Lubił jeździć po zmroku. Było coś uspokajającego w braku promieni słonecznych. Była zawsze taka chwila, w której dzienne życie ustępowało pola temu nocnemu i następowała krótka cisza. To właśnie ją lubił najbardziej. Nim zbudzą się nocne stwory, nim ciszę zmącą pierwsze nocne pieśni, nie ma nic. Idealny moment, którego nie doceniają tylko ci, którym nie dane było go przeżyć.
— "Dawno nikomu flaków nie wypruwałem" - zaczął podśpiewywać Jastrun. Idealna chwila minęła i znów wróciły mu myśli o nieudanym polowaniu. —
"Kawał już czas nie wypruwałem flaków. Całkiem niedawno o tym pomyślałem. Że dawno flaków już nie wypruwałem."
Była to bardzo stara zaśpiewka, którą usłyszał po raz pierwszy, gdy był jeszcze młodym wiedźminiem, dopiero co stawiającym swoje kroki na szlaku. Śpiewali ją wszyscy w grupie najemnej, której nazwy już dawno nie pamięta. Tak jak ich imion, sztandaru - o ile jakiś mieli - pod którym się tłukli i co się później z nimi stało. Tylko ta piosenka, która tak pięknie opisywała los większości tych, co zarabiają na chleb stalą.
Mimochodem spojrzał na Famke, czy być może zna tę piosenkę. Melodia była prosta i raczej ponura, ale być może w Skellige mieli swoją wersję.
—
"Kiedyś bywało, to się wypruwało,
I żaden z naszych tak falków nie wypruwał,
To były czasy! To się wypruwało!
Jeden ze wszystkich flaki żem wypruwał. "
Właściwie nie wiedział czemu zaczął ją sobie śpiewać. Nigdy nie miał nazbyt dobrego głosu, a teraz, gdy lata powoli robiły swoje, a dekady nałogów zebrały swoje żniwo trudno było powiedzieć, czy głos wiedźmina stał się jeszcze bardziej paskudny, czy wręcz przeciwnie - nabrał tego charakterystycznego wydźwięku, którego słucha się, kiwając w rytm. Być może wieczorową porą robił się jeszcze nieco sentymentalny? Albo po prostu zabijał czas w drodze powrotnej do wioski.
— "Zdarza się teraz, że wypruwam flaki,
Ale to teraz i całkiem inaczej,
Inaczej całkiem wypruwam dziś flaki,
Po niegdysiejszym wypruwaniu płaczę."
Vizimbora powitała ich tak samo jak wczoraj czy przedwczoraj. Ludzie dalej byli nieufni i słusznie. Czemu mieliby być, gdy wokół ich domostw kręciła się dwójka uzbrojonych obcych. Co z tego, że wiedźmin? Mało to opowieści było o tym, że jak kto podpadnie takiemu, to całe wsie wyżyna do nogi? Aby przykład dać. Albo jak sołtys za mało złota da i kręcić zacznie? Akurat tutaj Jastrun kiwał głową na fakt, że wieś wykazała się taką przezornością.
"Poza tymi małymi cholerami" — pomyślał, gdy musiał po raz kolejny ściągnąć konia, by nie przydeptać jakiego berbecia.
— Won mi z drogi cholera jedna, psia mać — warknął na biegające wokół dzieciaki. —
Won do matki pod spódnice, bo na was zaraz zapoluję!
Aż się uśmiechnął pod nosem, gdy kilku starszych wzięło chyba na poważniej jego słowa, bo jakby tak mocniej dłonie zacisnęli na swoim prowizorycznym orężu. Głupotą byłoby jednak ich lekceważyć, zwłaszcza, że chłopi - o ile nie uciekają - stosują jedyną znaną im strategię - zwalić się kupą.
— Mmm… — mruknął z niezadowoleniem, gdy okazało się, że nie zastali Makara w jego domu. —
Pije mówisz? No dobra, pijane synki są bardziej skore go opowieści. I wyolbrzymiania tychże. Ale zobaczymy.
Jastrun nie skomentował w żaden sposób rewelacji na temat Makara, bo mówiąc szczerze i bez ogródek to nic go nie obchodziło czy był on kawalerem czy miał w domu trzy żony i czwartą za płotem. Interesowała go tylko jego historia z lichem, które ich nawiedziło pół roku temu.
— Nie martw się Stumił — wiedźmin zszedł w końcu z konia. —
Nie będziemy robić problemu. Po za tym ta wasza dzisiejsza zdobycz i tak już pewnie skutecznie wypłoszy ci babę z siennika to i nas nie trzeba.
Bo też za taki urodzaj połowu żadna nagroda się wędkarzowi nie należała.
Jastrun skinął Famke i dał jej odprowadzić Orzeszka. Ten zresztą nie oponował, bo lubił kobietę. Chyba nawet bardziej niż jego. Czemu nie lża się dziwić, mało kto lubi zrzędliwych, starych wiedźminów.
Nie odzywał się na wymianę zdań na temat przygotowanych rybich potraw. Raz, że się nie znał. Dwa, nie sądził aby Stumił mówił prawdę. Tyle ile z nim przebywał nie zaimponował mu jakoś szczególnie jako swoim rzemiosłem. I jeżeli wiedźmin nie jest jakimś talizmanem odpędzającym ryby, to jeszcze trochę potrwa zanim się to stanie.
— Jeśli chcesz, możesz odpocząć już sobie Famke — odezwał się po chwili namysłu. —
Ja tylko rozmówię się z tym całym Makarem i tyle będzie. No, chyba, że planujesz pobawić się z chłopami w zajeździe, to droga wolna.
Wzruszył ramionami.
Z kobietą różnie bywało, a przekonał się już co się działo, gdy próbował narzucać jej swoją wolę w przypadku innym, niż polowanie na potwory - bo tam słuchała się co do joty. W innym razie, mógł zapomnieć, a jeszcze mu było wspominane, że
“sama ma glawe i sama maże padejmiwacz decyzyje i da tego jej widźmoka najmowacz na treba”. No to po jakimś drugim czy trzecim razie, gdy dostał soczystą wiązankę na swój temat oraz szczegółowy raport o tym gdzie go ma i z kim sypia jego matka, dał sobie spokój. I teraz jedynie podrzuca sugestie w myśl reguły “albo, albo” i niech sobie wybiera. I niech sama decyduje.
Tak więc ustalone i gdy przyszła pora rozłąki, to machnął na pożegnanie Stumiłowi, zapewniając go jeszcze, że może iść sobie nad Pontar i niech mu sama Melitele wskakuje do wody i nabija ryby na haczyk. Później tak samo machnął Famke, raz jeszcze dodając, że gdyby jej się chciało, to pewnie chwilę w tej
“Rajzie” posiedzi.