Wiedźminka podbiegła do ogłuszonego i przewróconego potwora. Wykorzystując jego chwilową bezradność, rąbnęła od góry, z wysokiego zamachu ze skupieniem i starannością wykonującego egzekucję kata.
Wdech. Ostrze błysnęło krótko, a towarzyszący uderzeniu świst klingi szybko przeszedł w głośne mlaśnięcie. Wiedźminka poczuła krótki opór pod klingą, a chwilę później smród wątpi, które razem z krwią wylały się na ziemię. Wydech. Świeża, ciepła jucha płynęła strumieniami, wsiąkając w glebę. Rozłożony na rozprutym brzuchu stwór miał nie podnieść się już nigdy, zdolny tylko zacisnąć niemrawo szponiastą łapę w ostatnim, przedśmiertnym podrygu. Umarł w ciszy, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku.
Przeczucie czy doświadczenie nie myliło wiedźminki. Wkrótce mieli nie być sami na polu. Przynajmniej w dwóch innych oddalonych od siebie na pół strzelenie z łuku miejscach, gleba poczęła się wybrzuszać, ujawniając wyłaniające się spod niej, otrząsające się z piachu zgarbione sylwetki. Jeden pomniejszy teriantrop nie był zagrożeniem dla wprawnego wojownika, ale ich grupa zaczynała stanowić realne niebezpieczeństwo.
Elfka biegła, zostawiając za sobą tumany wznieconej trzewikami ziemi oraz oplątanego stwora, mocującego się z krępującymi go korzeniami. Udało jej się dobiec do wehikułu, do którego uwiązany był Ost. Wiekowy pociągowiec rudego czarodzieja, parskał i targał łbem na wszystkie na strony, na ile pozwalała mu uwiązana do dyszla uzda. Jednak nawet elfka nie spodziewała się, że zwierzę zareaguje z taką paniką, kiedy próbowała je uwolnić i zaprząc do wozu. Latające w powietrzu zaklęcia oraz nagłe pojawienie się drapieżników sprawiło, że Ost oszalał i wyrwawszy się Istce z rąk, z głośnym rżeniem przegalopował przez okoliczne pola w kierunku przeciwnym do wieży.
Schodzący ze wzgórza Asteral mógł tylko patrzeć z daleka na swojego wierzchowca pierzchającego w siną dal. Chwilowo jednak jego uwagę zaprzątały inne priorytety. Zaczerpnął Mocy i po raz kolejny tego dnia miał szczęście — wytworzona niedawnym rytuałem różnica ciśnień zesłała mu ożywczą bryzę, z której mógł bez większych trudności zaczerpnąć.
Zignorowany ptak zaszczebiotał, wisząc w powietrzu nad magiem, przypominając o swojej obecności. Asteral zadał mu pytanie. I uzyskał odpowiedź, początkowo wyczuwaną jako potwierdzenie, a po chwili nabierającej kształtu pełnego zdania.
Należę do niego. A ty właśnie wyświadczyłeś przysługę niebezpiecznemu szaleńcowi.
Zanim zdołał uzyskać jakiekolwiek dokładniejsze wyjaśnienie, ptak zerwał się do lotu. Przeczucie podpowiadało Piołunowi, że raczej nie wybrał się na zimowanie do Zangwebaru.
Aust zatrzymał się i potwierdził, łapiąc równowagę przy ostrożnym schodzeniu z pagórka.
—
Jeśli będę w stanie to tak, ale nie zostało mi wiele aury — wyjaśnił. —
Co zamierzacie?
Niezależnie od planów Asterala, mistrz Risteard miał własne, które — rychło w czas — zdecydował się zrealizować. Powietrze zatętniło Mocą, co wyczuli zarówno zmierzający w kierunku wieży Asteral z Austem, jak i stojącą bliżej wiedźminka. Wszystkie stwory, zarówno ten walczący z korzeniami oraz pozostałe, wygrzebujące się ziemi, padły ofiarą rzuconego na odległość czaru. W jednej chwili oblepiło je coś, co konsystencją przypominało mokre błoto, zaś barwą ziemię pod stopami stworzeń, z której to wędrowało do góry, po nogach i zgarbionych tułowiach, by w końcu zamknąć się na ich ślepych łbach. Zamknąwszy, twardniało momentalnie, w ciągu kilku sekund jak wypalana na cegłę glina. Z trzech stworów zrobiły się trzy posagi zastygłe w zaskoczonych pozach.
Ciemność między uchylonymi skrzydłami wieży wypluła niespodziewanie śmieszną postać, pasującą do rustykalnej scenerii jak, nie przymierzając, kurwa do dobrego towarzystwa. Mężczyzna w średnim wieku o długich, luźnych włosach i długiej przystrzyżonej bródce koloru słomy, powiewając połami błękitnej, szamerowanej na złoto szaty, szedł w kierunku wozu i Istki, podpierając się co drugi krok laską z aktywnym magicznie kamieniem.
—
Co się stało? — zakrzyknął w kierunku elfki, gdy zbliżył się do niej na tyle, by móc być usłyszanym. —
Środek okazał się niewystarczający?
Mężczyzna przystanął, kilkoma szybkimi oddechami próbując nadrobić lekką zadyszkę, której nabawił się w drodze.
—
Nie miały… prawa wyjść o tej… porze. Żerują tylko… po zmroku! — uniósł się, posapując, bardziej z zaskoczeniem niż z gniewem. —
Kim jest ten osobnik?
Ostatnie pytanie zadał z pewną dozą zaskoczenia, mrużąc akomodujące się do słońca oczy na wiedźminkę, stojącą z ociekającym krwią mieczem nad tym, co zostało z porąbanego kretołaka.
► Pokaż Spoiler
Karri zadaje
16 obrażeń na korpus przeciwnika i zabija go na miejscu.