—
To zaklęcie tego nie potrafi. — Risteard już na wstępie rozwiał wątpliwości elfki. —
Potrzebny jest do tego inny rodzaj magii.
Agromanta nie wchodził w szczegóły. Być może zachowawczo nie chciał dzielić się wiedzą z kimś spoza konfraterni lub wprost przeciwnie — sam nie wiedział zbyt wiele na ten konkretny temat.
Jeżeli Istka miała jeszcze jakieś pytania, to te musiały chwilowo zaczekać. Bulgoczące odgłosy dobiegające ze stanowiska za jej plecami przypominały o lekarstwie. Przygotowany przez nią ziołowy specyfik odznaczał się silnym zapachem — kręciło się jej od niego w nosie przy rozlewaniu, a jej gardło i płuca zdawały się nabierać więcej powietrza już od samego wdychania oparów. W sumie udało się jej przygotować cztery porcje mikstury. Nie musieli też czekać pół dnia, aż się wydestyluje — po tym, jak Aust zbliżył się do stanowiska, by przelać w specyfik nieco swojej magii w postaci skupionej woli, ten w przeciągu kilku nabrał właściwości i koloru wskazujących na gotowość do spożycia. Choć oczywiście należało jeszcze potwierdzić to na samym pacjencie.
Oprócz lekarstwa na kaszel znalazła również chwilę, by zrobić anestetyk. Nie potrzebowała więcej czasu, mając skądinąd wprawę w przyrządzaniu takich lub podobnych środków. Była pewna, że akurat przy tej miksturze nie popełniła błędu w sztuce.
—
Anestetyk — rozpoznał Aust, po samym tylko zapachu, patrząc, jak elfka odmierza stosowne miary. —
Ciekawe jak zadziała na organizm wiedźminki. Zgaduję, że nie tak silnie jak te ich osławione eliksiry...
Risteard odkłonił się uprzejmie, odwzajemniając grzeczność Piołuna.
—
Również podtrzymuję chęć współpracy i kontaktu. Moja wieża stoi przed tobą otworem, ilekroć zajedziesz do Aldersbergu lub zechcesz posłużyć się teleprojekcją. Ja chwilowo nie dysponuję stosownym komunikatorem. Bywajcie.
Agromanta nie zatrzymywał ich, samemu mając co robić. Pożegnawszy ich i uchyliwszy im drzwi swojej wieży niedbałym gestem dłoni, powrócił do swoich obowiązków wobec miasta, jakiekolwiek by one nie były.
Istka miała rację. Trafili. Wychodząc z wieży czarodzieja, skróciwszy sobie drogę przez łączkę i ugór, podążyli w kierunku objawionym im podczas wizji na tafli iluzorycznego jeziora. Idąc, mieli po swojej prawej stronie widok na Aldersberg — grube kamienne mury poprzedzone szerokim korytem rzeki Farrar (lub uczynionego od niej kanału), przeciętym foremnym, kamiennym mostkiem.
Oni szli jednak między podmiejskie gospodarstwa, obok pól złocących się dojrzewającymi plonami. Obydwoje — elfka i czarodziej mogli skonstatować, że w przeciwieństwie do stołecznych, aldersberskie gospodarstwa, choć liczne, były od stołecznych mniejsze i nastawione na wysiew i hodowlę nierogacizny. Sadów nie uświadczyli prawie wcale, nie licząc jednego, w którym trwały akurat pierwsze zbiory. Nie przerywając pracy, uwijający się z ciężkimi od owoców koszami ludzie, posyłali im spojrzenia, w których ciekawość i podejrzliwość stanowiły równą proporcję.
Zatrzymali się przed płotem. Nie było mowy o pomyłce, bo na wejściu obszczekał ich łaciaty kundel, ten sam, którego ujrzeli niedawno na powierzchni sztucznego jeziora w wieży agromanty. Chałupa nie odróżniała się od pozostałych. Może tym, że prezentowała się nieco solidniej oraz tym, że poza obórką i starą szopą, nie przypominała sąsiedzkich obejść, pełnych rozgdakanego drobiu, nieporządnych i zagraconych. Jedyną rzeczą, która psuła schludne wrażenie, był niewielki warsztat na świeżym powietrzu, usłany drewnianymi wiórami i kilkoma porzuconymi narzędziami, zdaje się, że ciesielskimi.
—
Spokój, Mućka! — Dobiegło ich od strony domu, z którego wyłoniła się po chwili krzepka i nieco żylasta postać młodego mężczyzny. Ciemnowłosy, dosyć przystojny, ubrany w roboczy fartuch, który odróżniał go od większości widzianych przez nich po drodze kmieci i parobków. Inaczej od większości widzianych po drodze kmieci i parobków, nie miał jeszcze krzywych pleców, zniszczonych ciągłym garbieniem się nad robotą. Węzłowate przedramiona oraz poplamione, miejscami poznaczone drobnymi białymi bliznami dłonie potwierdzały jednak, że zarabiał na chleb pracą fizyczną.
Człowiek, bo był to ludzki mężczyzna, zatrzymał się przed granicą wytyczającego jego posesję płotu, gestem uniesionej dłoni nakazując im, by uczynili to samo. Przyglądał im się lekko zmrużonymi oczami, z powodu niedawno wyczarowanego przez Asterala słońca. Ale nawet bez ściągniętych brwi, jego twarz miała w sobie naturalny wyraz zaciętej hardości i skupienia, właściwy osobom doświadczonym przez trudy żywota.
—
Coście za jedni? Nie chorzy? — zapytał w końcu. Miał dosyć dźwięczny głos, pozbawiony wiejskich naleciałości i akcentów. Jego pytanie, choć bezceremonialne, nie było pozbawione podstaw. Pokasłujący rudzielec, jego blady jak upiór uczeń z podkrążonymi oczami oraz jasnowłosa, śmierdząca jak apteka elfka nie przedstawiali codziennego widoku.
► Pokaż Spoiler
Istka wytwarza 4 porcje lekarstwa na kaszel
oraz 1 porcję anestetyku 