Bal u Solomona

Obrazek

Archiwum nieaktualnych tematów.


Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 352
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Asteral von Carlina » 24 wrz 2022, 10:59

Obrazek
Jak za dawnych lat Aleksander i Filip biegali między gęstymi krzewami, przepychając się i ścigając. Nawet przez moment wydawało się, jakby zza zielono-oliwkowego wawrzynu wychylała się czarna czupryna ośmioletniego łobuza z widocznym rozcięciem na czole, po tym jak spadł z wiśni, łamiąc przy tym jedną z gałęzi, w polowaniu za dzikim kocurem Durentiusa. Na szczęście tamtym razem wszystkie jego kości były całe, choć w swoim życiu nabawił się co najmniej trzech złamań i wielu zwichnięć. Oczywiście złość ojca spadła na Filipa, któremu zawsze się obrywało. Był najmniej ukochanym synem, prawdopodobnie z powodu ze śmierci matki przy połogu. Jakby był temu winien. Poza tym Filip był lekkomyślny, choć tego dnia na drzewo wspiął się po sugestii Piotra. Zawsze tak było. Najstarszy z braci podpuszczał ich, a później z triumfalnym wyrazem twarzy, spoglądał na ich bezmyślność. Do dzisiaj myśli, że jest lepszy od nich…
Dowódca armii Śniedziogrodu, nie przejmując się głosami dochodzącymi zza jego pleców, rzucił się potężnym susem na swojego brata, ukrywającego się w zaroślach. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w krzewinie nigdy nikogo nie było. Uderzając o żwir i tracąc dech w piersi, poczuł przerażenie. Podobne, gdy w jednej z bitew bełt, wystrzelony z kuszy, uderzył w jego pancerz, odbijając się od niego i wypaczając płytę kirysu, ale przede wszystkim rozpraszając jego uwagę, przez co spadł z konia i uderzył z głośnym pluskiem w błoto. Niewiele pamięta z bitwy pod Neuwerk. Ślady tamtych wydarzeń potrafiły do niego wracać w strzępach. Ostatnie widmo, które potrafiło odtwarzać się w snach, to on ledwo stojący na polu bitwy w swojej i cudzej krwi, opierający się o wbity w ziemię oręż i tępo patrzący przed siebie, gdy dwójka jego towarzyszy wzięła go pod ramię, zabierając do namiotu felczera. Był ich wodzem, a zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. Później opowiadali, że wpadł w jakiś szał, nie zważając na odniesione rany, ścierał się z kolejnymi wrogimi żołnierzami na śmierć i życie.
Teraz leżąc na ziemię sięgnął do pochwy po miecz, zapominając, że oddał swoją broń przy wejściu do rezydencji magnata. Spojrzał na wygłodniałe czarne myszołapy z pyskami wygiętymi w szaleńczych uśmiechach, niepodobnych do zwierząt. Spróbował wstać i spłoszyć koty tupnięciem swoich potężnych eleganckich butów.
Ilość słów: 0
Obrazek

Bajarz
Awatar użytkownika
Posty: 92
Rejestracja: 29 lis 2018, 11:18

Re: Bal u Solomona

Post autor: Bajarz » 25 wrz 2022, 22:20

VENTIOS A czy orientujecie się może, panie Mastarn, czy pośród nich znajduje się wolumin o tytule Liber Legis Mortuorum autorstwa niejakiej Herony? — Nadzieja w głosie Berharda była dobrze maskowana, ale wyczuwalna. Dla zachowania pozorów, jął rozglądać się po pomieszczeniach. — Tam coś błyska, pójdę sprawdzić.
Kiedy profesor sprawdzał palarnię, Ventios wkroczył do bawialni i doświadczył czegoś, czego nie potrafił wytłumaczyć. Mastarn krzyknął, dźwięk jego głosu rozszedł się echem po parterze, ale nikt nie nadchodził z pomocą. Głucha cisza w przedziwny sposób mieszała się z jękami ekstazy, wybrzmiewając coraz bardziej karykaturalnie. Zbliżające się do szlachcica węże o wielkich, rozdziawionych pyskach i ociekających trucizną kłach, owinęły się wokół niego, a ich łby utkwiły tuż przed jego twarzą, kołysząc się hipnotycznie.
Dlaczego już mnie nie pragniesz? — zasyczał ten po lewej, muskając policzek Ventiosa rozwidlonym jęzorem.
Dlaczego mnie nie kochasz? — zapytał ten po prawej, robiąc smutno-drwiącą minę. Dokładnie taką, jaką zwykła robić Ilaria.
Dlaczego jesteś takim tchórzem?
Dlaczego wolisz ją?
Dlaczego?
Dlaczego?
Syknięcia jęły się mieszać i plątać, zanikać w niezrozumiałych szeptach. Mastarn poczuł zamęt w głowie, wszystko wirowało mu przed oczyma: ogień, węże, gwiazdy, księżyc, twarze Crestcrag i Atalii, które nagle złączyły się w jedno, a potem zamieniły w Kamień Kochanków. Jedyne, czego tak naprawdę pożądał.
Zdrajca... — szepnęła lewa strona.
Tchórz... — szepnęła prawa.
Panie Mastarn! Panie Mastarn, proszę się obudzić!
Ocknął się na podłodze, widząc nad sobą zatroskane oblicze profesora Berlifitzinga i czując jego szorstką dłoń, klepiącą go po twarzy. Gdzieś w oddali, na górze słychać było złośliwy chichot. Albo tylko mu się wydawało.
POWELL Bianca spłoniła się, powachlowała rzęsami i spuściła oczy, przyciskając się nieco mocniej do ramienia Powella. Najwyraźniej nie miało dla niej znaczenia, że Alvernia to kawał jałowej ziemi, poprzecinanej bagnami, a jej absztyfikant to ignorant geograficzny. Albo zrobiła to, by ukryć śmiech.
Tutaj muszę się z paniczem zgodzić! — zawołał całym sobą Bischoff, dokładając do pieca.
Panna Welhalt byłaby nie wytrzymała, ale na szczęście de Loyanel szybko zmienił temat na jałowce. Zasłużył sobie tym samym na przelotne spojrzenie Liborii, która jednak zaraz zapomniała, że chciała coś dodać i szła dalej, szukając czegoś po krzewach i grządkach.
Co?
Któż spadł, na bogów?
Skąd?
Gdzie?
Połechtany i pociągnięty za ramię Mortimer z miejsca ruszył za Powellem. Nie potrzebował wyjaśnień, był człowiekiem czynu. Panie jednak ani myślały zostawać w tyle. Po chwilowej konsternacji i spojrzeniu po sobie, ruszyły za dwójką dzielnych herosów.
Gdy Powell dotarł pod mur, niczego tam nie było. Tylko pojedynczy skrawek poszarpanego giezła sfrunął mu na dłoń. Gdzieś na górze rozbrzmiał poszarpany wiatrem chichot, a w powietrzu zapachniało słodko.
Gdzież ona?! — zapytał rozemocjonowany Bischoff. — Może jest po drugiej stronie, musimy ją ratować!
Kiedy Mortimer jął przeciskać się przez szparę w murze, na miejsce dotarły zadyszane z lekka niewiasty. Bianca próbowała otrzepać suknię z kolców jałowca, a Liboria rozglądała się wśród roślin, których ze ścieżki nie było widać.
Jesteśmy blisko — oznajmiła tylko, zupełnie niezainteresowana przyczyną poruszenia.
Jesteś pewien, że coś widziałeś, Powellu? — zapytała trochę wystraszona nagłym zrywem Bianca. — Nie powinniśmy mitrężyć. W końcu to noc Saovine, w ogóle nie powinno nas tu być...
ALVAR O, a to ciekawe — rzekła istotnie zaciekawionym tonem Atalia. — Proszę mi o niej opowiedzieć. Muszę odsapnąć od tematów manier, haftowania i dziewczęcych kłótni. Pewnie nie uwierzycie, panie Alvarze, ale kiedyś chciałam być uczoną. Niestety, nie puszczono mnie na uniwersytet. Ważniejszy był mariaż.
Gorzki finisz tego zdania był aż nadto czytelny. Atalia nie była szczęśliwa.
Ach tak, nie inaczej — odparła z nutą sarkazmu, kontynuując rozmowę. — Taką właśnie reputacją się cieszy. Pytanie, czy zasłużenie — dodała, bardziej do siebie niż do magistra.
Potem szli jakiś czas w milczeniu. Chęć do konwersacji najwidoczniej nieco przeszła Atalii lub też był zbyt zadyszana, by godnie ją prowadzić dalej. Sam Alvar również nie pomagał, skupiając się na czym innym niż podtrzymywanie ciągłości rozmowy.
Czyli jednak miałam rację? — ucieszyła się, ale mało przekonywająco. — Chociaż tyle z tego wieczoru.
Kobieta spoczęła na ławce, pogrążona we własnych myślach, Alvar tymczasem podszedł do grobowca. Ozdobne, tchnące chłodem wrota istotnie były lekko uchylone. Kiedy magister pociągnął skrzydło, wyraźniej zobaczył to, co przyblokowało wejście — była to połówka czaszki. Małej dziewczynki, jeśli zechciał poddać ją oględzinom.
Nagle poczuł przeszywający chłód i gorąc jednocześnie. Musiał wypuścić z ręki znalezisko, za bardzo bolało. W uszy znów ukłuł go chichot, tym razem nakładający się na siebie jak kręgi na wodzie. Przed oczyma zaś majaczył mu obraz Sonii, ufnej sieroty, której do szczęścia potrzeba było odrobiny ciepła i kawałka chleba.
Jes pan dla mie baldzo dobly, mówiła, gdy zabrał ją na pierwszy i ostatni porządny posiłek w jej życiu. Lubiem pana. Co mam dla pana zlobić?
Zatoczył się, opierając o gładką, marmurową ścianę. Kiedy zerknął do wnętrza krypty, spostrzegł białą smugę mglistego oparu wokół centralnego katafalku, wydłużającą się z wolna w postać. Widział ją, Sonię... A może kogoś innego? Wydawała się wyższa od dziecka. Wskazywała na katafalk.
ALEKSANDER Nie masz go — wyszczerzył się największy z kotów, uśmiechając obłąkańczo. — Nie masz!
Stępił się od przelanej krwi.
Stopił się w bólu.
Rozpadł w cierpieniu.
Kiedy von Rogutz poruszył się, chcąc wstać, coś przycisnęło go do ziemi.
Leżeć — zakomenderował przywódca kotów, a jego głos nie znosił sprzeciwu. Jak Aleksandra podczas musztry żołnierzy.
Leżał więc, przykuty do ziemi jakąś obcą mocą. Broń, jak trafnie zauważył, została w sieni. Jego potężne i eleganckie buty szurały wypastowanymi noskami o żwir w bezradnym spazmie, tracąc swój błysk i blask.
Jesteś przeklęty — podjął, zbliżając się do twarzy von Rogutza. Jego czerwone oczy błyszczały jak najdroższe na świecie rubiny. — Ty i twoje rodzeństwo.
Zapłacicie.
Cała czwórka.
Tylko jeszcze o tym nie wiecie.
Głupcy! Głupcy! Głupcy!
Po czterykroć głupcy!
Syknięciom towarzyszyły błyski szponów jak sztylety. Młody oficer poczuł pieczenie na lewym policzku i cieknącą mu na stójkę malachitowego dubletu z pikowanego i szamerowanego złotem aksamitu ciepłą krew.
Jesteście mierzwą tego świata...
Mastema połknie was...
... przetrawi...
... i wysra!
Koty wycofały się w ciemność, ale echo ich słów rozbrzmiewało w głowie Aleksandra jak niechciany fragment karczemnej pieśni jeszcze długo. Leżał, oszołomiony tym, czego był świadkiem i dopiero Filip przywrócił go do rzeczywistości. Znalazł go między krzewami kolczastymi, z pokaleczoną twarzą i śmiejąc się w głos, że jak zwykle za dużo wypił przed właściwym balem. Tuż za Filipem zdążał Piotr, zwabiony śmiechem brata i z już zawczasu przygotowanym dezaprobującym wyrazem twarzy.
Zoologa nigdzie nie było widać, ale wiatr niósł jego krótkie, pełne podniecenia lub zdziwienia wypowiedzi od strony wzniesienia.
No i jak ty się pokażesz na przyjęciu? Co za wstyd — marudził Piotr, kiedy zobaczył twarz Aleksandra.
Rycerz bez blizny to kutas nie rycerz! — roześmiał się w głos Filip, pomagając Aleksandrowi doprowadzić się do porządku. Po chwili urwał kawałek rękawa swojej koszuli i podał mu. — Masz, bracie, przyciskaj tym. Potem porządnie cię opatrzymy.
Miejmy nadzieję, że nie wda się zakażenie. Chodźmy już — burknął Piotr. — Zaczyna mnie kręcić w stawach.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 805
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47

Re: Bal u Solomona

Post autor: Ivan » 25 wrz 2022, 23:59

Obrazek
Odzyskawszy równowagę, Alvar z mieszaniną zdumienia i fascynacji wsłuchiwał się w reakcje organizmu. Świeżo uspokojony błędnik, dzwonienie w uszach i ból, który jeszcze przed chwilą zagrał mu w czubkach palców ogniem oraz lodem.
Oraz ten, który zabrał go do Reventlo prawie trzy dekady temu. Teraz otwarty jak stara blizna.
Jego myśli momentalnie pobiegły w kierunku stajni. Do spoczywającej w jukach broni, której nie miał tu ze sobą. Zmieliwszy w zębach przekleństwo, opuścił uniesioną bezsensownym odruchem rękę. Omiótł wzrokiem podłoże w poszukiwaniu śladu niedawno dotykanych szczątków, po czym spojrzał w głąb krypty. Na jego oczach mglisty opar nabierał kształtów sylwetki, stając się widziadłem. Nie rozpoznawał go, lecz mimo to ruszył z miejsca. Powoli, choć bez wahania.
Kim jesteś? — Mężczyzna panował nad głosem. Od czternastego roku życia kontrolował swoje odruchy, lecz w tej chwili, po wielu latach, coś, co uważał za martwe, odezwało się w nim uśpionym pomrukiem. Nadchodził po łuku; echo jego kroków na posadzce odbijało się we wnętrzu grobowca. Spojrzenie miał utkwione w zjawie, w drugiej kolejności na wskazywanym przez nią katafalku. — Mów.
Ilość słów: 0

Lasota
Awatar użytkownika
Posty: 296
Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
Miano: Lasota z rodu Wielomirów
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Lasota » 26 wrz 2022, 9:33

Obrazek
Jednoręki należał do znakomicie wykształconych ludzi, których ostre umysły cięły ignorancję jak masło. Zamierzał on przewertować zwoje swej pamięci, strona po stronie, aby móc odpowiedzieć na pytanie profesora. Ventios uśmiechnął się gorzko do samego siebie, bowiem nie spodobała mu się nazwa księgi. Wkrótce panowie się rozdzielili.
Dźwięk jego krzyku rozszedł się echem po parterze, ale nikt nie nadchodził z pomocą. Odgłosy przyjemności wydobywające się z rozgrzanych od namiętności gardeł kobiet początkowo kusiły, lecz zbliżające się węże zniekształcały westchnięcia rozkoszy w kakofonię szaleństwa, które wwiercało się do czaszki arystokraty. Rosło w nim poczucie winy, gdy obślizgłe cielska potworów owijały się wokół niego niczym wstęga, natomiast kiedy przemówiły doń bezpośrednio, poczucie rzeczywistości zaburzyło się, jakoby przeżywał majaki pod wpływem wysokiej gorączki.
— Bo jesteś ladacznicą! Wykorzystałaś mnie! — ryknął, odsuwając głowę od muskającego go jęzora.
— Nie zasługujesz na miłość, ty harpio! Ty żmijo! Wara ode mnie, wiedźmo! — wycedził w odpowiedzi na cyniczny głos Ilarii
— Nie jestem tchórzem! Precz!
— Precz!
— Precz!
— PRECZ!
Jego świadomość wypełniły szepty, a on zatopił się w nich niczym załogant wyrzucony za burtę statku. Miotało nim wściekłe morze, a on walczył o życie, próbując utrzymać się na powierzchni wody. Ta na moment się uspokoiła, żeby z czarnego atramentu głębin uformować podobizny ladacznic. Ventios, zauważywszy odbicia kurew, niszczył miraże uderzeniami rąk, lecz te nie znikały, pojawiały się w nowym miejscach. Uderzenie. Śmiech. Wściekłe fale. W końcu arystokrata poddał się morzu. To, co go odprowadzało na tamten świat było drwinami.
— Dajcie mi spokój — wyszeptał, gdy wypluwał z trudem wodę z ust.
— Błagam! — Jego ostatnie słowa zabrzmiały żałośnie. Nie kontynuował błagań, gdyż w końcu zakrztusił się wodą. Odpuścił, pochłonęły go głębiny. Utonął w ciemności.
— Bogowie, mój łeb! — odpowiedział głosem zdradzającym ból, kiedy profesorska ręka go policzkowała w celu ocucenia. — Co... Co się stało?! Proszę pomóc mi wstać. — Wyciągnął rękę do profesora.
Czuł się okropnie i jeszcze nie wiedział, w jaki sposób poukładać nowe doświadczenia.
Ilość słów: 0
Kill count:
  1. zaskroniec

Joreg
Awatar użytkownika
Posty: 209
Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
Miano: Joreg Borgerd
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Joreg » 28 wrz 2022, 18:48

Obrazek
Powell, od początku niezbyt zainteresowany udziałem w zabawie z zagadką, dał się pochłonąć wydarzeniu, które miało miejsce na jego oczach. Zaangażowanie Bischoffa pozwoliło mu wierzyć, że to co zobaczył nie jest ułudą, nawet, jeżeli pomyłkę sugerowała mu Bianca. Roztargniony powracającym, palącym sumienie wspomnieniem, obejrzał się na nią, obdarował dziewczę spojrzeniem zbyt ostrym niż chciał, za to w samą porę powstrzymał się od pełnego wyrzutu tonu. Koniec końców nie mógł pozbyć się nuty zdziwienia.
— Tu, stąd. Dziewczyna szła po tym murze i spadła, nie widzieliście? — Wskazał na miejsce, gdzie poślizgnęła się dziewczęca postać. Wraz z kawałkiem poszarpanej koszuli pojawiła się jeszcze większa pewność. Skoro nie widzieli…
— Ale na pewno słyszałyście krzyk, nieprawdaż? Głośny pisk, nie słyszałyście? A to? Przecież nie wyciągnąłem go z kieszeni. — Porwany kawałek materiału trzymając w dwóch palcach wyciągnął na wysokość podbródka, prezentując Temerce, Mortimerowi oraz niezbyt zainteresowanej wydarzeniem profesorce. I nagle, ot tak, jakby ktoś zaczął się z niego śmiać, zagwizdał wiatr…
Tamtej nocy, siedem lat temu, gdyby wiedział, jak skończy się spotkanie, nigdy by do niego nie dopuścił. Znalazłby inną, łatwiejszą, mogłaby by być nawet starsza i brzydsza. Po fakcie już mu tak nie zależało, doskonale zdawał sobie sprawę z tego co zrobił i jak łatwo uniknął konsekwencji, lecz to także nie dawało mu spokoju. Co prawda, wyrzuty sumienia nie trawiły jego duszy na co dzień, minęło wiele czasu i wspomnienie zdążyło wyblaknąć, ale nie zniknąć. W głębi duszy czuł, że o tym nie zapomni, a obraz – prawdziwy, czy też tylko miraż – którego właśnie doświadczył, jednoznacznie kojarzył mu się ze sceną z przeszłości.
— Jestem przekonany, ale…— Nie potrafił tego wytłumaczyć, westchnął w końcu i klepnął próbującego przedrzeć się przez wyłom Mortimera w ramię.
— Chyba jednak zmęczony, może to przez podróż, może to jednak był tylko wiatr… Masz rację Bianco, pomóżmy Liborii i wracajmy do posiadłości Durentiusa. Mortimerze, tu nic nie ma, nie przeoczylibyśmy człowieka… Uh, przepraszam was. — Ścisnął oderwany kawałek giezła w pięści, nie wiedząc co myśleć o całym zajściu, a jednocześnie próbując odzyskać równowagę psychiczną, skierował się w stronę Poisson, tym razem nie zostawiając w tyle Bianci, zamierzał dalej jej towarzyszyć.
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 352
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Asteral von Carlina » 28 wrz 2022, 19:15

Obrazek
Przez całe kazanie wyniosłych myszołapów Aleksander leżał na ziemi bezwolnie, bezbronny i przytłoczony irracjonalnością rozgrywającego się na jego oczach zdarzenia. Chociaż to jeszcze coś innego, jakby niewidzialny głaz ciążący na barkach, przygniatał go do ziemi. Dobrze wiedział co to było. To wyrzuty sumienia.
Słowa przywódcy kotów rozbrzmiewały w jego głowie długo po tym, gdy pozostał na bruku zupełnie sam, bez miauczących oprawców. Głowę rozsadzał mu potworny pulsujący ból. Jesteś przeklęty. Ty i twoje rodzeństwo – cały czas kotłowało się, gnębiło i powracało. Była to jedna z nielicznych rzeczy, której szczerze się bał. Piekielnych konsekwencji decyzji, które podjęło jego rodzeństwo. Młodzieniec jak postać tragedii, był trawiony przez własne sumienie. Nie nosił jednak tego brzemienia sam. Miał troje towarzyszy, na których zawsze mógł liczyć. Choć Piotr unikał tego tematu, stając się markotny, a Filip obracał go w żart, Helena była świetną powierniczką jego boleści. I póki żyje każdy z nich, dadzą sobie radę z każdą klątwą i demonem. Przynajmniej chciał bardzo w to wierzyć.
Nie takie rany zdobią moje ciało – zaśmiał się Aleksander, choć czuje ucho mogło wyczuć w jego głosie nutę nieszczerości. Zamiast pogonić kota, jego pogoniły koty. Nie zamierzał przyznawać się przed braćmi o przedziwnej scenie, którą ujrzał, bo wezmą go za wariata. W sumie mógł przecież jedynie stracić przytomność, a to była senna mara lub rzeczywiście postradał zmysły.
Trzymając się już przy najmłodszym z rodzeństwa, nie ustępując go na krok, pogonili w stronę naukowca, którego mieli za przewodnika. Z nadzieją, że rozwiązywanie zagadki oczyści jego głowę z ruminacji, biegł alejkami parku. Zachowywał się jakby nigdy nic, rechocząc na całe gardło i przepychając się z bratem. Jak dzieciak w butach dorosłego. Jak dzieciak machający zamiast patykiem, prawdziwym mieczem. Jak dzieciak, który zamiast prowadzić wyimaginowaną armię, miał za sobą prawdziwych ludzi z krwi i kości.
Dokąd zmierzamy Panie uczony?
Ilość słów: 0
Obrazek

Bajarz
Awatar użytkownika
Posty: 92
Rejestracja: 29 lis 2018, 11:18

Re: Bal u Solomona

Post autor: Bajarz » 02 paź 2022, 22:45

ALVAR Szczątków nie było.
Kiedy wszedł do grobowca, uderzyła go fala przenikliwego chłodu. Poczuł, jak jeżą mu się na karku drobne włoski, zobaczył wydobywającą się z ust parę, gdy przemówił do zjawy. Ta nie poruszyła się ani nie odpowiedziała. Dalej wskazywała na katafalk, który Alvar obchodził łukiem. Spojrzawszy nań przelotnie, dostrzegł podobiznę młodej, śpiącej kobiety o gęstych lokach. Była wyrzeźbiona z niezwykłą maestrią. W dłoniach trzymała lustro, na którym ozdobną szwabachą wykuto:
LIGIA VON RENO DURENTIUS
1251 — 1271
Mgła wypływająca ze zjawy wypełniała dno krypty coraz zawiesistszym oparem. Filozof brodził w nim po kolana. Zjawisko tkwiło w miejscu, ale nie było „stałe” w swej istocie. Kiedy zbliżył się wystarczająco, dostrzegł, że mieni się i kłębi wewnątrz, jakby owiewały ją od środka pajęcze woale albo lustra odbijały się w innych zwierciadłach bądź taflach wód. Magister zobaczył zarys kobiecej twarzy, który zaraz ustąpił bezładnej plątaninie kończyn, ta zaś przedzierzgnęła się w powiewające na wietrze loki, a krótko potem otwarte do krzyku usta i szkło w szkle o kanciastych brzegach.
... otwórz... zobacz... nie pozwól...
Echo, szept, omam słuchowy? Cokolwiek to było, odbiło się nikłym dźwiękiem od ścian grobowca, wsiąkając w nie, wsiąkając w Alvara. Nie czuł ze strony zjawy zagrożenia, jedynie bezbrzeżny smutek i żal, choć medalion drgnął mocniej, gdy spojrzał na podobiznę zmarłej.
Wpatrując się w zjawę, kątem oka dostrzegł, że płyta leżała nieco asymetrycznie względem części spodniej. Kiedy pchnął ją ostrożnie i zajrzał do środka, zobaczył wyrysowane na ścianach i dnie sigile. Część z nich rozpoznał jako przynależne goecji, ale zmodyfikowane w jakiś przedziwny sposób i uzupełnione innymi, których — był tego pewien — nigdy wcześniej nie widział.
Szczątków nie było.
Kiedy wychodził z grobowca, kopnął coś w przejściu, a nadchodzący od strony ławek Reginald podniósł znalezisko. Był to bogato zdobiony, wyszywany perłami i rubinami w kształt czaszki, jedwabny woreczek, idealny, by pomieścić garść monet.
Nie wiedziałem, że jesteś hieną cmentarną, Alvarze.
Na szczęście zagadnięta przez Liannę Atalia zdawała się nie dostrzegać w zapadłej ćmie, że Filozof wychodzi właśnie z krypty jej niedawno zmarłej bratowej.
VENTIOS Bernhard pomógł Ventiosowi stanąć na nogi, po czym ujął go pod ramię i zwrócił kroki w kierunku schodów. Jeśli szlachcic obrócił jeszcze rozbolałą głowę ku bawialni, spostrzegł, że kominek jest wygaszony, a w uszach zadzwoniła mu cisza, przerwana dopiero głosem profesora.
Chyba powinien pan odpocząć, panie Mastarn — rzekł, rozważnie dobierając słowa. — A na pewno napić się odrobinę czegoś mocniejszego, dla lepszego krążenia krwi. Takie omdlenia mogą być bardzo niebezpieczne dla zdrowia. Mówię to jako naukowiec i, zdaje się, pański rówieśnik.
Gdzie pana ulokowano? — zapytał Berlifitzing, gdy już wspięli się na piętro i stanęli na rozwidleniu korytarza. — Zresztą, nieważne — dodał szybko, widząc konfuzję na twarzy Ventiosa, któremu wizja wciąż tkwiła klinem w umyśle. — Ugoszczę pana u siebie, proszę tędy.
Kiedy sunęli szerokim, wyściełanym czerwoną materią holem, w pewnym momencie dotarli do miejsca, z którego widać było vis-a-vis skrzydło wschodnie wraz z doklejoną doń wysoką wieżą i rozciągającym się w dole dziedzińcem pomiędzy. Profesor zatrzymał się tam, by odnaleźć klucz do pokoju, a w międzyczasie wzrok Ventiosa zawiesił się na czymś w oddali. Początkowo nie wiedział, na co patrzy, ale po chwili, kiedy skupił się i zmrużył oczy, zobaczył swego szwagra.
Durentius migał mu w owalnych oknach wieżycy, chodząc w tę i z powrotem, mówiąc coś i gestykulując. Mastarn, choć patrzył długo i pod różnymi kątami, nie dostrzegł, by w pomieszczeniu z Solomonem znajdował się ktoś jeszcze.
O, jest! — przerwał podglądactwo profesor. — Proszę, zapraszam.
Pokój gościnny był przestronny i ładnie urządzony, choć nieco woniało w nim myszami. Bernhard chyba też to poczuł, bo zaraz po wejściu, uchylił okno i dopiero potem odnalazł trunek, którym poczęstował Ventiosa. Wiatr stuknął okiennicą i szerzej otworzył skrzydło. W komnacie rozszedł się zapach zastałego stawu i kumkot żab.
To postawi pana na nogi — orzekł, samemu też sobie polewając. — Na raz, panie Mastarn i na zdrowie!
Nagle drzwi stanęły otworem, a w nich Ilaria i Helena, pierwsza odziana w futro z lisów, druga w przepięknie haftowaną opończę z delikatnej i lekkiej wełny.
Tutaj jesteście!
A już myślałyśmy, że wystawiliście nas do wiatru, panowie — rzuciła Ilaria, znacząco zerkając na Ventiosa, po czym podeszła do otwartego okna i odetchnęła głęboko. — Widok też mają oczywiście lepszy. Spójrz, Heleno, stąd widać staw. Cudnie mieni się w świetle księżyca.
Czy dziś ma być pełnia? — zapytała von Rogutz, opierając się zalotnie o ramię rudowłosej. — Wygląda wtedy doprawdy magicznie! Panowie tam byli?
Nie, nie, skądże! To znaczy, nigdy byśmy pań nie zostawili samych, prawda, panie Mastarn? Jakżeby to o nas świadczyło!
Zaczerwieniony tyleż od trunku, co od straszliwej insynuacji, profesor poprawił kaftan i grzecznie zainteresował się stawem.
Moja skromna osoba nie miała przyjemności, ale pan Mastarn z pewnością bywał tam nie raz. Natomiast księżyc... — Zamyślił się, policzył coś w myślach i na palcach i rzekł, uśmiechając się do Heleny: — Nie inaczej, pełnia wypada dzisiaj, panno Heleno.
Noc czarów! — zachwyciła się blondynka teatralnie. — Koniecznie zatem — nad staw!
Źle się czujesz, mój drogi? — Ilaria musnęła Ventiosa po policzku. — Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
POWELL Bianca spojrzała na Powella z nutą niepokoju w ciemnych oczach. Poisson tylko machnęła ręką, była zajęta czymś innym, próbując zlokalizować zapach, który ich owionął i nie ustępował od dłuższej chwili.
To musi być gdzieś tu — mamrotała do siebie profesorka. — Na pewno... Nie mylę się... Gdzieś blisko...
N-nic nie słyszałam, Powellu — odparła mu coraz bardziej zaniepokojona Welhalt, której ostre spojrzenie de Loyanela bynajmniej nie umknęło. Kiedy zechciał jej dotknąć, odsunęła się. — Ani nie widziałam. A to przecież... To tylko liść...
Spojrzeli we dwoje na dłoń Powella. Istotnie, był tam białawy liść o postrzępionych brzegach, nic więcej. Powiewy wiatru świszczały w szczelinach muru, pachniało obłędnie.
Gdzie jesteś?! — fuknęła nagle Liboria, nurkując w coraz ciemniejszej gęstwinie.
Tutaj! — zawołał przytłumionym głosem Mortimer. — Chodźcie, moja drogie panie! I pan — dodał mniej entuzjastycznie Bischoff, któremu w końcu udało się przecisnąć przez szparę na drugą stronę muru. — Panie de Loyanel. Coś wspaniałego!
Nie wierzę... — mruknęła Liboria, przeszedłszy przez mur. Patrzyła na Bischoffa z nieskrywaną urazą.
Prawda?! — zachwycił się, nie wychwytując nastroju Poisson. — W życiu nie widziałem — i nie czułem! — czegoś takiego! Niemalże dorównuje to waszym słodkim woniom, moje panie!
Za murem znajdował się mały zagajnik z oczkiem wodnym pośrodku. Otaczały go na wzór korony oszałamiająco pachnące krzewy, obsypane białym kwieciem. Im dłużej patrzyli, a zapadający wieczór był głębszy, tym bardziej rozkwitały i tym intensywniejsza była ich woń.
Nyctanthes arbor-tristis — oznajmiła Liboria, godząc się z poszukiwawczą porażką. — Nocny jaśmin. Pomaga pozbyć się napięcia i niepokoju, sprowadza głęboki i spokojny sen, przywraca równowagę ducha, zwiększa poczucie szczęścia, eliminuje odczuwanie zmęczenia, a także zwiększa wydajność poznawczą.
Ależ tu pięknie — szepnęła Bianca, przechadzając się po zakątku. Tu i tam poukrywane były grube świece w kamiennych latarniach, ławeczki i figurki sylfów, co tworzyło iście romantyczną atmosferę.
Uwagę Powella zwróciło jednak coś innego. Za pierścieniem z przyciętych krzewów jaśminu, mignęła mu jakaś postać. Miała jej głos — równie słodki jak woń kwiatów, dokładnie ten sam, który tak go wtedy ujął. Była jednak inna niż wtedy. Wabiła go, kusiła, była ewidentnie chętna. Rozerwana suknia spłynęła nagle na ziemię. De Loyanel między ciemnymi gałązkami dostrzegał bladość jej piersi i szczupłych ramion.
ALEKSANDER Aleksander i Filip dobiegli na szczyt wzniesienia, stając oko w oko z kolorowymi szybkami oranżerii. „Pan uczony” obchodził budowlę któryś już raz z rzędu, kompletnie nie zwracając uwagi na von Rogutzów. Zajmowało go niesamowicie, że chmara krążących tuż nad przeszkloną kopułą kruków, robi to — wedle jego mniemania — bez najmniejszego powodu.
Nie ma tu padliny... — mamrotał. — Nie ma... Gniazdują?... Niezwykłe... bez precedensu... To niepodobne...
Klutz był teraz w swoim świecie, gapił się na ptaki i notował coś pospiesznie w kajecie. Zachowywał się jak w gorączce albo lekko obłąkany. Kiedy dołączył do nich Piotr, rozejrzał się krytycznie w dal, na boki i ku górze, po czym wszedł do środka oranżerii. Drzwiczki ustąpiły z pełnym pretensji jękiem.
Jak myślisz, o co tu chodzi? — zagadnął Filip, oceniając swoje szanse wspinaczkowe w kontekście budowli. — Durentius ocipiał? Czy Piotr? A jak te kruki, to naprawdę te dusze ten... wiesz?
Może byście pomogli — usłyszeli strofujący głos najstarszego brata, a potem pomruk, który brzmiał jak „a nie stoicie jak widły w gnoju. Musiał być to jednak omam słuchowy, gdyż Piotr nie używał podobnie kanajckich sformułowań.
Dziwne — zauważył Filip, rozglądając się wokół. — Tyle ptaków, a piór zero... Przydałyby mi się do strzał. Jak nie urok, to sraczka, co nie, bracie?
Młody roześmiał się i poklepał Aleksandra po plecach, po czym zaczął zdejmować buty.
To jak, Olo, jak za dawnych czasów? Kto pierwszy na górze!
Nim Aleksander się obejrzał, Filip zrzucił dublet, chwycił zwisające z konstrukcji pnącza i jął wspinać się po szkle jak morski kot.
Ilość słów: 0

Lasota
Awatar użytkownika
Posty: 296
Rejestracja: 21 kwie 2022, 12:02
Miano: Lasota z rodu Wielomirów
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Lasota » 03 paź 2022, 19:53

Obrazek
Mocny alkohol przeżarł sobie ścieżkę po gardle seniora wprost do żołądka. Odetchnął głośno. Potrzebował tego, aby otrząsnąć się z otępienia wywołanego przedziwnymi wizjami. Dopiero teraz miał czas zastanowić się nad swoimi przeżyciami.
— Dobre, co to jest? — zapytał zaciekawiony. — Poproszę na drugą nóżkę, na starość mam problemy z utrzymaniem równowagi, a proszę mi wierzyć, lepiej, żebym ją zachował, gdyż zgubiłem swoją laskę — dokończył zasmucony niekorzystnym zbiegiem okoliczności.
Następną kolejką delektował się, sącząc powoli płynną moc, która przyjemnie rozgrzewała jego trzewia. Teraz, uzbrojony w nowe pokłady motywacji, dokonał retrospekcji, analizując swoją niefortunną przygodę. Pomieszało mu się w głowie na stare lata? Przeżył udar? Nie, za szybko wrócił do siebie. Zawał? Za lekko. Ponury nastrój zebrał się w nim jak mętna zawiesina, pochmurnie lustrował refleksy na szklanicy wypełnionej alkoholem. Po chwili, odstawiwszy trunek, chwycił za swoją monetę i przewracając ją pomiędzy palcami, badał spojrzeniem.
— Hm... Siarka — mruknął do siebie, pogrążony w refleksji. Nie zorientował się, kiedy z impetem wpadły tutaj kobiety.
Dzierżąc pomiędzy palcami diabelską walutę, złapał trunek i sobie go popijał niczym strapiony mędrzec. Strumienie myśli popłynęły mozolnie ku koncepcjom okultystycznych i alchemicznych. Kiedy profesor wywołał rówieśnika do odpowiedzi, ten podjął się innego tematu.
— Co wiemy o siarce w alchemii, hm? — palnął znienacka tak, jakoby ciągnął już tę rozmowę od dłuższego czasu. — Wedle alchemików siarka jest silnie powiązana z duszą, ponoć nasyca wszelką materię napędzającą naszą cielesność. Słyszałem nawet, że niedobory siarki prowadzą do poważnych komplikacji zdrowotnych — gestykulował z szklanicą w ręku z ogromną gracją, jego oczy zabłysły pasją. — Czarodzieje specjalizujący się w dziedzinach biologicznych sądzą, że ten pierwiastek stanowi fundament do utrzymania życia. Tak się składa, że siły nieczyste wedle legend, w szczególności demoniczne istoty, pozostawiają po sobie siarkę jako znak tego, iż nawiedziły nasz świat. Czy nie widzicie mrocznego związku pomiędzy tymi dziedzinami? A to sprawia, że mam prawo wysnuć hipotezę odnośnie tego, że mój szwagier igra z ogniem. Stworzył grę, jakieś teatralne pierdolety zainspirowane nauką wraz z mroczną otoczką okultyzmu — dokończywszy, odstawił szklankę z hukiem na blat. Niemal ją stłukł, gdyż pojawiło pęknięcie. — Nie podoba mi się to.
Kiedy Ilaria musnęła Ventiosa po policzku, ten złapał ją nagle za rękę.
— Trzymaj — wepchnął monetę w dłoń kurwy, a potem zamknął ją w uścisk. — Łupie mnie w kręgosłupie od tych przechadzek. Widać, że młoda krew rwie się do ruchu, z całą pewnością na dole znajdziecie młodzieńców odważnych, którzy wam, moje drogie panie, potowarzyszą w przygodzie rozwiązania zagadki. Natomiast my — zerknął na profesora — sobie porozmawiamy na spokojnie, chwilę odpoczniemy i zastanowimy się jak przyśpieszyć spotkanie z naszym drogim gospodarzem. Kto wie, być może zbierzemy się w drużynę z pozostałymi gośćmi. Zamierzam osobiście dowiedzieć się od Solomona, w jakich majakach utkał sobie tę popapraną grę terenową.
Ilość słów: 0
Kill count:
  1. zaskroniec

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 352
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Asteral von Carlina » 05 paź 2022, 19:26

Obrazek
Gadanina sfiksowanego ornitologa zupełnie umknęła uszom wojskowego, który nie postrzegał za dziwne zachowanie zwierząt. Nie pierwszy raz widział stado czarno upierzonych, skrzeczących ptaków, zasnuwających niebo mrocznym całunem. Na pobojowisku, gdzie wszędzie walały się porozrzucane ludzkie truchła, ze zmasakrowanymi, niemożliwymi do rozpoznania twarzami i odciętymi kończynami; stały czerwone kałuże krwi, która nie chciała już wsiąkać w ziemię; a wbite w ziemie chorągwie trzepotały na wietrze samotnie, widok kruków padlinożerców, wyjadających gałki oczne i dziobiące rozciągnięte po polu bitwy wnętrzności trupów, nie były niczym zaskakującym. Aleksander dobrze znał smród śmierci i wojny.
Zawsze byłeś strachliwa dupa – zaśmiał się na rozważanie brata na temat dusz, uwięzionych w kruczych ciałach, przypominając sobie lata młodości. Filip długo bał się ciemności i oczekiwał, że ktoś będzie sypiał razem z nim w pokoju. Przez długi czas pełniła tą rolę wynajęta mamka. Ciągle miał przekonanie, że jakiś potwór mieszka pod jego łóżkiem, biała dama kręci się po korytarzach zamkowych, a z lasu wychodzą boboki, bijące chłopców i ciągnące dziewczęta za włosy – Ty nigdy nie dorośniesz błaźnie. Schodź tutaj szybko. Nie będę się z tobą ścigać. Mamy zagadkę do rozwiązania.
Nie czekając na młodszego z rodzeństwa, wszedł do oranżerii za pozostałymi kompanami. Przez cały czas od dziwnego spotkania z kocią bandą towarzyszył mu niepokój. „Zapłacicie. Całą czwórką. Tylko jeszcze o tym nie wiecie” – kłębiło się mu w głowie. Miał wielką nadzieję, że Filip nie spadnie z konstrukcji. Był jednak z nich wszystkich najbardziej zwinny, kuty na cztery łapy, z bagażem szczęścia.
Ilość słów: 0
Obrazek

Joreg
Awatar użytkownika
Posty: 209
Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
Miano: Joreg Borgerd
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Joreg » 06 paź 2022, 16:24

Obrazek
Młody mężczyzna z niedowierzaniem patrzył na liść spoczywający na rękawiczce. Liść, na pewno liść, a jeszcze chwilę temu, mógłby przysiąc…
— Liść… — Powtórzył po niej, zmiął liść w pięści i wyrzucił, a potem przetarł obiema dłońmi twarz, starając się zrozumieć, czego właśnie był świadkiem. Jedynym świadkiem. Nie mogąc pojąć natury wydarzenia, zwalił dziwną ułudę na karb zmęczenia.
— Podróż dała mi w kość bardziej niż myślałem, coś sobie ubzdurałem. — Wytłumaczył się pokrótce Biance, a zaraz potem odszukał pozostałych i ruszył w kierunku Poisson oraz Bischoffa, ci najwyraźniej coś znaleźli. Po drodze wcale nie odpuścił pięknej Welhalt, nawet jeśli właśnie stracił u niej kilka punktów i kobieta zaczęła do niego nabierać dystansu, to on wciąż zamierzał służyć jej pomocną dłonią przy przechodzeniu przez zarośla w stronę oczka wodnego okolonego nocnym jaśminem.
— A więc to jaśmin, tego szukaliśmy. — Zdanie wypowiedział w twierdzącym tonie, ale pytające spojrzenie ostatecznie spoczęło na Liberii, nie na długo jednak.
— To chyba najpiękniejsze miejsce w całej posiadłości Durentiusa. Jeżeli uważasz, że teraz jest magicznie, proponuję przespacerować się tu w środku nocy, najlepiej o pełni księżyca. Wtedy dosłownie zapiera dech w piersiach. — Zagaił jeszcze Biancę przyjaznym, jakby skrywającym tajemnicę tonem.
Wtedy znów ją zauważył, Rosa, czy też, jak mawiał do niej zdrobniale – Rosie. Jeszcze za pierwszym razem się wahał, teraz nabrał pewności. Ledwie stłumiony strach powrócił, tym razem jednak Powell starał się go zdławić. Zamiast znów zwracać na siebie uwagę, zerkał od czasu do czasu na Welhalt, obserwował, był niejako ciekaw, czy ona też to widzi, wolał jednak nie dopytywać, by nie wzięła go za wariata.
Rosa zjawiła się, kusząca, młoda, zgrabna i o słodkim jak miód głosie. Przemknęła w zaroślach, lecz on ani myślał do niej podejść. Skąd mogła się tu wziąć? Przecież zginęła, widział to, ją martwą, na własne oczy. Krople potu z nerwów zaczęły zbierać mu się na skroniach. Im dłużej tam stała, niezauważona przez nikogo poza nim, tym bardziej miał wrażenie, że popada w obłęd.
— Skoro jednak rozwiązaliśmy zagadkę, może rozsądnie będzie na razie wrócić do posiadłości? — Starał się tam nie patrzeć, przez tyle lat chciał wyrzucić to feralne wydarzenie z pamięci, a ona, jak gdyby nigdy nic wróciła. Wzrok szamotał mu się w przestrzeni, to na jaśmin, to na oczko, na nagą sylwetkę w zaroślach i znów na Biance, albo Mortimera. Może on coś widział? Zdawał się być typem, który by chromej nie przepuścił…
— Przypominam o świetnym winie i występach teatralnych. — Ciągnął, aż w końcu nie wytrzymał i odwrócił się od mary plecami, by odłamać kwitnącą gałązkę jaśminu i już był gotów wracać. Uciekać. Zawsze był wszak gotów uciec od wszelkiej odpowiedzialności.
Jak to się właściwie zaczęło… Trzeciego dnia jakiegoś wielkiego wydarzenia. Okazja, z powodu której zorganizowali ten wielki bal wypadła mu z pamięci. Rozmyło się całe tło, była tylko ona. Młódka, która miast słuchać matki, oderwała się od stołu gdy poprosił ją do tańca. Była tak świeża i piękna. Zdobył dla nich jedno z lepszych win, a kiedy ruszali na spacer miał w głowie cały scenariusz tego wydarzenia. Jej, rodzice mówili, że jest za młoda by pić. On zaś chętnie podlewał Rose winem, mówiąc, że jest zbyt piękna, by choćby nie spróbować. Poza winem miał dla niej dziesiątki komplementów. Setki słodkich słów. Całą gamę uczuć, z których pożądanie grało rolę przewodnią. Opustoszałe mury wydawały się wtedy idealnym miejscem, by omamić ją zupełnie i dać upust emocjom. I poniekąd tak właśnie się stało. Tamtej nocy, zalanym nocnym całunem Tretogor zmienił się dla niego na zawsze.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 805
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47

Re: Bal u Solomona

Post autor: Ivan » 07 paź 2022, 21:19

Obrazek
Mgła gęstniała, zimno przybierało na sile. Alvar wytężał wzrok, bezowocnie usiłując dopatrzeć się jakiegoś wzoru w kłębiących się pośród oparów lustrzanych miraży.
Zarejestrował coś, omam, myśl lub skupioną wolę emanującą od widziadła. Tę samą, która — jak podejrzewał — powołała ją do życia. Mężczyzna zacisnął zęby, odruchowo sięgając ku kołnierzowi. Jego oczy na krótki moment zalśniły lustrzanym blaskiem, zanim kierowany instynktem i słowami upiora zbliżył się do uchylonej płyty grobowca.
Szczątków nie było.
Zaglądając do środka, magister skupił całą uwagę na zapamiętaniu jak największej liczby szczegółów pokrywających dno i ściany grobu sigili, a pomagając sobie nakreśleniem ich schematu w notatniku.
Po wizji i sporządzeniu szkicu ruszył w kierunku wyjścia, doznając déjà vu. Czaszka ponownie objawiła się na progu, tym razem w jedwabnej i wyszywanej postaci.
Dłoń Alvara wystrzeliła w stronę przegubu Reginalda, zamykając się na nim, by udaremnić tamtemu zajrzenie do środka zmaterializowanego niedawno znaleziska i odebrać mu je. Mężczyzna nie silił się na delikatność.
Nie dotykaj tego. — Alvar był poważny. Poważniejszy niż zwykle. — Gdzie Berlifitzing? Zabierz kobiety i wynoście się stąd. Już.
Zabierając sakiewkę, szykował się, by ruszyć w kierunku dworu, gotowy odejść bez zwłoki i pożegnania.
To asystent Bernharda. Musiał przepisywać dla niego kilka grymuarów.
Przebłysk owej myśli zmusił go do zweryfikowania swoich zamiarów. Alvar zatrzymał się w miejscu, wyciągając notes i otwierając go przed oczami asystenta na pokreślonej świeżymi rysunkami stronie.
Przyjrzyj się tym wzorom — powiedział. — Mówią ci coś? Widziałeś już podobne? Co powiedziałby o nich Berlifitzing?
Ilość słów: 0

Bajarz
Awatar użytkownika
Posty: 92
Rejestracja: 29 lis 2018, 11:18

Re: Bal u Solomona

Post autor: Bajarz » 08 paź 2022, 14:53

VENTIOS Armaniak — odrzekł profesor, ponownie polewając Ventiosowi. — Od przyjaciela z Toussaint. Jeśli chcecie, zatrzymajcie butelkę, panie Mastarn. Mam zapas.
Tyrada na temat siarki była rzeczowa i zajmująca, przynajmniej na początku i przynajmniej dla Berlifitzinga. Ilaria wywróciła oczami, a Helena zmrużywszy własne, spoglądała na jednorękiego.
Ależ panie Mastarn — wtrącił się profesor, kiedy Ventios agresywnym ruchem przekazał Crestcrag monetę — to tylko zabawa. Utkana na kanwie nieco ponurej pory, nie przeczę, ale z tego, co mi wiadomo hrabia znany jest ze swej ekscentryczności.
Ilaria wyrwała przedramię z uścisku Mastarna nie mniej gwałtownie i silnie od jego własnego chwytu. Zacisnęła przy tym zęby, więc kanciasta linia jej szczęki nabrała jeszcze większej ostrości. Zielone oczy błysnęły gniewem, ale zaraz przykryła to płaszczem miękkiej szydery.
Zrobiłeś się nudny na starość, mój drogi — powiedziała, poprawiając futro na ramionach. — Pierdź sobie w stołek, jeśli taka twoja wola. To będzie twój jedyny kontakt z siarką dzisiejszego wieczoru.
Rudowłosa ostentacyjnie ominęła krzesło z Ventiosem i wyszła. Tuż za nią podążyła Helena, przelotnie, ale intensywnie spoglądając ostatni raz na jednorękiego szlachcica. Jeśli odwzajemnił spojrzenie, mógł dostrzec ciekawość na jej gładkiej twarzy o sarnich oczach.
Proszę mi wybaczyć, panie Mastarn, ale nie mam zaszczytu być spokrewnionym z gospodarzem. Co więcej, mam doń delikatną sprawę i nie chciałbym jej nieopatrznie zaszkodzić. Do zobaczenia później, mam nadzieję. Możecie tu zostać i odpocząć, zostawię wam klucz.
Profesor opuścił pokój, Ventios został sam. Siedział, popijał trunek i słuchał kumkotu żab zza okna. Pomieszczenie, choć urządzone z gustem i bez oszczędzania, nie zaoferowało mu żadnego bodźca, żadnej myśli, na której mógłby skupić uwagę, by ta nie rozpłynęła się w ogarniającej go błogości.
Nie wiedział, kiedy zasnął.
ALEKSANDER I kto tu jest strachliwa dupa! — prychnął Filip, będąc już na wysokości drugiego metra. — Zawiodłem się na tobie, Aleksandrze — dodał, doskonale naśladując nabzdyczony ton Piotra. W następnej chwili śmignął w górę, zlewając się z półmrokiem.
Zbudowana na planie koła oranżeria była pusta w środku, nie licząc wyrodzonych roślin, wyłażących z donic, oraz zwisających wszędzie ptasich klatek, pozbawionych lokatorów. Niewielki obwód konstrukcja nadrabiała strzelistością, na szczycie której, wiele metrów nad ziemią, rysowały się lśniące w księżycowej poświacie szklane fasety, tworzące szpiczastą kopułę. Część szybek leżała rozbita pod ich nogami, okruchy chrzęściły na granitowej posadzce w zaszłą mchem szachownicę. Woniało pierzem i ziemią.
Aleksander wkroczył do wnętrza i rozejrzał się. Najciekawszym elementem w pomieszczeniu był jego brat, nerwowo poprawiający mankiety z toussainckich koronek.
Gdzie jest Filip?
Rzucone przez Piotra pytanie miało nie doczekać się odpowiedzi werbalnej. Nagle bowiem coś trzasnęło jak lód na rzece i jak on rozszczepiło się w mgnieniu oka. Krótki szust i huknięcie później Filip leżał pomiędzy swymi braćmi, z odłamkiem szkła wystającym z piersi. Stróżka krwi ciekła mu z ust, spod ciała wylewała się cała jej kałuża.
Ostatnim, co zobaczył Aleksander, nim uderzony stracił przytomność, były sypiące się na nich krucze pióra.
POWELL Welhalt z ulgą przyjęła wytłumaczenie o zmęczeniu, nawet jeśli nie było do końca przekonywające, po czym ujęła dłoń Powella, by ułatwić sobie poruszanie po ogrodach.
Wkrótce odpoczniemy przy ogniu — odrzekła, uśmiechając się do młodego de Loyanela. — I winie.
Nie wiedział, czy to sugestia, czy znowu coś mu się uroiło, ale kiedy przedostali się na drugą stronę, poniosła go fantazja. Sam poczynił sugestię, dla młodej damy wcale czytelną, która ku jego zdumieniu spotkała się z przychylnym wyrazem twarzy Bianci. Nie odwróciła wzroku, wytrzymując jego własny.
Tak — potwierdziła Poisson. — Tak sądzę. Więc możemy już wracać.
Nie tak prędko, moja piękna pani! — przypomniał o sobie Bischoff, ujmując ją za dłoń i łapiąc w talii. Zaskoczona, dała się poprowadzić i posadzić na kamiennej ławeczce. — Podelektujmy się odrobinę tym miejscem... zapachem... aurą... sobą.
Pan zabierze rękę — odrzekła Liboria, taksując Mortimera znudzonym spojrzeniem. — Chyba że chce podelektować się bólem.
Ból... — szepnął roznamiętniony, przenosząc dłoń z jej kolana na ramię i wyżej, do twarzy i ucha, za które założył kosmyk jej krótkich włosów — ... zadany przez panią, to sama słodycz, pani Liborio...
Chlaśnięcie skóry o skórę zbiegło się z pojawieniem się Rosy. Teraz to ona nie chciała dać mu spokoju, nie chciała odpuścić. Zerkał nerwowo na resztę towarzystwa, ale nikt nie zwracał uwagi na pląsającą w gęstwinie nagą dziewczynę, więc albo jej tam nie było, albo była tylko dla niego.
Tak, jak lubił.
Zdołał jednak nad sobą zapanować, wytężając wszelkie siły. Odwrócił się do zjawy tyłem i zerwał gałązkę jaśminu. Białe kwiecie sypnęło mu w twarz pyłem, gdzieś obok, daleko, usłyszał śmiech Rosy.
Zapadła ciemność.
ALVAR Zjawa przyglądała się poczynaniom Alvara, kiedy rysował sigile. Nie poruszała się, nie znikała. Po prostu tam była, jakby krypta stanowiła jej schronienie lub jakiegoś rodzaju kotwicę. Wychodząc, Filozof zerknął na nią raz jeszcze. Zdawała się rozpływać w snującej się przy ziemi wokół katafalku mgle. Jej szarpnięte ruchem powietrza smugi wydostały się z krypty wraz z jego krokami, niknąc w kopniętej sakiewce.
Alvar był szybki, szybszy od człowieka. Ale tym razem jego myśli były gdzie indziej, przy sigilach, zjawie, przeszłości. Złapany za przegub Reginald zdążył był lekko poluzować troczek, a gwałtowny ruch Filozofa sprawił, że magistra cofnęło. W efekcie zawartość jedwabnej sakiewki uwolniła się częściowo pod postacią połyskującej w blasku pochodni chmurki. Alvar poczuł łaskotanie w nozdrzach i w piersi.
Był wytrzymały, wytrzymalszy od człowieka. Dlatego też zdążył, zabrać i zasznurować woreczek, wydać polecenie i zapytać Reginalda o sigile. Ten, skonfundowany i niechętny, zerknął jednak w notatnik, masując przegub dłoni.
Możliwe — rzekł zdawkowo. Nie było tajemnicą, że magister nie przepadał za Alvarem z Creyden, ale po komentarzu na temat reginaldowej majętności w obecności Lianny oraz uszkodzeniu jego ręki pracującej, antypatia powoli przeradzała się w nienawiść. — A Berlifitizing pewnie poszczałby się ze szczęścia. Skąd to wziąłeś?
Próbował jeszcze chwycić się misy z piaskiem, nim upadł w ten zaściełający teren żalnika. Pierwsza gwiazda pojawiła się na jesiennym niebie. Widział przez moment, jak mryga do niego pośród zasnuwających niebo ciemnych obłoków.
Potem wszystko zgasło.
PRZEBUDZENIE Stali pośrodku komnaty, której sufit niknął w ciemności, przeciętej lustrzaną powierzchnią w zdobnej ramie. Patrzyli w ogromne zwierciadło nad ich głowami, podzielone na cztery części: Powell de Loyanel miotał się na Wschodzie. Ventios Mastarn tonął na Zachodzie. Alvar z Creyden grzązł na Północy. Aleksander von Rogutz płonął na Południu.
Czuli znój, brak tchu, bezsilność i ból, jakby byli połączeni w jedno doświadczenie.
Nagle w czterech kątach rozpaliły się kolejno błękitnym, wysokim płomieniem maźnice, ukazując w trupiej poświacie drzwi. Prowadzące do nich chodniki miały barwę świeżej krwi i nastąpione — broczyły. Powietrze było nieruchome, pachniało burzą.
Kiedy ponownie spojrzeli w lustro, na jego zaparowanej powierzchni widniał napis:
YCARPŁÓPSW AGAMYW EINEIPUKDO
Ilość słów: 0

Joreg
Awatar użytkownika
Posty: 209
Rejestracja: 19 maja 2022, 20:23
Miano: Joreg Borgerd
Zdrowie: W pełni sił
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Joreg » 10 paź 2022, 15:11

Obrazek
To było całkiem dziwne doświadczenie. W jednej chwili miał wrażenie, że znajduje się w ogrodach Solomona, słucha wymiany zdań Liborii i Mortimera, układa rozmowę z Biancą, ucieka przed zmorą przeszłości, a w drugiej, jakby się obudził. Albo zasnął? Wydawało mu się, że ostatnim na co zwrócił uwagę był śmiech Rosy i trzask jaśminowej gałązki, ale przecież to nie mogła być prawda. Nie było ogrodu, nie było wymienionych osób. Znajdował się w całkiem innym miejscu, widział sylwetki gości, z których najłatwiej rozpoznać mu było starego Ventiosa, to z uwagi na pokrewieństwo z gospodarzem oraz trudnym do ukrycia brakiem ramienia.
Dziwne doświadczenie nie należało w żadnej mierze do przyjemnych, czuł się, jakby przebiegł kilka mil, powietrze łapał z trudem, a do tego mógłby przysiąc, że wszystkie mięśnie bolały go jak po intensywnych treningach zapasów. Najgorsze jednak było to, że nie potrafił nawet przemóc się, by uciec, znaleźć drogę wyjścia. Ogarniająca bezsilność pozwalała jedynie obserwować otoczenie, jak w nieprzyjemnym transie.
— Pan Mastarn? Czy to dalsza część zagadki? Panowie? — Głos miał nieco nieobecny, ale zdecydowanie był tu i teraz, w tym pomieszczeniu. Źrenice poczęły się powolutku zwężać w reakcji na błękitny płomień, a gdy znów uciekł wzrokiem w sufit, dojrzał tam niezrozumiałe gryzmoły. Wyglądało to tak, jakby próbował coś wybełkotać po pijaku i w życiu nie przyszłoby mu do głowy, że napis należy czytać od tyłu.
Napis sam w sobie nie był niepokojący, co innego zalany krwią chodnik prowadzący do drzwi. Z tego co mu się wydawało, było to jedyne wyjście z pomieszczenia. Próbował nawet postąpić krok w jego kierunku, lecz kiedy tylko obuta stopa zetknęła się z chodnikiem, a ten odpowiedział świeżą kałużą wybroczyn, cofnął się natychmiast. Przeszył go dreszcz, kolejny spazm zarówno strachu, ale tym razem i obrzydzenia.
— Jeśli to żart, to nie śmieszny, wcale a wcale… — Nie potrafił zrozumieć, kolejny raz towarzyszyło mu poczucie zagubienia, znów czegoś brakowało. Tak, jak w przypadku pierwszej zagadki musiał polegać na Liborii Poisson, tak teraz próbował oprzeć się o któregokolwiek z mężczyzn, by poznać odpowiedź.
Ilość słów: 0

Ivan
Awatar użytkownika
Posty: 805
Rejestracja: 16 mar 2018, 12:47

Re: Bal u Solomona

Post autor: Ivan » 13 paź 2022, 22:32

Obrazek
Odzyskał świadomość po tym jak utracił przytomność w kontakcie z zawartością sakiewki.
Nie potrafił powiedzieć, czy wraz ze świadomością odzyskał swoje ciało. Nawet towarzyszący mu ból, jedyna pewna w zbiorze doświadczanych przezeń konfundujących wrażeń zdawał mu się innym rodzajem niż ten, z którym miał do czynienia przez większość swojego życia. Zacisnął do bólu powieki, po czym otworzył je, wyciągając przed siebie dłonie.
Znajdował się pośród ciemnej komnaty w towarzystwie trzech innych osób. Kojarzył ich, przynajmniej z widzenia, spośród pozostałych gości balu. Pozbawiony ręki wątły wielmoża w jedwabiach. Czubaty dandys z bródką wystrojony jak królewicz z bajki. I drugi, ciemnowłosy, z podrapaną gębą. Pamięć podpowiedziała mu, że wszyscy byli posiadaczami złotych monet, od których zaczęła się gra w poszukiwanie fantów na terenie posiadłości.
W trudnym do zracjonalizowania odruchu sięgnął do kieszeni, z zamiarem wydobycia feralnej monety na zewnątrz. Musiał upewnić się, czy znajdował się tu — fizycznie — i czy jego organizm był w stanie zarejestrować cokolwiek poza osobliwą więzią z pozostałymi.
Blask nienaturalnie błękitnych płomieni odwrócił chwilowo jego uwagę. Widząc pojawiający się na zwierciadlanej tafli napis, przeczytał go na głos, odruchowo zastępując jedną ze spółgłosek wdechem. Dopiero po chwili pojął, że należy czytać go na wspak.
To nie żart — odpowiedział człowiekowi w diademie, choć sprawiał raczej wrażenie kogoś mówiącego do siebie niż prowadzącego dialog. Rozejrzawszy się wokół, zauważył jak krok tamtego zmusza chodnik do puszczenia posoki i odnotował ten fakt. Póki co, bez owocnych wniosków. — A potężna iluzja lub halucynacja. Przypuszczalnie moja własna. Zanim tu trafiłem, przyjąłem wziewnie silny środek psychoaktywny. Albo aktywny magicznie. Obecnie pozostaję nieprzytomny.
Przeszedł się po pomieszczeniu, próbując uporządkować swoje myśli. Pierwsze logiczne wytłumaczenie sytuacji, w której obecnie się znajdował, nie zadowalało go wystarczająco. Wyryte w pamięci i notatniku symbole stanęły mu przed oczami, nie pozwalając sięgnąć po nisko wiszący owoc oczywistej odpowiedzi.
Co robiliście, zanim tu trafiliście? Co widzieliście? — zapytał pozostałych, nie bawiąc się we wstępy i introdukcje. — Wszyscy dostaliśmy złote monety. Co jeszcze?
Ilość słów: 0

Asteral von Carlina
Awatar użytkownika
Posty: 352
Rejestracja: 25 lis 2021, 9:05
Miano: Asteral von Carlina
Zdrowie: Zdrowy
Profil Postaci: Profil Postaci
Karta Postaci: Karta Postaci

Re: Bal u Solomona

Post autor: Asteral von Carlina » 15 paź 2022, 8:17

Obrazek
Wnętrze oranżerii było posępne, zupełnie niepodobne do jego wspomnień z dzieciństwa, gdy był tutaj ostatnim razem. Rośliny wychodzące z donic były zdziczałe, oklapnięte, zmurszałe, jakby właściciel dawno o nich zapomniał. Zamiast obrastać w wielokolorowe wieńce kwiatów były zgniłozielone, brązowe lub brudnobordowe. Gdzie cudaczne girlandy z bluszczu, wiszące donice z asparagusem pierzastym, kwitnące krzewy azalii, rubinowe bramy bugenwilli, rozłożyste liście paproci, sine kwiaty sępolii i soczyście różnobarwne hibiskusy. Pozostał po nich tylko zbutwiały odór uderzający w nozdrza. Zaśniedziałe puste ptasie klatki straszyły.
Istotnie śmierć młodej małżonki hrabiego, Ligii von Reno, wpłynęło na jego troskę o posiadłość. Na dziedzińcu i wewnątrz rezydencji można było dostrzec delikatne zaniedbania, lecz szklarnia została zupełnie zapomniana. Prawdopodobnie przypominała wnętrze Solomona. Puste.
Niewiele czasu miał Aleksander, aby nadziwić się niechlujnością zimowego ogrodu, gdyż odpowiedź na pytanie jego starszego brata, przyszła niespodziewana i tragiczna. Wszystko potoczyło się tak szybko. Wpierw trzask, deszcz fragmentów szkła, a później huk uderzającego ciała o ziemię. To był Filip. Najmłodszy i najbardziej nieposkromiony z rodzeństwa. Leżał teraz w kałuży swojej krwi na kamiennej posadzce. Zapłacicie. Cała czwórka. – rozbrzmiało jeszcze na koniec w jego głowie, a utoczona w kąciku oka łza, nie zdążyła już spłynąć po jego policzku.
Z odrętwienia wyrwał się z wykrzywionym grymasem twarzy, krzycząc imię swojego umierającego brata w rozpaczy i gniewie. Jeden z dziedziców Śniedziogrodu w oczach miał szaleństwo, gdy wskoczył na równe nogi, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie wiedział co robił w tym miejscu, ale ktoś musiał zajść go od tyłu i ogłuszyć, a później przenieść jego bezwładne ciało. Nie przez przypadek zginął najmłodszy z rodzeństwa. Nie przez przypadek znalazł się tutaj z tymi ludźmi. To już nie była zabawa.
Filiiiiiiip! – wrzeszczał, jakby miało mu to zwrócić życie – Zarżnę jak wieprza, każdego, który maczał w tym palce. – znów odruchowo chwycił miejsce, gdzie powinna znajdować się pochwa z mieczem – Ktoś zepchnął ze szklarni mojego brata. Nie myślcie, że winnemu ujdzie to płazem.
Ilość słów: 0
Obrazek

Zablokowany
meble kuchenne na wymiar cennik warszawa kraków wrocław