![Obrazek](https://i.imgur.com/8CUA2st.png)
Rok 1270, pięć dni do święta Saovine
Hołopole
„Kłamstwo jest początkiem wszystkich grzechów”
— A kogóż tam znowu diab... — Zakonnik zatknął się, otworzywszy furtę przed Cyprianem i wybałuszył oczy. Były nieco skośne, barwy palonego żyta i — być może ku zaskoczeniu przybysza — sprawiały wrażenie mile rozczarowanych zastanym widokiem.
— A niech mnie diabli porwą — podjął, w okamgnieniu odzyskując kontenans i język w gębie — jeśli to nie nasz Cudotwórca z Ujścia, o którym cała Północ huczy! Wejdź, bracie, wejdź! — Machnął zapraszająco ręką i usunął się na bok, by wpuścić młodego kapłana za próg hołopolskiej świątyni Kreve. Był w trudnym do oszacowania wieku, gdzieś między dwudziestką a czterdziestką, zażywny i wysoki, smagły i łysy jak kolano, za to z gęstą, ryżawą brodą.
Zamknąwszy bramę, przypiął gargantuiczny pęk kluczy do pasa i czym prędzej wrócił do gościa.
— Czcigodny Prokop wspominał coś przed wyjazdem, że nowicjusz jaki na Posłusznicę lada dzień przybędzie, ale ni słóweczkiem nie zdradził, że to o taką personę się rozchodzi! A niech mnie diabli, samego wybrańca Pana naszego móc gościć! — Mnich wzniósł dłonie i dziękczynny wzrok ku niebu. — Zaprawdę, radosny dzień nam nastał!
Na przekór jego niekłamanemu rozmiłowaniu, aura była wyjątkowo nieciekawa, a w ślad za nią również firmament — szarobury, płaski, powleczony gęstymi chmurami, zza których nie przedostawał się ku ziemi nawet najlichszy promień słońca, choć właśnie mijało południe. Na domiar złego wiało i wyło odkąd Cyprian minął Hengfors i nic nie wskazywało na to, by stan ów miał ulec poprawie.
— Ale! — Ocknąwszy się, furtian zagarnął go ramieniem i pokierował w stronę krużganków. — Ja tu gadam jak najęty, a tyś, bracie Cyprianie, z pewnością głodny? Spragniony? O strudzenie nie pytam, droga wszak niełatwa ani przyjemna, zwłaszcza w taką pogodę, niech ją diabli porwą... Z daleka do nas przybywasz?