Feigr
Górujący nad młokosem wyspiarz, wyglądał groźnie. Spokojnie, mógłby wywrzeć na nim wpływ siłą, przy tym nie pocąc się za bardzo. Łysy drab okazał się jednak bardziej elokwentny i dyplomatyczny, niż wydawać się mogło na pierwszy rzut oka. Zawarł z nim umowę, która mogła okazać się o wiele bardziej owocna.
–
Mas patsyć słowiesco tym swoim jednym okiem, seby nie tseba było nikogo napierdalać. Chyba ze będzie potceba. To napierdalaj.
Ruszyli w stronę Rny, niewielkiej okolicznej rzeczki, gdzie znajdowało się nabrzeże poławiaczy. Tuż za rogiem karczmy nie czekał na chłopaka żaden najemnik. Miał dobre gadane i tylko dzięki temu, potrafił uratować sobie skórę. I kłamał jak z nut. Teraz zaś miał przy swoim boku pierwszego w swoim życiu ochroniarza – Feigra z Faroe. I to za niegłupią cenę, kilku względnie cennych informacji na temat zagubionej brzytwy.
Przez całą drogę, gdy za plecami słońce coraz bardziej pochylało się ku zachodowi, zwiastując zbliżający się ciepły wieczór, Janek gadał i gadał. Przerywał gadanie tylko na wdech. Wtedy w powietrzu można było usłyszeć bzyczenie much, dźwięk cykad i granie świerszczy. A chłopak opowiadał dalej. Ciężko było wyłuskać istotne informacje od tych zupełnie błahych w natłoku treści, ale było to bardziej cenne niż sprzedanie młodzikowi szlachetnego łomotu.
W pierwszej kolejności przedstawił sylwetkę Ulbu, flisaka. Sama fucha spławiania nurtem rzeki towarów, a przede wszystkim drewna, nie była ani dochodowym, ani szczególnie przyjemnym zajęciem. Należała jednak do najbardziej sprawnych form transportowana drewna do Luton. Ulbu stanowisko retmana, czyli szefa wszystkich flisaków, zajmował od niedawna, kiedy jego poprzednik zginął podczas zatrzymywania tratwy. Wielu z jego kolegów nabawiło się licznych kontuzji podczas pracy, a sam Ulbu naznaczony był niejedną blizną. Praca fryca była więc niebezpieczna, a do tego okropnie niewdzięczna. Po dotarciu do miejsca docelowego, trzeba było na pieszo wrócić do Radunia. Ulbu był wyspiarzem, a więc po wszelkich wodach stojących i płynących, poruszałby się z typową dla siebie pewnością i łatwością, gdyby nie fakt, że częściej był pijany niż trzeźwy. Krótko po tym, gdy zajął stanowisko szefa spławiaczy drewna, zgłosił się do niego Janek. Za odpowiednią opłata przekazuje rzadkie towary na wschód, a stamtąd przywozi mu Fisstech. Ostatniej przesyłki nie raczył przekazać Jankowi, który z pomocą Feigra zamierzał ją odzyskać.
Początkowo stwierdził, że nie zakładał, aby Ulbu był odpowiedzialny za zniknięcie brzytwy balwierza. „Bo przecież wyspiarze trzymają się razem”, a poza tym „wydawał się uczciwym człowiekiem”, ale aktualnie zupełnie zmienił o nim zdaniem. „Stara kutwa” mógł być odpowiedzialny za kradzież własności Sjertaga, jeżeli potrafił zwędzić jego Fisstech.
Później opowiadał jeszcze o swoich planach otworzenia za drewnianą palisadą Radunia antykwarni, w której sprzedawałby używane przedmioty, rzadkie księgi, rękopisy, wszelakie dzieła sztuki, wyjątkowe ryciny czy numizmaty. Na chwilę obecną jednak musiał rozwinąć swój biznes – sprzedaż informacji, cudzych przedmiotów i handel Fisstechem. Był wdzięczny losowi, że trafił mu się taki towarzysz jak jednooki pięściarz.
Napomknął również, że ostatnio zajął się dostarczeniem Abirowi, bratankowi żony kasztelana, tajemniczej skrzynki. Był jedynie pośrednikiem między transakcją, ale jest pewien, że przedmiot miał niezwykle silną aurę magiczną. Pamiętał, że jak dotknął przedmiot przez zawiniętą szmatę, przez jego ciało przeszedł dreszcz i poczuł gorycz na języku. Nie omieszkał oczywiście przed przekazaniem go nabywcy, przyjrzeć się hebanowej rzeźbionej szkatułce. Nie znalazł zbyt wiele cennych informacji na jej temat w swoim ubogim księgozbiorze, choć odszyfrował symbole ochronne nań się znajdujące.
Dopiero, gdy zbliżali się do kilku okopconych chat nad wodą, ugryzł się w język i skończył temat. Mieszkali tutaj nie tylko flisacy, ale również kilku rybaków. Na wodzie znajdowały się niewielki łódki, chaty były przyozdobione sieciami, a w okolicy znajdowało się składowisko pięknego jamulrskiego drewna. Nieodzownym elementem przystani był zapach mułu i ryb.
Zbliżywszy się do drzwi jednej z chat, Janek załomotał. A raczej cicho i niepewnie zapukał. Nie tak to powinno wyglądać, bo nikt mu nie odpowiedział.
Lasota
Odprowadził ją wzrokiem. Héadi bláth Arbhair była zbyt chuda i otaczała ją aura śmierci, ale jednocześnie miała urok i wdzięk. W przydużej czarnej sukni kryła się zmysłowa kobieta, potrafiąca uwieść młodego elfa, a co dopiero starego wdowca.
–
Dobrze ojcze. – W głosie chłopca słychać było nutę smutku. Tęsknoty za czymś, czego nigdy nie był w stanie doświadczyć, a co prawem natury należało się każdemu dziecku. Nawet Lasota dojrzał w synu tę pustkę, której wszelkimi staraniami nie byłby w stanie wypełnić. To było frustrujące.
Opuścili cmentarz i szybkim tempem przekroczyli skraj lasu, aby dotrzeć do siedziby rębaczy. Nie musieli zbyt bardzo starać się, wystarczyło podążać w stronę dymu. Nikt inny nie palił licznych ognisk w środku lasu. Na niewielkiej niedawno wykarczowanej polanie znajdowało się kilkanaście szałasów i ziemianek, wybudowanych zupełnie prowizorycznie. Z każdej z nich z dziur w dachach wydobywały się kopciane smugi. O ściany poopierane były typowe narzędzia drwalskie. Jedno i dwustronne piły, drobne siekierki i potężne topory, kantaki i bosaki.
Niektórzy z pracowników pochowali się już po chatach, gdzie po spożyciu kolacyi, zamierzali pójść spać. Ich praca była wycieńczająca. Inni zaś siedzieli dookoła wielkiego ogniska, spożywając siwuchę, śmiejąc się i gadając. Większość z nich było rosłymi ludzkimi chłopami o umięśnionym spieczonym słońcem ciele. Było również kilku krasnoludów, którzy siedzieli w kupie popijając samogonu prosto z butelek. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, zupełnie jakby byli cieniami rzucanymi przez drzewa. Daro szturchnął ojca pokazując, że przy jednym z najlepiej skonstruowanych kolib siedziało dwójka elfów, zupełnie niesocjalizujących się z pozostałymi.