Kiedy Istka zatrzymała się, by sprawdzić swój bagaż, nie dostrzegła wśród swoich rzeczy niczego nowego ani podejrzanego. Odsznurowawszy mieszek, wysypała jego zawartość na rękę. Monety z wybitym profilem władcy były przyjemnie ciężkie, a sprawdzając woreczek dokładniej, doliczyła się umówionych dziesięciu sztuk. Nie było w nich nic osobliwego, chyba że za osobliwość uznać fakt, że marki były nieoberżnięte, niby świeżo wykute w królewskiej mennicy. Mistrz Risteard, przy wszystkich swoich wadach i dziwactwach okazał się uczciwym pracodawcą. Lubo samemu wyczulony, by jego transakcje odbywały się niezepsutą monetą.
Aust, na prośbę elfki wziął od Istki jedną markę. Mrużąc oczy, oglądał pieniądz pod słońce, na przemian awers i rewers, po czym odwrócił w palcach i ważąc na dłoni, lecz nie dlatego, by ocenić jej ciężar.
—
Wyglądają na prawdziwe — zawyrokował, nie odkrywając przy tym Koviru. — I nie, nie ma w nich uncji magii. A przynajmniej nie takiej, którą wyczuwałoby się przy kontakcie. Istnieją czary, które potrafią zakamuflować podobne emanacje tak, że tylko zaklęcia identyfikacyjne podziałają, ale strasznie dużo zachodu z takim zaklinaniem. Zwłaszcza przy metalach, które mają dobrą pamięć aury...
Dygresja chłopaka przeszła w głęboki namysł, z którego ocknął się po kilku sekundach milczenia, mitygując się, by oddać monetę właścicielce.
—
Nie jesteś mi winna niczego — odparł jej krótko, nie dopuszczając możliwości zatrzymania jej zapłaty.
Wkrótce dołączyli do Breith i Osta, którym Aust zajął się z miejsca, zauważając przytomnie, że najpierw musi zaprzęgnąć go z powrotem do wozu. Zgodziwszy się potaknięciem na plan Istki, ruszył w stronę wieży, gdzie zostawili wehikuł.
Kawałek dalej wiedźminka widziała, jak wyrostek pogwizdując, odchodzi w stronę gospodarskich zabudowań majaczących w oddali. Nie trzeba było długo czekać, by pochowane po krzakach maluchy dołączyły do niego, jedno po drugim wybiegając zza krzaków, w których siedziały pochowane jeszcze do niedawna.
Uczeń czarodzieja kazał na siebie czekać. Choć cała operacja winna była mu zająć kilka minut, na horyzoncie ujrzały go po bitym kwadransie. Terkocząc na wzniesieniu wozem, jechał ku nim, cmokając na szkapę, która żwawa jak nigdy, zdawała się wielce rada opuszczać okolice włości agromanty.
—
Ale ten jego golem… — zaczął rozmarzony Aust, zatrzymując się wozem przed dwoma kobietami i mimowolnie zdradzając prawdopodobny powód swojej zwłoki. — Wspaniała rzecz, szkoda tylko, że nieaktywny. Chętnie zobaczyłbym…
Nie dowiedzieli się, co Aust zobaczyłby chętnie, bo w tym samym momencie, ciąg dalszy wypowiedzi zastąpiło zmielone w zębach przekleństwo spowodowane najechaniem na wybój i podskoczeniem całego wozu. Jechali gościńcem prowadzącym wprost do miasta i skrzyżowania, przy którym mogli szybko zabrać ze sobą Asterala.
—
Psiamać. Kiedyś pójdzie nam ojko. Będę musiał nauczyć się tworzyć portale. Jak znajdę wolną dekadę… Czy wiedźmini miewają do czynienia z konstruktami?
Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane wyraźniej, bez odwracania się jego nadawcy na koźle i rzucone w powietrze, choć z uwagi na obecność Karri, jego adresatka nasuwała się sama.
***
—
Nie znam jej zbyt dokładnie — odpowiedział czarodziejowi Lukas, pauzując na moment, by wytężyć pamięć. — Toć tyle, że był u nich w rodzinie od pokoleń. Matka Moniki miała go po swojej starszej siostrze, a tamta po ich matce. Rodzinna tradycja.
Słysząc słowa na temat mezaliansu, jaki popełniła córka Rozendala, osiedlając się w Aldersbergu, Lukas zmrużył oczy, krzyżując ręce na piersiach. Nie patrzył już na medalion, ale prosto w oczy gościa. Niemal hardo, wyzywająco.
—
Wasz dość zamożny właściciel dworku też się nad tym zastanawiał — oświadczył głosem, w którym poza urazą dało się jednak wyczuć pewną dumą. Na ponowną prośbę o przyprowadzenie córki zwlekał wyraźnie, nie przestając taksować — na przemian czarodzieja, na przemian medalionu spojrzeniem swoich uważnych oczu. Zwłoka była zrozumiała. Zarówno jego gość, jak i sytuacja, którą raczył mu właśnie opisać, nie należała do codziennych. —
Zaczekajcie chwilę. Pójdę po nią.
Odwróciwszy się, ruszył w kierunku domostwa, po kilku sekundach docierając za jego próg i znikając na chwilę we wnętrzu. Kiedy pojawił się ponownie, był w towarzystwie. Na rękach niósł jasnowłose dziecko mające nie więcej niż trzy, a na pewno nie cztery lata. Trzymając w buzi koniec chyba niedawno zaplecionego jej warkoczyka, dziewczynka przyglądała się ciekawie nowej postaci w ich obejściu. Pomimo dziecinnych rysów twarzy jej podobieństwo do ojca było zauważalne na pierwszy rzut oka — zarówno dziecko, jak i Lukas mieli identyczne błękitne wejrzenia. Obserwując zmierzających ku nim ojca i córkę, Asteral dostrzegł poruszenie w oknie — kolejną, drobną raczej i bardziej dziewczęcą niż kobiecą figurkę, która mignęła na chwilę w wyłożonej błoną framudze.
—
To jest Nela, moja córka. — Lukas z dzieckiem na ręku przybliżył się w stronę czarodzieja, jednak tym razem zdecydował się zachować większy dystans niż ostatnio. Dziewczynka, zmieszana obecnością nowej osoby, wtuliła się w tacie w szyję, odwracając spojrzenie, a razem z nim płową główkę od rudowłosego. Lukas zakołysał lekko dzieckiem, obrócił się, by widzieć Asterala. —
Jest trochę nieśmiała. I jeszcze za mała, żeby powierzyć jej biżuterię. Ale zanim oddacie go jej, samemu chciałbym się mu przyjrzeć.