zwiastowały, że ich pojednanie miało nastąpić wielce rychło. — I chyba nawet widzę mistrza, zmierzającego ku nam. Tprrr, Ost!
— Dzieńdobly — powiedziała niewyraźnie, ciągle z końcem warkoczyka trzymanym w buzi.
— Opowiadałem ci dużo bajek — ojciec zwrócił się do córki, starając się nią nieco ośmielić. — Jedna była o kwiatku i czarodzieju, co nosił góry. Pamiętasz?
Asteral pamiętał. Nie tyle samą bajkę, ile Herberta Stammelforda, mistrza żywiołu ziemi, którego to wyczyn, skądinąd prawdziwy, przeszedł do historii, dając inspirację wielu późniejszym bajędom.
— A-haaa — potwierdziła w końcu dziewczynka, kiwając płową głową. Zaraz potem spojrzała się upewniająco na rodziciela.— Nie polwie zadnej księżnicki?
— Nie — zaprzeczył Lukas z łagodnym uśmiechem. — A na pewno nie dam mu porwać ciebie, księżniczko.
Zachęcony zaproszeniem Asterala, Lukas przyjął od niego wisior. Podnosząc go do oczu, obejrzał dokładniej w promieniach słońca i pozwolił mu powisieć na swojej dłoni, być może oceniając jego ciężar.
— Należał… Miał należeć do twojej mamy — powiedział z wysiłkiem gospodarz, zakładając dziecku złoty łańcuszek na szyję. Asteral przyglądał się uważnie scenie. Jeśli w tym momencie wyczulał wszystkie swoje zmysły na magię, licząc, że uda mu się zarejestrować moment zdjęcia ciążącej na dworku klątwy, nie udało mu się. Dziewczynka czująca nagły ciężar klejnotu na szyi spojrzała w dół, unosząc oprawiony kamień na łańcuszku i oglądając go ciekawie. Nie było w tej scenie absolutnie nic magicznego. Niczego poza ulgą i wdzięcznością, która odmalowała się na twarzy Lukasa.
— Co się mówi? — zapytał córkę ojciec zmienionym głosem.
— Dzię-ku-ję — wysylabizowała dziewczynka, na powrót zajmując się swoim warkoczykiem. — Mogę do Jadwini?
Ojciec przytaknął, stawiając dziewczynkę na ziemi i pozwalając jej się samodzielnie oddalić w stronę domostwa. Przestrzegając ją uprzednio, by nie zgubiła darowanej jej pamiątki, dopóki nie przyjdzie.
— I ja wam dziękuję, mości Asteralu — odezwał się, gdy dziecko zniknęło za uchylonymi drzwiami chaty. Lukas wyszedł zza roboczego blatu, wyciągając prawice w kierunku Asterala. — Za waszą pamięć i fatygę. Jeżeli mogę wam za nią jakoś odpłacić… Rzeknijcie jak.
***
— O tym samym — Aust, przystojny buc, rozmarzył się na przywołanego przez Istkę golema. Elfka, po zmianie ubrań na bardziej czyste, choć wygniecione, woniała zdecydowanie mniej. Przynajmniej na tyle, by nikt nie pomyślał o wyrzuceniu jej z wozu. — Na podwórku, też coś. To cenny i skomplikowany konstrukt. Ich normalnie nie trzyma się na podwórku, tylko…
Nie zdążył dodać, że w bibliotekach z białymi krukami, lochach i ukrytych przed światem pracowniami. Chwilę później wyręczyła go w tym Breith, którego wykładu nie chciał przerywać i wysłuchał z wyraźnym zainteresowaniem.
— Żal trochę — stwierdził, kiedy wiedźminka skończyła swój wywód. — Że roznieść w drobny mak. Taki golem potrafi niekiedy kosztować tyle, co dom. A i to tylko za samą powłokę i matrycę, bez programowania…
Uczeń czarodzieja pogonił szkapę, wzdychając do swoich myśli wypełnionych cennymi i skomplikowanymi konstruktami kosztującymi niekiedy tyle, co dom. Z marzeń wyrwały go spekulacje Breith na temat tego, co grasowało w dworku.
— Upiór — odpowiedział z przekonaniem młodzieniec. I zaraz po tym popierając owo przekonanie rzetelną wiedzą na temat rzeczonego zjawiska. — A dokładniej spektralna emanacja, manifestująca się spontanicznie pod wpływem okoliczności zapewne towarzyszących śmierci lub magii intencjonalnej. Przez pewien czas utrzymująca się w stanie częściowego uśpienia, wpływająca na otoczenie przez aurę.
Chłopak nie pomylił się ani nie przeinaczył faktów. Obecna wśród nich wiedźminka mogła to potwierdzić, a być może nawet być nieco zaskoczona. Niewielu czarodziejów, zwłaszcza początkujących, decydowała się na przyswajanie podobnej wiedzy, jeżeli nie była powiązana z przedmiotem ich specjalizacji.
— Dał się nam we znaki — zakończył swoją definicję młody von Molauch bardziej personalnym akcentem. Zbliżali się do odnogi z wiejską drogą, tą samą, na której odłączyli się od Asterala. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, a przynajmniej zmrużone spojrzenie wypatrującego w dal Austa zwiastowały, że ich pojednanie miało nastąpić wielce rychło. — I chyba nawet widzę mistrza, zmierzającego ku nam. Tprrr, Ost!
► Pokaż Spoiler
Ilość słów: 0
- Arbalest
- Posty: 374
- Rejestracja: 01 sty 2022, 21:49
- Miano: Issaen Hiseerosh, zwana Istką
- Zdrowie: Zdrowa; brzemienna; płytkie skaleczenie na szyi; nabity guz na potylicy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
— Ha-ha! Wiem coś o tym... — odparła z uśmiechem wiedźmince, kiedy były jeszcze same, minę przy tym mając jak pies co porwał z kuchni mięsa ćwierć. — Tak to niestety wygląda. Natrudziłam się, umalowałam, a tamten nawet słowem nie wspomniał, że ładnie... To ja się pytam, kim trzeba być, żeby zbałamucić takiego czarodzieja? Francescą Findabair? — zapytała retorycznie, dalej filuternie narzekając, gdy Aust pojawił się już z powrotem na horyzoncie. Dopiero wtedy porzuciła ploty, udając że przez ostatni kwadrans nie robiła nic poza liczeniem kroków.
Miękkie, za to nieco uwierające w tyłek pielesze ciągniętego przez Osta wozu powitała z pewnym utęsknieniem, a zaraz po zmianie odzienia zwinęła wszystkie brudne szmatki w jeden worek, który zakopała gdzieś w rogu skrzyni, licząc, że w ten sposób przynajmniej nie będą zanadto zalatywać. Planowała jak najszybciej oddać zawiniątko w ręce praczki, gdy tylko znajdą jakąś przyzwoitą karczmę, która ma takowe do dyspozycji.
— A właśnie, zapomniałabym... — odezwała się nagle do Karri, wyciągając ze swoich klamotów małą buteleczkę z przezroczystym płynem, którą następnie podała wiedźmince do rąk własnych. — To dla ciebie, gdyby żebra jeszcze pobolewały. Aust mówi, że może nie zadziałać na twój organizm tak skutecznie jak na każdy inny i pewnie ma rację... ale na pewno nie zaszkodzi. Trzymaj. Możesz od razu wziąć parę łyków.
Uporawszy się z własnymi brudami, elfka poświęciła się własnemu lenistwu, wylegując się na sianku i nucąc pod nosem coś, co miało być chyba melodią do Elaine Ettariel, ale nie wychodziło zbyt składnie, jakby pamiętała tylko mały fragment i na okrągła go powtarzała.
— Był Nilfgaardczykiem. Przynajmniej tak mi się wydaje, po zbroi — dorzuciła kolejny skrawek informacji do tłumaczeń Austa, doskonale zdając sobie sprawę, że nie ma szans przebić tego co przedstawił czarodziejski uczeń, przynajmniej jeśli chodzi o ekspertyzę. Nie żeby planowała — gdyby Breith zapytała o coś z medycyny to chłopaczkowi też pewnie niełatwo byłoby się w tym połapać... — Miał te... skrzydła na hełmie, jak u dragonów, czy innej kawalerii. Czyli pewnie musi urzędować tam jakoś od rzezi miasta podczas ostatniej wojny. Tylko, w takim razie, dlaczego upiorem jest żołnierz, a nie młynarz? Do czego musiało tam dojść, że dworek został przeklęty? Całej historii do dziś nie poznalim. Ale i owszem... dał się we znaki. Dawno się tak nie wystraszyłam. Bardziej bałam się chyba tylko podczas pogromu w Rivii. Albo jak porwały mnie Wiewiórki. No... ale to akurat historia na inną okazję. To nie są miłe wspomnienia.
Rozejrzała się dyskretnie, czy nikt aby spoza wozu nie podsłuchiwał jej mielenia ozorem. Elf wypowiadający się o Scoia'tael, nawet w kontekście ich — o ironio — ofiary, mógł budzić mieszane uczucia lokalnej społeczności i skutkować niechcianymi konsekwencjami, z byciem zadenuncjowanym włącznie. Bywało, że całkiem wokalnie wyrażała swoją negatywną opinię na temat działań nieludzkich partyzantów, ale temat zwyczajowo zaczynał wtedy ktoś inny — jak chociażby Aust wtedy, w vengerberskiej karczmie.
Asterala powitała, zwieszając głowę z krawędzi wozu, tak że patrzyła teraz nań do góry nogami.
— I jak...? Zakładam, że poradziłeś sobie bez nas. Udało się coś wskórać? Przyjął naszyjnik? A jak twój kaszel? Lepiej?
Miękkie, za to nieco uwierające w tyłek pielesze ciągniętego przez Osta wozu powitała z pewnym utęsknieniem, a zaraz po zmianie odzienia zwinęła wszystkie brudne szmatki w jeden worek, który zakopała gdzieś w rogu skrzyni, licząc, że w ten sposób przynajmniej nie będą zanadto zalatywać. Planowała jak najszybciej oddać zawiniątko w ręce praczki, gdy tylko znajdą jakąś przyzwoitą karczmę, która ma takowe do dyspozycji.
— A właśnie, zapomniałabym... — odezwała się nagle do Karri, wyciągając ze swoich klamotów małą buteleczkę z przezroczystym płynem, którą następnie podała wiedźmince do rąk własnych. — To dla ciebie, gdyby żebra jeszcze pobolewały. Aust mówi, że może nie zadziałać na twój organizm tak skutecznie jak na każdy inny i pewnie ma rację... ale na pewno nie zaszkodzi. Trzymaj. Możesz od razu wziąć parę łyków.
Uporawszy się z własnymi brudami, elfka poświęciła się własnemu lenistwu, wylegując się na sianku i nucąc pod nosem coś, co miało być chyba melodią do Elaine Ettariel, ale nie wychodziło zbyt składnie, jakby pamiętała tylko mały fragment i na okrągła go powtarzała.
— Był Nilfgaardczykiem. Przynajmniej tak mi się wydaje, po zbroi — dorzuciła kolejny skrawek informacji do tłumaczeń Austa, doskonale zdając sobie sprawę, że nie ma szans przebić tego co przedstawił czarodziejski uczeń, przynajmniej jeśli chodzi o ekspertyzę. Nie żeby planowała — gdyby Breith zapytała o coś z medycyny to chłopaczkowi też pewnie niełatwo byłoby się w tym połapać... — Miał te... skrzydła na hełmie, jak u dragonów, czy innej kawalerii. Czyli pewnie musi urzędować tam jakoś od rzezi miasta podczas ostatniej wojny. Tylko, w takim razie, dlaczego upiorem jest żołnierz, a nie młynarz? Do czego musiało tam dojść, że dworek został przeklęty? Całej historii do dziś nie poznalim. Ale i owszem... dał się we znaki. Dawno się tak nie wystraszyłam. Bardziej bałam się chyba tylko podczas pogromu w Rivii. Albo jak porwały mnie Wiewiórki. No... ale to akurat historia na inną okazję. To nie są miłe wspomnienia.
Rozejrzała się dyskretnie, czy nikt aby spoza wozu nie podsłuchiwał jej mielenia ozorem. Elf wypowiadający się o Scoia'tael, nawet w kontekście ich — o ironio — ofiary, mógł budzić mieszane uczucia lokalnej społeczności i skutkować niechcianymi konsekwencjami, z byciem zadenuncjowanym włącznie. Bywało, że całkiem wokalnie wyrażała swoją negatywną opinię na temat działań nieludzkich partyzantów, ale temat zwyczajowo zaczynał wtedy ktoś inny — jak chociażby Aust wtedy, w vengerberskiej karczmie.
Asterala powitała, zwieszając głowę z krawędzi wozu, tak że patrzyła teraz nań do góry nogami.
— I jak...? Zakładam, że poradziłeś sobie bez nas. Udało się coś wskórać? Przyjął naszyjnik? A jak twój kaszel? Lepiej?
Ilość słów: 0
- Asteral von Carlina
- Posty: 352
- Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
- Miano: Asteral von Carlina
- Zdrowie: Zdrowy
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
Dobrze pamiętał czas spędzony w akademickiej bibliotece — szorstką fakturę kartek, zapach kurzu, chłód wyprawianej skóry opraw, ciszę przerywaną wertowaniem stron. Wśród wielu zawiłych, przydługawych, pisanych fachowym, a niekiedy bardziej potocznym językiem, prawiących o rzeczach nieprawdopodobnych i zachwycających oraz z goła oczywistych i przyziemnych, ciekawych i mdłych publikacji, były również Dialogi o naturze magii autorstwa Stammelforda. Choć posługiwał się niejasnymi sformułowaniami, a treści przekazywał w sposób arcynudny, dla Asterala był postacią fascynującą. Nic dziwnego – elementem najbliższym mu był żywioł ziemi, ten sam z którego wymiaru pochodził geniusz na rozkazach tego członka pierwszej Kapituły. Znał go jednak z innej perspektywy, bliższej prawdy, niż prosty lud, przekazujący sobie przeinaczoną prawdę w bajkach i klechdach. Chętnie posłuchałby opowieści o wielkim czarodzieju, który przenosił góry i o intrygująco wplecionym kwiatku w jego historię, ale nie miał czasu. Jego towarzysze czekali na niego za pewne pod wieżą, a on wykonał już tutaj swoje obowiązki.
Przekazanie medalionu dziewczynce, spadkobierczyni Jonasa Rozendala, nie przyniosło zamierzonego efektu. Stosowanie ukierunkowana magia, która poprowadziła ich do tego miejsca, ku temu dziecku, już dawno wygasła, a teraz nie zadziało się nic. Wychowanek druidów nie poczuł żadnego impulsu magicznego, nawet najdrobniejszej iskierki, która mogłaby świadczyć o odczynieniu klątwy. Czy oznaczało to, że nie udało im się oczyścić rezydencji z negatywnej mocy? Czy zaklęcie rzucone przez mistrza Ristearda z Raddle zakłóciło działanie przekleństwa? Czy opacznie zrozumieli wolę widma? Na te pytania odnajdzie odpowiedzi dopiero we Dworku Młynarskim.
Zamienił jeszcze kilka zdań z Lukasem. Pytając się kim jest Jadwinia, wspomniana przez jego młodszą córkę. Opowiadając o dworku i jego obecnym stanie. Napomknąwszy o potrzebnej pomocy przy odrestaurowaniu domostwa, a przede wszystkim naprawie dachu, oczywiście za zapłatę. Zasięgając języka na palące tematy w Aldersberg, a przede wszystkim rozeznając się co do szerzącej się w okolicy epidemii. Na koniec pożegnał się, choć czuł pewien zawód i niepokój związany z brakiem magicznego efektu. Musieliśmy coś przeoczyć, popełnić jakiś błąd, źle zrozumieć wskazówki.
Nim tylko zdążył dobrze opuścić gospodarstwo znienawidzonego zięcia Rozendala i skierować swoje kroki ku osamotnionej wieży, na rozstaju dróg spotkał się ze swoimi towarzyszami. Będą musieli odpocząć w tutejszej karczmie, nim pojadą z powrotem do domu. Byli już zmęczeni ostatnimi przygodami. Wizyta u szalonego agromanty, odczynianie złej pogody, przyrządzanie skomplikowanych preparatów alchemicznych, walka z kretołakami, gówniane magiczne anomalie. Czas było wypić coś łagodzącego nerwy, zjeść porządnego jadła i ułożyć się na wygodnym sienniku.
– Rad jestem, że podjechaliście wozem po mnie. Szybko się uwinęliście. Dziękuję Ci za odnalezienie Osta. – Skinął do niej głową. – Jak mogę Ci wynagrodzić pomoc? Ile jestem Ci winien?
Wsiadł do wozu zajmując miejsce obok swojego ucznia. Czuł nieprzyjemny ból w klatce piersiowej i ciężko mu się jeszcze oddychało, ale jeżeli nie brał zbyt pełnych oddechów i nie gadał za dużo, kaszel nie dręczył go.
– Czuje się świetnie, ale jestem zmęczony. Skierujmy się do jakieś gospody. – Odpowiedział dziewczynie uśmiechem, przykrywającym jego rzeczywiste rozczarowanie i nienajlepszy jeszcze stan zdrowia. – Przekazałem naszyjnik, a Lukasa zaprosiłem pod Vengerberg. Będę musiał z tobą Auście zamienić jednak słowo, gdy już usiądziemy przy ławie przy strawie.
Przekazanie medalionu dziewczynce, spadkobierczyni Jonasa Rozendala, nie przyniosło zamierzonego efektu. Stosowanie ukierunkowana magia, która poprowadziła ich do tego miejsca, ku temu dziecku, już dawno wygasła, a teraz nie zadziało się nic. Wychowanek druidów nie poczuł żadnego impulsu magicznego, nawet najdrobniejszej iskierki, która mogłaby świadczyć o odczynieniu klątwy. Czy oznaczało to, że nie udało im się oczyścić rezydencji z negatywnej mocy? Czy zaklęcie rzucone przez mistrza Ristearda z Raddle zakłóciło działanie przekleństwa? Czy opacznie zrozumieli wolę widma? Na te pytania odnajdzie odpowiedzi dopiero we Dworku Młynarskim.
Zamienił jeszcze kilka zdań z Lukasem. Pytając się kim jest Jadwinia, wspomniana przez jego młodszą córkę. Opowiadając o dworku i jego obecnym stanie. Napomknąwszy o potrzebnej pomocy przy odrestaurowaniu domostwa, a przede wszystkim naprawie dachu, oczywiście za zapłatę. Zasięgając języka na palące tematy w Aldersberg, a przede wszystkim rozeznając się co do szerzącej się w okolicy epidemii. Na koniec pożegnał się, choć czuł pewien zawód i niepokój związany z brakiem magicznego efektu. Musieliśmy coś przeoczyć, popełnić jakiś błąd, źle zrozumieć wskazówki.
Nim tylko zdążył dobrze opuścić gospodarstwo znienawidzonego zięcia Rozendala i skierować swoje kroki ku osamotnionej wieży, na rozstaju dróg spotkał się ze swoimi towarzyszami. Będą musieli odpocząć w tutejszej karczmie, nim pojadą z powrotem do domu. Byli już zmęczeni ostatnimi przygodami. Wizyta u szalonego agromanty, odczynianie złej pogody, przyrządzanie skomplikowanych preparatów alchemicznych, walka z kretołakami, gówniane magiczne anomalie. Czas było wypić coś łagodzącego nerwy, zjeść porządnego jadła i ułożyć się na wygodnym sienniku.
– Rad jestem, że podjechaliście wozem po mnie. Szybko się uwinęliście. Dziękuję Ci za odnalezienie Osta. – Skinął do niej głową. – Jak mogę Ci wynagrodzić pomoc? Ile jestem Ci winien?
Wsiadł do wozu zajmując miejsce obok swojego ucznia. Czuł nieprzyjemny ból w klatce piersiowej i ciężko mu się jeszcze oddychało, ale jeżeli nie brał zbyt pełnych oddechów i nie gadał za dużo, kaszel nie dręczył go.
– Czuje się świetnie, ale jestem zmęczony. Skierujmy się do jakieś gospody. – Odpowiedział dziewczynie uśmiechem, przykrywającym jego rzeczywiste rozczarowanie i nienajlepszy jeszcze stan zdrowia. – Przekazałem naszyjnik, a Lukasa zaprosiłem pod Vengerberg. Będę musiał z tobą Auście zamienić jednak słowo, gdy już usiądziemy przy ławie przy strawie.
Ilość słów: 0
- Breith
- Posty: 38
- Rejestracja: 21 lis 2022, 7:25
- Miano: Karri Kaatarine Breith
- Profil Postaci: Profil Postaci
- Karta Postaci: Karta Postaci
Re: Wieża pod miastem
— Niekiedy nie ma innego rozwiązania. Podobnie bywa w kwestii zagrożonych gatunków stworzeń pokoniukcyjnych. Ze strony jednej żal usuwać z ekosystemu, zostanie zastąpione czymś gorszym bądź...Jakby to ująć, ot, zniknie, zostawiając po sobie mgliste wspomnienie strudzonych wędrówkami kupców i pewnikiem kulturowym odciśnięciem. Zaś z drugiej, to moja fucha, nie patrząc. Im mniej szkaradności, tym mniej roboty, ale też znacznie ograniczone ofiary. I tego się trzymajmy.
Karri z uśmiechem malującym się na jej stosunkowo bladej facjacie, sięgnęła po buteleczkę. Słuchając co ma do powiedzenia Istka, odkorkowała pozwalając sobie na zbadanie składu przed zażyciem. Nie żeby nie ufała swojej nowej pani o złotych dłoniach (bo niestety nie kieszeniach). Zwyczajna nie-ludzka ciekawość. Ostatecznie skosztowała, chcąc rozłożyć się nieco wygodniej na tyle wozu. Na cuda nie liczyła, a i tyle wystarczyło, by usztywnione żebra zaznaczyły odpoczynku w swej regeneracji. Ciągle gdzieś tam pobolewały, niekiedy dając o sobie znać aż nadto. Ah, bycie wiedźminem miało pewne zalety. Odporność bólowa wypracowana została z czasem. Teraz kosztowała chwilę, z wdzięcznością skinąwszy głową elfce.
— Aust to pojętny mężczyzna, trzeba mu to oddać. Po prawdzie, każdy organizm wiedźmiński reaguje w nieco odmienny sposób. Istnieją pewne odstępstwa od reguły. Każdy z nas ma w sobie coś osobliwego. Innego. Efekty uboczne, tak zwane. Mniej lub bardziej uciążliwe czy zauważalne — krótko skomentowała, następnie dając się ponieść lawinie informacji na temat klątwy dworku. Aust nie miał prawa zauważyć facjaty Kaatarine, gdy ta uniosła brew niemal unosząc się ciałem bardziej nad wozem. W podziwie dla znajomości sztuki, cóż, jakby nie patrzeć przez czarodzieja, przysłuchiwała się z coraz to większym zainteresowaniem. Ostatecznie wtrąciła się Istka, dodając parę pozornie mniej istotnych szczegółów. Breith chwilę milczała, zastanawiając się nad usłyszanymi informacjami. Oj tak, wiele powodów klątwy być mogło, a nilfgaardzkie zaczepienia w tym temacie mocno zaintrygowały jej osobę. Zastanawiając się nad tym, zapewne mimowolnie poczęła nucić ciągniętą wcześniej przez Istkę melodię. Karri w wielu miejscach bywała przez ten jakże długi szmat swego życia. Z elfami szczególnie zacieśniała więzy...To i jakoś tak, niewiele myśląc, wręcz z automatu przyszło jej to, co zrobiła. Kos, bo i tak nazywana na Południu głównie, głos miała niezwykle wdzięczny i delikatny. Okrutnie odznaczający się na tle jej osoby. Choć wnętrze również miała mięciutkie, ale tego nikt głośno nie przyzna. Historie o Wiewiórkach skwitowała z łatwością - przy kufelku miodu pitnego będą mieli okazję porozmawiać żywo o wszystkim. Przygodach, męskich niedbałościach czy upiornych tematach.
— Pomogliście, oboje, tam, przy Risteardzie. Nic winien nie jesteście. Wierzchowiec problemu nie stanowił, a w ramach wdzięczności wystarczy podwózka z powrotem do miasta, tam już załatwię swoją część roboty i będzie można porozmawiać w cywilizowanych warunkach. — Albo podchodziła do rezerwy z czarodziejskimi przysługami, mogącymi zawsze obrócić się przeciw niej i innym użytkownikom.
Resztę drogi zapewne spędziła nucąc i plotkując na zmianę z Istką, na miejscu chcąc natychmiastowo udać się do zleceniodawcy razem z trofeum z kretołaka, następnie wracając do swojej wesołej kompani.
Karri z uśmiechem malującym się na jej stosunkowo bladej facjacie, sięgnęła po buteleczkę. Słuchając co ma do powiedzenia Istka, odkorkowała pozwalając sobie na zbadanie składu przed zażyciem. Nie żeby nie ufała swojej nowej pani o złotych dłoniach (bo niestety nie kieszeniach). Zwyczajna nie-ludzka ciekawość. Ostatecznie skosztowała, chcąc rozłożyć się nieco wygodniej na tyle wozu. Na cuda nie liczyła, a i tyle wystarczyło, by usztywnione żebra zaznaczyły odpoczynku w swej regeneracji. Ciągle gdzieś tam pobolewały, niekiedy dając o sobie znać aż nadto. Ah, bycie wiedźminem miało pewne zalety. Odporność bólowa wypracowana została z czasem. Teraz kosztowała chwilę, z wdzięcznością skinąwszy głową elfce.
— Aust to pojętny mężczyzna, trzeba mu to oddać. Po prawdzie, każdy organizm wiedźmiński reaguje w nieco odmienny sposób. Istnieją pewne odstępstwa od reguły. Każdy z nas ma w sobie coś osobliwego. Innego. Efekty uboczne, tak zwane. Mniej lub bardziej uciążliwe czy zauważalne — krótko skomentowała, następnie dając się ponieść lawinie informacji na temat klątwy dworku. Aust nie miał prawa zauważyć facjaty Kaatarine, gdy ta uniosła brew niemal unosząc się ciałem bardziej nad wozem. W podziwie dla znajomości sztuki, cóż, jakby nie patrzeć przez czarodzieja, przysłuchiwała się z coraz to większym zainteresowaniem. Ostatecznie wtrąciła się Istka, dodając parę pozornie mniej istotnych szczegółów. Breith chwilę milczała, zastanawiając się nad usłyszanymi informacjami. Oj tak, wiele powodów klątwy być mogło, a nilfgaardzkie zaczepienia w tym temacie mocno zaintrygowały jej osobę. Zastanawiając się nad tym, zapewne mimowolnie poczęła nucić ciągniętą wcześniej przez Istkę melodię. Karri w wielu miejscach bywała przez ten jakże długi szmat swego życia. Z elfami szczególnie zacieśniała więzy...To i jakoś tak, niewiele myśląc, wręcz z automatu przyszło jej to, co zrobiła. Kos, bo i tak nazywana na Południu głównie, głos miała niezwykle wdzięczny i delikatny. Okrutnie odznaczający się na tle jej osoby. Choć wnętrze również miała mięciutkie, ale tego nikt głośno nie przyzna. Historie o Wiewiórkach skwitowała z łatwością - przy kufelku miodu pitnego będą mieli okazję porozmawiać żywo o wszystkim. Przygodach, męskich niedbałościach czy upiornych tematach.
— Pomogliście, oboje, tam, przy Risteardzie. Nic winien nie jesteście. Wierzchowiec problemu nie stanowił, a w ramach wdzięczności wystarczy podwózka z powrotem do miasta, tam już załatwię swoją część roboty i będzie można porozmawiać w cywilizowanych warunkach. — Albo podchodziła do rezerwy z czarodziejskimi przysługami, mogącymi zawsze obrócić się przeciw niej i innym użytkownikom.
Resztę drogi zapewne spędziła nucąc i plotkując na zmianę z Istką, na miejscu chcąc natychmiastowo udać się do zleceniodawcy razem z trofeum z kretołaka, następnie wracając do swojej wesołej kompani.
Ilość słów: 0
Cel jest na końcu każdej drogi. Każdy go ma. [...] To jest sprawa tego, w co wierzysz i czemu się poświęcasz.
Kill count:
- Kretołak
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław