Lan Exeter, Kovir
![Obrazek](https://i.imgur.com/txKwyHw.png)
To był ciepły koniec maja, nawet jak na wysuniętą daleko na Północ, chłodną Zatokę Praksedy. Froyt i Roel wyciągali nonszalancko nogi na pustych skrzyniach porzuconych przez sztauerów u zejścia z pomostu, opalając się w porannym słońcu i patrząc na małe barkasy, slupy, kety i zwinne bajdarki uwijające się między potężnymi kupieckimi okrętami cumującymi w porcie. Rybitwy wrzeszczały nad ciągnącą się wzdłuż nabrzeża promenadą, co jakiś czas obsrywając przypadkowego przechodnia lub rozliczającego spedytorów celnika ku uciesze smarkaterii łobuzującej wśród rybackich sieci i starego takielunku.
– Kutfa — pożalił się Froyt. — Chyba fybili mi zęba!
Splunął krwią do wody i podał Cichemu pękaty worek gorczycy, który na zmianę przykładali sobie do śliw i siniaków puchnących im na gębach oraz pod oczami. Cichy z przyczyn oczywistych nie narzekał, choć gdy sam dotknął końcem języka do jednego ze swoich zębów, to dałby głowę, że ten niebezpiecznie się zachybotał.
— To był kfetyński pomysł, bafdzo kfetyński — kontynuował marudzenie Froyt, nie oczekując po swoim towarzyszu ni wyrazu poparcia, ni sprzeciwu, lecz marudząc dla samej sztuki marudzenia, jak to miewał w zwyczaju.
Było bardzo prawdopodobnym, że gdyby mógł, to nawet Roeland przyznałby staremu druhowi rację: przedstawienie się stałej klienteli jednego z najbardziej niesławnych menaży u ujścia rzeki Tango poprzez rozegranie swej pierwszej partyjki lewymi kośćmi było dosyć kretyńskim pomysłem z ich strony.
Zwróciwszy oblicze o uodzie poprawionej limem i spuchniętą, rozciętą wargą w stronę przyjaciela, blondyn rzucił optymistycznie, chyba na pocieszenie: — Pfynajmniej jesteśmy f Kofisze, nie? Ale fiesz co? Ja piefdolę Kofir i piefdolę Lan Ekfeter! Jeźdźmy do Nafoku! — zaproponował. — To jeft, druhu, mała kfaina tak zafofana, że foda f fekach do tyłu płynie! Sami ffajerzy! Bęfiemy fam mieli jak u cyca Melitele… Co pofiesz, Cify?
Plan może i brzmiał niezgorzej, Roel nigdy nie był w Naroku, lecz w nagłym przypływie entuzjazmu jego kompan zdawał się zupełnie zapomnieć o tym, że wszystkie skromne środki, jakie mieli zgromadzone na podróż z Redanii do Koviru i Poviss dawno się wyczerpały, a „czarna godzina” ich ostatnich oszczędności wybiła poprzedniego wieczoru, kiedy wykupili sobie nimi wejście do słynnej „Nadzikambii”. Tudzież szulerni, którą tej samej nocy opuścili w dużym pośpiechu, każdy innym oknem. Ani Roel, ani Froyt nie kwapili się w najbliższym czasie wracać do „Nadzikambii” po ich wkupne.