Sherid wzruszył ramionami, ściągając pas na piersi w wyniku czego rękojeść za plecami, wychynęła mu zza nich nieco wyżej. Alsvid zdążyła już zauważyć, że powtarzał ten rytuał, ilekroć przychodziło mu zsiadać lub wsiadać na konia.
—
Myślę, że uprzedził nas dużo wcześniej — odparł, dołączając do niej przy bandzie i samemu lustrując panoramę odkrywki spojrzeniem swoich wąskich oczu. Na zboczach kotła dostrzegali pojedyncze sylwetki uwijających się robotników. Czasem nieliczne zaprzężone i niezaprzężone wozy, wózki i dwukółki wyładowane narzędziami i świeżo odłupanymi, bielącymi się stosami brył.
Kruszyło się i sypało, ulatywały przy wtórze echa przekrzykujące hałas komendy i drobne kamyki. Na pobliskim rusztowaniu, grupa trzech mężczyzn zajmowała się poszerzaniem skraju krateru, spuszczając to, co udało im się odłupać, wiadrami albo prowizoryczną windą do rozsypujących je na wóz kolegów dole. Gdzieniegdzie, pomiędzy pracującymi, ignorując rzadki ruch wozów w górę i w dół wyrobiska, kręcili się pojedynczy ludzie i krasnoludy, przekładający pojedyncze narzędzia z miejsca na miejsce lub kupiący się w kręgach wokół stosów drewnianych skrzynek albo szumiących wodą korytach. Jedna z takich grupek ogrywała właśnie partyjkę gwinta. Wnioskując z żywiołowości towarzyszącej jej gestykulacji — nie można było wykluczyć, że rozgrywka toczyła się o złote kalesony. Co najmniej o złote korony.
Im dalej w dół, tym raban i liczba dusz rzedła bardziej. U samego dna, nieledwie z trudnością udało jej się dojrzeć kilka snujących się sennie pojedynczych sylwetek i ziejących otworów sztolni i szybów, obstawionych wyładowanymi wagonami.
—
Normalnie rudę i węgiel. Obecnie tylko kamień — odparł dziewczynie, wspierając jedną dłoń na bandzie, a drugą sięgając do pasa. —
Patrz — polecił jej, wręczając rozwinięty rulon ze skóry z wytrawionym na niej ogłoszeniem.
„Gwarectwo kopalni „Nasza Janka” najmie wiedźmina lub specjalistę od demonstryzacji za dobrą stawkę w trybie pilnym, najlepiej od zaras. Wszelkie informacje zostaną mu udzielone na miejscu, w zarządzie rudokopu, bezpośrednio u niżej podpisanego. Płatność w koronach, przewidziana zaliczka.”
Adolf Szulc, podżupnik kopalni
—
Było jeszcze kilka takich. Rozwieszali je od miesiąca, początkowo dyskretniej i bez wzmianki o zaliczce. W pierwszym w ogóle nie szukali wiedźmina, tylko sztygara na wakat. — Mrużąc oczy od wiatru, który powiał z niziny, ruchem głowy wskazał jej dno leja. —
A teraz im się nawarzyło. Już cztery szyby zamknięte.
Sherid uniósł się nad bandą, odwrócił wzrok na bezchmurne niebo, zastanawiając nad odpowiedzią.
—
Tylko kilka zjawisk potrafi spowodować podobny zastój. — Odwracając opartą o barierkę dłoń w rękawicy, wyprostował kciuk, rozpoczynając wyliczanie. —
Powódź. Tąpnięcie. Metan. Albo bardzo zły i bardzo terytorialny kaczerb. Trzy pierwsze ogłoszenie wyklucza. W siłę sprawczą ostatniego szczerze wątpię.
Przybudówka dźwigara za ich plecami zatrzeszczała od wiatru i głuchego uderzenia o ścianę poprzedzonego stłumionymi wyzwiskami pod adresem „zjebanych łbów”, które doleciało ich nawet na zewnątrz, przesączając się przez deski konstrukcji.
—
Ktoś zaraz wyjdzie, przygotuj się.