Szarpnięte nosidło ruszyło z miejsca, wlokąc za nimi bez mała czterysta funtów upolowanego byka, które to właśnie rozkładało się znośnie pomiędzy ich dwójkę oraz leśne, nierówne podłoże wyściełanego runem terenu.
Małomówny elf podążał na przedzie, w pewnym oddaleniu i w zasięgu ich wzroku, nawet jeżeli zdarzały się krótkie momenty, w których skrywał się również przed nim. Dajmy na to za pagórkiem lub drzewem, gdzie ich przewodnik pozwalał sobie na chwilę spoczynku, czujny i nasłuchujący niby zaalarmowany świstak. Słowem — milczał i obserwował, czyli to, co potrafił najlepiej.
Milczeniem bardzo chętnie obdarowywał ją idący obok i ciągnący wespół z nią zdobycz Wiley. Równie szczodrze nieufnością zdradzaną subtelnymi niuansami jego zachowania, jak spozieranie — kątem i wilkiem na przybyszkę, czy jak sam zwykł mawiać — na „przybłędę”.
Pytanie oraz jego ton zdawało się zbić go z pantałyku. Aideen nie zdziwiła się bardzo na reakcje wymalowaną na jego twarzy — owoc mezaliansu parsknięcia i skrzywienia.
—
Choćby dlatego, że za dużo gadasz. Myślałby kto, że kukułka, nie Seidhe. — Ostatniemu słowu towarzyszyło spowodowane wysiłkiem westchnięcie. Teren pod ich nogami powoli robił się bardziej stromy i nierówny. Drzewa i podszyt zagęszczały się i wiele roztropności z ich strony wymagało, by nie wciągnęli wleczonej własnej zdobyczy w matnię ani kłębowisko. Pomimo wyczuwalnej niechęci i dystansu — udawało im się skutecznie omijać wszelkie przeciwności terenu. W zasięgu wzroku coraz rzadziej przemykała im wydeptana ścieżka, a światło dnia spadające z góry rzedło z każdym kolejnym pokonanym krokiem, cedzone przez rozłożyste korony coraz rzęsiściej porastających teren topól i buków.
Tak oto zagłębili się w nieznane jej rejony podnovigradzkiej
puszczy.